- Nie oceniam niczyjej wiary, lecz skutki działań. A te widziała niestety nie tylko cała Polska, ale też świat. Uważam, że to, co robi część ludzi Kościoła, jest odejściem od istoty chrześcijaństwa, miłości bliźniego - mówi w rozmowie z Magdaleną Rigamonti Tadeusz Truskolaski.
Dziennik Gazeta Prawna
Pan jest chrześcijaninem.
Jestem.
Katolikiem.
Tak, katolikiem.
Żarliwym.
Od tak prywatnych spraw będziemy zaczynać?
O co się pan modli w czasie niedzielnych mszy świętych?
Oddzielam Kościół od funkcji, którą sprawuję. I uważam, że tak powinno być w normalnym państwie.
Przecież pan publicznie deklaruje swoją wiarę.
I wie pani, tak naprawdę moglibyśmy ten wywiad poświęcić tylko Bogu, moim relacjom z nim, wierze, Duchowi Świętemu. Zapewniam, że byłoby o czym mówić. U mnie to wszystko się wzięło z domu, z dzieciństwa. Do szkoły podstawowej dojeżdżałem rowerem, cztery kilometry z wioski do wioski. I każdego dnia zajeżdżaliśmy do kościoła. Nikt nam nie kazał. Później był taki moment, że zakonnik Julian Papież zrobił ankietę: „Czym dla ciebie jest stan kapłański?”. Napisałem, że poświęceniem. Zakonnik pytał, co bym chciał po sobie zostawić, a ja napisałem, że ślad. Miałem 14 czy 15 lat. Zakonnik napisał do mnie list, w którym proponował, bym się zastanowił nad swoją przyszłością. Zastanowiłem się i zdecydowałem się na inną drogę. To, że jestem prezydentem miasta, jest jakimś przeznaczeniem. Nie starałem się, nie zabiegałem o to.
DGP
Platforma Obywatelska chciała.
Pamiętam, jak Robert Tyszkiewicz powiedział w maju w 2006 r.: „Tadeusz, ojczyzna wzywa”. Kiedy wróciłem do domu i powiedziałem żonie, że się spotkałem z Tyszkiewiczem, to nie chciała słuchać. Powiedziała tylko: „Jak masz startować na prezydenta, to rozwód”.
Katoliczka?
Katoliczka, ale widocznie jej katolicyzm był w tym momencie słabszy niż strach.
No dobrze, to o co pan się modli?
O zdrowie – swoje, rodziny, o Białystok, o jego rozwój oraz o spokój i pokój na świecie. W ostatnią niedzielę rozmawiałem z księdzem po mszy.
Ze sprzyjającym panu?
W miarę sprzyjającym. Chyba. Mówi do mnie: „Panie Tadeuszu, jakby pan odmówił tego Marszu Równości, to dałby pan świadectwo wiary”.
To rzeczywiście przyjazny, sprzyjający ksiądz.
Na pewno nie sprzyja środowiskom marszowym.
LGBT – tego skrótu pan nie wymawia?
Wymawiam. Przypomniałem księdzu, co krzyczeli przeciwnicy marszu. Zapytałem, czy tak się broni wiary, czy takich obrońców chce Kościół. Powiedziałem też, że gdybym odmówił marszu, to zachowałbym się jak Piłat – umyłbym ręce i przerzucił odpowiedzialność na mego brata sędziego. Brata w sensie chrześcijańskim. Jego zatkało. Powiedział, że może rzeczywiście mam rację. Bo przecież sąd to ludzie i może taki sędzia miałby nieprzyjemności, gdyby uchylił mój zakaz. A tak, to jest mój ciężar, mój krzyż. Nie uciekłem, nie przerzuciłem odpowiedzialności. Wziąłem to na swoje barki i dźwigam. Lekko nie jest. Ale dźwigam. Ludzie mnie pytają, jak ja wytrzymuję to wszystko. Odpowiadam, że normalnie, bo działam zgodnie z własnym sumieniem i w stu procentach w granicach prawa. Nieważne, czy mnie krytykuje biskup, czy arcybiskup. Wiem, że papież by mnie nie skrytykował. Działam zgodnie z linią papieża. Nie interesuje mnie, czy straciłem politycznie, czy zyskałem. Nie podejmuję też decyzji impulsywnie.
Najpierw się pan modli?
Nie, ale Duch Święty swoje robi. Czasami jest taki przebłysk i myśl, że właśnie tak trzeba postąpić.
Wygodnie zwalać na Ducha Świętego.
Wielokrotnie mi się to przydarzyło. Wielokrotnie. Księża, hierarchowie nie dostrzegają szerszego wymiaru tej sprawy. Odmówić, zrzucić z siebie odpowiedzialność, otrzepać się… Ale co dalej?
A zwykli ludzie?
Jacy zwykli? Zwykli przeciwnicy marszu? Oni mówią mniej więcej tak: „Truskolaski dużo zrobił przez te lata dla Białegostoku, a teraz dużo stracił”.
I mówią, że panu nie wybaczą.
To jest akurat tekst niejakiego Łukaszewicza, radnego PiS. I dla mnie to jest groźba karalna. Zgłosiłem sprawę do prokuratury. W czwartek składałem zeznania.
Słyszałam, jak pan mówi, że boi się o swoje życie.
W obecnej sytuacji w Polsce te obawy są uzasadnione. Po Gdańsku wiemy, że można podejść do prezydenta, dźgnąć go nożem i zamordować.
Nie planuje pan mieć dyskretnej ochrony?
Nie, nie planuję, bo to po pierwsze kosztuje.
Pan zarabia ponad 10 tys. zł miesięcznie.
10 900 zł brutto, czyli zostaje z tego 6 tys. zł.
Do tego pensja na uniwersytecie.
Przepraszam bardzo, nie po to pracuję, żeby wydawać na ochronę.
Można wystąpić do policji o wsparcie.
Wiem, do komendanta wojewódzkiego. Nie, nie wystąpię. Kiedyś już miałem taką ochronę. Była groźba, że ktoś chce detonować bombę. Miesiąc postali pod blokiem i tyle. Wiem, że teraz jest inaczej. Ale i inaczej trzeba działać. Trzeba ludzi uczyć, tłumaczyć, że nienawiść to zło, że mowa nienawiści to zło, karać tych, którzy grożą. Poza tym wierzę w przeznaczenie. Uważam, że to, co mi pisane, to będzie.
I że w razie czego Bóg pana ochroni?
Może nie ochroni. Może zabierze. Ja jestem na to gotowy. Dlatego nie ma we mnie strachu, że coś mi się stanie. Oczywiście nie narażam się specjalnie. Normalnie żyję.
Tomasz Sakiewicz, redaktor naczelny „Gazety Polskiej”, uważa, że to pan sprowadził kiboli do Białegostoku, żeby się starli z uczestnikami Marszu Równości.
Składam pozew w tej sprawie. To jest wierutne kłamstwo. Zgłoszenie o zgromadzenie kibiców wpłynęło do nas na cztery dni przed Marszem Równości. Moi urzędnicy prosili o zmianę miejsca. Tyle że w przypadku zgromadzeń w trybie uproszczonym nie ma możliwości wyegzekwowania takiej zmiany czy zakazania zgromadzenia… Prawo tego nie przewiduje.
To pan zawiaduje białostockim klubem piłkarskim Jagiellonia.
Stąpa pani po cienkim lodzie.
Miasto jest właścicielem Jagiellonii.
To jest jeszcze cieńszy lód. Współfinansujemy dziesiątki wydarzeń sportowych i kulturalnych. Jagiellonia to jest spółka akcyjna, która ma swoje władze. Nie mam tam przedstawiciela ani w radzie nadzorczej, ani w zarządzie, czyli nie mam żadnego wpływu na funkcjonowanie klubu.
Ale kasę dajecie na ten klub.
Tak, ale na promocję – przecież był czas, kiedy Jagiellonia zdobywała wicemistrzostwo Polski, Puchar Polski, Superpuchar. Przekazujemy też pieniądze w ramach uchwały, która mówi, że możemy dotować sport na najwyższym poziomie.
Arkadiusz Szczęsny, kierownik drużyny Jagiellonii, przed Marszem Równości napisał coś o obronie Białegostoku.
I kibole się zwoływali do Białegostoku. Przecież wielu było tu na gościnnych występach.
Tomasz Sakiewicz mówił tak: „Sprowadził ich prezydent Truskolaski z PO. Dowiedziałem się, że jest przygotowywana jatka przez prezydenta Białegostoku. Niestety za późno. Choć policja i tak zrobiła wszystko, aby przy tym bezrozumnym człowieku, prezydencie Truskolaskim, albo niestety rozumnym, specjalnie chcącym wywołać awanturę, ochronić marsz LGBT. Zezwolenie na marsz kibiców wydał prezydent Truskolaski. Jak można było do tego samego miejsca, w którym po dwóch godzinach ma przejść marsz LGBT, sprowadzić kilka tysięcy kibiców? Jak można?”.
Pan Sakiewicz kłamie w żywe oczy. Jak można tak kłamać? Jego niech pani zapyta, czy chodzi do kościoła, czy się modli i jak to się ma do tego, że łże jak... A zresztą, nie chcę tu obrażać żadnego zwierzęcia. Sakiewicz służy jednej opcji politycznej. Jemu chodzi o osłabianie przeciwników. Wie, że moja pozycja w Białymstoku jest bardzo silna, że cztery razy wygrałem z PiS-owskimi kandydatami, i to z całkiem znanymi, prominentnymi politykami, typu Żalek, Dobrzyński czy Piontkowski, który jest teraz ministrem edukacji. Sakiewicz kłamie od początku do końca.
Twierdzi, że od człowieka z pana otoczenia dowiedział się, iż pan ściąga do Białegostoku kiboli.
Tu, w urzędzie, jest 1,2 tys. urzędników. I nikogo z nich nie pytam, jakie ma poglądy polityczne. Mam nadzieję, że sąd pozwoli na to, że poznamy źródło i dowiemy się, kto tu, w urzędzie, wymyślił takie kłamstwo.
Wydał pan zgodę na marsz kibiców, chociaż pan wiedział, że w tym czasie będzie Marsz Równości i może być niebezpiecznie.
W Polsce nikt nie wydaje zgody na zgromadzenia. Jeśli zgłoszenia wypełniają prawne wymogi, to my je po prostu rejestrujemy. Prezydent może zakazać organizacji zgromadzenia i ja dwóch marszów zakazałem. W pierwszej instancji sąd odrzucił oba moje zakazy, o czym pan Sakiewicz nie wiedział. Jako osoba, która nie skończyła studiów, być może nie jest w stanie percepcyjnie wszystkiego objąć. Byłoby mu łatwiej, gdyby miał wyższe wykształcenie. Moglibyśmy wtedy polemizować jak magister z magistrem albo doktor z doktorem, a może nawet profesor z profesorem. Mało kto wie, że na 20 lipca było zgłoszonych ponad 70 kontrmanifestacji. O czymś to świadczy.
Że w Białymstoku nie chcą marszów LGBT?
Podczas posiedzenia sztabu kryzysowego w piątek, dzień przed marszami, ustaliliśmy z policją, że jeśli będzie niebezpiecznie, to rozwiążemy zgromadzenia na wniosek funkcjonariuszy. Takiego wniosku jednak od policji nie było. Sam marsz był przez nią ochraniany w sposób profesjonalny. Ale dojścia do marszu były obstawione przez kiboli i odbywało się tam regularne polowanie na ludzi. Wszystko to widziałem.
Przecież pana tam nie było.
Widziałem w naszym centrum monitoringu. Kilkanaście monitorów z podglądem z wielu kamer. Sześć godzin to obserwowałem. Tam był też przedstawiciel policji. Poprosiliśmy o to, żeby można było ewentualnie reagować.
Czyli bał się pan, że coś się wydarzy. Inaczej siedziałby pan w domu i spędzałby popołudnie z rodziną.
To nie był strach, tylko pewne przewidywania, zapowiedzi. Przyjmowaliśmy też meldunki różnego rodzaju.
Patrzył pan na to swoje podzielone miasto, na szarpaniny.
I miasto jest podzielone, i Polska jest podzielona. Uderzyła mnie skala tej nienawiści.
Nie wiedział pan, że tyle nienawiści jest w pana mieście?
Nie wiedziałem. Poza tym tam nie byli tylko ludzie z Białegostoku. Ten, który został złapany jako pierwszy, to mieszkaniec powiatu monieckiego.
To niedaleko.
Sporo kiboli było po prostu na gościnnych występach.
Co złego, to nie moi białostoczanie – to chce pan powiedzieć?
Nie, bo wiem, że tam byli też ludzie z naszego miasta. Podobno marszałek zaprosił ich na piknik rodzinny. Zaproszono ich na modlitwy przebłagalne.
Arcybiskup Jakub zapraszał.
Nie, abp Jakub udzielił tylko patronatu temu piknikowi. Natomiast abp Wojda przez dwie niedziele z rzędu mówił „non possumus”.
Był pan na mszy, słyszał pan?
Nie, chodzę do kościoła, który jest poza jurysdykcją abp. Wojdy, do garnizonowego. Nie słyszę, co arcybiskup mówi, dobrzy ludzie mi przekazują.
Pan ma władzę w tym mieście.
Ale nie w stosunku do Kościoła. W wielu kwestiach czuję się bezradny. Dlatego np. napisałem do arcybiskupa Malty Charlesa Scicluny, tego, który odwiedzał Polskę w sprawie pedofilii w Kościele, żeby wyjaśnić wątpliwości związane z trzema hierarchami, honorowymi obywatelami Białegostoku. Chciałem mieć stanowisko, czy abp Gulbinowicz, abp Głódź i abp Ziemba zatajali pedofilię, czy nie. Jednak żadnej odpowiedzi nie otrzymałem. Zdaję sobie sprawę z siły Kościoła, wiem, że słowa abp. Wojdy podgrzały atmosferę.
Nie odsuwa to pana od Kościoła?
Ciężko mi z tym po prostu. Wewnętrznie się buntuję, ale też tłumaczę to wszystko teologicznie jako sprawdzian mojej wiary.
To jest usprawiedliwianie.
Człowiek zawsze szuka usprawiedliwienia, alibi dla swojego czynu. Służbowo zrobiłem to, co do mnie należało. W kwestii Marszu Równości nie może być kompromisu. Jeżeli będzie wniosek w przyszłym roku, to też taki marsz zarejestruję. I jeżeli spotkam się z abp. Wojdą, to powiem mu, co myślę o jego działalności.
Kiedy?
Na razie chyba jednak nie ma woli spotkania.
Z czyjej strony?
Inicjatywy spotkania nie było z żadnej strony.
Kto jest ważniejszy w tym mieście?
Jak to?
Kto? Pan, prezydent Białegostoku, czy abp Wojda?
Nie wiem, to ludzie musieliby odpowiedzieć.
To pan zaprasza arcybiskupa do siebie, do urzędu?
Nie, no skąd.
Nie ma takiej praktyki?
Nie ma takiej praktyki. Wcześniej spotykaliśmy się u arcybiskupa.
Czyli to on pana zaprasza?
Tak. Wielokrotnie też spotykaliśmy się na neutralnym gruncie.
Czyli gdzie?
W szkołach, na różnych uroczystościach.
W cztery oczy rozmawialiście?
Nie pamiętam.
Jak powinno być w świeckim państwie?
W świeckim państwie to powinniśmy żyć w zgodzie obok siebie.
A jak jest?
Troszeczkę inaczej.
Troszeczkę?
Proszę wziąć to troszeczkę w cudzysłów.
Kto ma władzę w Białymstoku?
Ja jestem prezydentem.
Panie prezydencie...
...
Jaką władzę ma Kościół w tym mieście?
Na każdej uroczystości szkolnej są przedstawiciele Kościoła, często arcybiskup. Dyrektorzy szkół, w zasadzie wszyscy, poczytują sobie za wielki zaszczyt, że ich placówkę odwiedza arcybiskup.
Rodzice się nie sprzeciwiają?
Wręcz przeciwnie. Arcybiskupi są witani przeważnie jako pierwsi i otrzymują gromkie brawa.
Większe niż pan?
Czasami tak.
Czasami?
Ja nie konkuruję z arcybiskupem.
To nie jest tak, że duszami mieszkańców Białegostoku rządzi abp Wojda, a nie prezydent Truskolaski?
Ja rządzę bardziej ciałami niż duszami.
Przecież pan wie, jaka to jest mocna władza.
Oni mają swoją władzę, ja mam swoją.
Pan zna historię.
Nieźle. W różnych okresach Kościół zabierał mocny głos w ważnych sprawach.
II wojna światowa...
Też. Teraz też zabiera. „Non possumus” wypowiedziane przez abp. Wojdę w kontekście sprzeciwu wobec marszu LGBT to jednak odwołanie do słów kard. Wyszyńskiego z czasów stalinowskich, kiedy to komuniści prześladowali Kościół katolicki, a więc zupełnie nieuprawnione.
Ja pytam o relację Kościół – państwo na przykładzie miasta, którego pan jest prezydentem.
Rozumiem, ale to jest trudny temat. Niby jest rozdział Kościoła od państwa, ale tu, w Białymstoku, tak to do końca nie funkcjonuje. Współdziałamy na wielu płaszczyznach. Jednak mimo wszystko nikt z Kościoła nie wpływa tu, w urzędzie, na bieżące decyzje. A wszystkie próby są przeze mnie ignorowane. Była u nas kiedyś taka pani dyrektor, która miała świetne relacje z Kościołem. Nie wywiązywała się jednak ze swoich obowiązków w urzędzie i w związku z tym napisała prośbę o zmianę stanowiska.
Zmusił pan ją do tego?
Nie. Nawet z nią nie rozmawiałem. Złożyła pismo, ale następnego dnia wróciła i okazało się, że zmieniła zdanie. Weszła do mojego sekretariatu z odręcznie napisanym listem od abp. Ozorowskiego, w którym była prośba, bym jej nie krzywdził. Była bardzo zadowolona z tego, że ma ten list. Rozumiem, że czuła, iż jest pod kościelną ochroną. List przeczytałem, ale on nie miał wpływu na żadne decyzje. Decyzję podejmuję bez względu na to, co uważa Kościół. Również bez względu na to, co uważa partia. Kiedy wygrałem wybory, nie zwolniłem nikogo w urzędzie. Proszę pamiętać, że kierowcą jest wciąż przyrodni brat Krzysztofa Jurgiela, byłego prezydenta Białegostoku, byłego PiS-owskiego ministra. Wiem, jakie ma poglądy, ale nie ma to żadnego znaczenia. Ważne, jak wykonuje swoją pracę, a z tego, co mi wiadomo, wykonuje ją prawidłowo. Zresztą przez 13 lat prezydentury dałem tylko dwa wypowiedzenia, w tym jedno nieskuteczne. Musiałem się pożegnać z jednym urzędnikiem, bo po prostu sobie nie radził. Wszelkie decyzje podejmuję niezależnie od jakichkolwiek i czyichkolwiek oczekiwań. I przez to nie dość, że podpadam hierarchom, to jeszcze politykom.
No, między panem a Kościołem to już jest w zasadzie mur.
No tak, teraz jest mur.
Bo pan jest dla nich tęczowy.
Ja jestem dla nich niewierzący.
Kościół się od pana odciął.
Wiem, widzę. Niecały jednak.
Rozumiem, że to dla pana, żarliwego katolika, musi być trudne.
Tak, odbieram to jako dalece idącą niesprawiedliwość. Ale z drugiej strony, organizując pikniki rodzinne, wystąpiłem o honorowe patronaty – i do abp. Wojdy, i abp. Jakuba. Jak na razie tylko ten drugi przyznał nam patronat.
Arcybiskup Wojda odszedł od źródeł wiary?
Nie oceniam niczyjej wiary, lecz skutki działań. A te widziała niestety nie tylko cała Polska, ale też świat. Uważam, że to, co robi część ludzi Kościoła, jest odejściem od istoty chrześcijaństwa, miłości bliźniego. Przecież słyszymy tylko słowa potępienia, nic więcej. Po słowach abp. Jędraszewskiego o „tęczowej zarazie” napisałem: „Będziemy się modlić za naszego brata Marka, aby rozbudzić w nim ducha chrześcijańskiej miłości, bo na razie w nim jej nie widzę”. Tak jak pani powiedziała, nie mam pewnie rządu dusz, ale swoje muszę robić. Sam siebie oceniam jako osobę, która w stu procentach dotrzymuje słowa. Jeżeli coś powiem, to jest dla mnie święte. Nigdy słowa nie złamałem – ani publicznie, ani prywatnie. W noc wyborczą w 2006 r. dziennikarka z „Kuriera Porannego” zapytała mnie, czy mam coś przeciwko paradom równości. Byłem prezydentem elektem, miałem za sobą 65 proc. głosów. Powiedziałem, że będę przestrzegał prawa, a prawo mówi o wolności zgromadzeń. I dotrzymuję słowa. Po raz czwarty wygrałem wybory prezydenckie.
Od ostatnich wyborów sporo się zmieniło w Białymstoku.
W wyborach europejskich Koalicja Europejska wygrała w Białymstoku siedmioma głosami. Na mnie w jesiennych wyborach samorządowych głosowało 9 tys. zwolenników PiS. Oni oczywiście mogli zmienić zdanie po Marszu Równości, ale nie prowadziłem takich badań, więc nie wiem.
A jak tam w pana rodzinnej wsi, nie odwrócili się od pana przez to, że jest pan progejowski?
Nie wiem. Teraz, jak rodzice nie żyją, nie znam praktycznie ludzi. Moja siostra tam mieszka, ale nic nie mówiła o tej sprawie. Oczywiście wiem, że na wsi Kościół trzyma jeszcze większy rząd dusz niż w mieście. Myślę, że w Białymstoku i tak jesteśmy wyspą.
Czego, tolerancji, liberalizmu?
Na pewno większej tolerancji niż poza miastem.
Jak by pan określił tożsamość Białegostoku?
Większość ludzi przyjechała tu z zewnątrz, ze wsi i mają tożsamość związaną ze swoimi korzeniami. Redaktor Marcin Kącki w swojej książce o Białymstoku napisał, że to miasto bez tożsamości, a ja na to, że nagiął rzeczywistość. Napisał książkę o naszym mieście pod tezę. I szczerze powiem, że niczym się to nie różni od propagandy, którą uprawiają media publiczne.
Przecież to reportaż o tym, co się w Białymstoku dzieje, o odradzaniu się nacjonalizmu.
Wszystko, co do tezy nie pasowało, nie znalazło się w książce.
I dla wielu z nich, co ksiądz powie, to się liczy. Jak pan chce scalić to miasto?
Nawet rodzinę trudno scalić, doprowadzić do tego, żeby wszyscy myśleli podobnie, a co dopiero 300 tys. ludzi. Proszę popatrzeć na to inaczej. Od ponad 12 lat jestem prezydentem. To nie PiS ma większość w radzie miasta, większość mieszkańców uważa mnie za swojego prezydenta. A, i co ważne, nigdy nie byłem w żadnej partii. Platforma nigdy też nie wystawiała tu, w Białymstoku, swojego kandydata. Przez lata podkreślałem, że jestem samorządowcem, a nie politykiem. PiS mi to wybił z głowy, kiedy zdobył większość w radzie miasta. Byłem atakowany osobiście, cztery razy nie udzielili mi absolutorium. Krzysztof Jurgiel doniósł na mnie, na urząd, w dziewięciu sprawach. 18 miesięcy śledztwa i wszystkie zarzuty umorzone. Mogę szczerze powiedzieć, że to nie jest funkcja dla normalnych ludzi. To jest rodzaj poświęcenia.
Panie prezydencie, co pan zrobi, żeby...
Tak, wiem, żeby scalić miasto. Działamy, zrobimy 11 pikników rodzinnych, lekcje w szkołach.
Seksedukatorzy będą tam chodzić?
Nie, ja będę chodzić i mówić.
O tolerancji?
O szacunku, o tolerancji też. Jest 150 szkół, więc sam nie dam rady. Może jednak dotrę do jakiejś grupy młodych ludzi, którzy uratują ten świat. Wie pani, w tym mieście nam się wszystko udało, wszystkie zaplanowane inwestycje.
Ja to wszystko wiem, tylko że ludzie się w pana mieście o mały włos nie pozabijali na ulicach.
O mały włos – to duża różnica. Wyglądało to tragicznie. Jeszcze do tego „Bóg, Honor, Ojczyzna” na sztandarach. Cynizm absolutny. W tym nie ma ani Boga, ani Honoru, ani Ojczyzny. Staram się to wszystko obiektywnie oceniać. I szczerze powiem, jak mi się nie podoba takie zachowanie, tak również przeszkadza mi parodiowanie mszy świętej. Niejednokrotnie mówiłem, że jak się walczy o jakieś swoje cele, to nie można przy tym obrażać innych.
Prezydent zwraca się do obecnego na rozmowie fotografa Maksymiliana Rigamontiego.
Jak mnie pan chce sfotografować?
Może w tęczowej pelerynie? W takiej, w jakiej w weekend wystąpiła Doda?
To nie miasto organizowało ten koncert. To marszałek województwa z nadania PiS-u. Pani Doda mu cały show ukradła. A on jeszcze za to musiał zapłacić. Myślę, że to musiało kosztować z milion złotych. Dwa dni w Polsacie były transmisje, a przecież za to się płaci. Za wszystko się płaci.
Zaproponowano panu, podobnie jak prezydentowi Inowrocławia Ryszardowi Brejzie, start w wyborach parlamentarnych.
Były takie rozmowy, ale to nie wchodzi w rachubę z jednego prostego powodu. Zarówno Brejza, jak i ja jesteśmy w podobnej sytuacji – nasi synowie są posłami i też startują w najbliższych wyborach. I trudno mi sobie wyobrazić rodzinne wybory. Syn zdecydował cztery lata temu, że chce startować. Był dorosły, podjął taką decyzję, wygrał.
Nazwisko Truskolaski mu pomogło.
Oczywiście, bo to jest tutaj marka. Butelka coca-coli to butelka coca-coli.
Aż tak?
Jak na białostockie warunki to tak.
Złoty, a skromny.
Złoty, a skromny. Za każdym razem przed wyborami samorządowymi PO robiła badania, czy można ze mną wygrać, czy nie. I odpuszczali. Jestem szczery w tym, co robię. Nie mam żadnych interesów. Działam tylko i wyłącznie na rzecz miasta. A co do syna, to wiem, że pod względem politycznym jestem dla niego autorytetem, ale dopiero od momentu, kiedy sam wszedł w politykę.
Używa pana w kampanii?
Pamięta pani, jak cztery lata temu Włodzimierz Cimoszewicz ogłosił, że nie popiera swojego syna w kampanii parlamentarnej? A ja nic nie ogłaszałem, nic się nie odzywałem. Byłem tylko cichym obserwatorem.
Z sondaży wynika, że PO przegra wybory.
Zobaczymy.
Pan jest za tym, żeby samorządowcy, prezydenci miast utworzyli własną partię polityczną?
Uważam, że nie damy rady. Przede wszystkim partia musi mieć lidera. A ten lider nie powinien się niczym innym zajmować, jak tylko budowaniem partii. A ja w urzędzie nawet nie mam czasu na obiad pójść. Poza tym partia potrzebuje pieniędzy, a pani wie, ile zarabiają samorządowcy.
Napisałem do arcybiskupa Malty Charlesa Scicluny, tego, który odwiedzał Polskę w sprawie pedofilii w Kościele, żeby wyjaśnić wątpliwości związane z trzema hierarchami, honorowymi obywatelami Białegostoku. Chciałem mieć stanowisko, czy abp Gulbinowicz, abp Głódź i abp Ziemba zatajali pedofilię, czy nie. Jednak żadnej odpowiedzi nie otrzymałem