Dominic Cummings uznawany jest za ojca wyniku referendum brexitowego w 2016 r. Teraz został doradcą premiera Borisa Johnsona.
okładka Magazyn 2 sierpnia 2019 / Dziennik Gazeta Prawna
Pozycję Cummingsa w ekipie nowego szefa torysów najlepiej podsumowuje zdjęcie, jakie zrobiono pierwszego dnia po przeprowadzce na Downing Street 10. Oto na pierwszym planie były burmistrz Londynu ściska dłoń Marka Sedwilla, najważniejszego urzędnika Zjednoczonego Królestwa – szefa całej służby cywilnej i doradcy ds. bezpieczeństwa narodowego. Obydwu panów oświetla flesz aparatu fotograficznego; mają na sobie garnitury stosownie do wyjątkowej okazji, jaką jest przejęcie władzy.
W kadr zaplątał się jednak ktoś z zupełnie innej bajki: po prawej stronie w cieniu stoi łysy gość ubrany w podkoszulek, ciemne dżinsy i sportowe obuwie. To właśnie Cummings, który w nowej ekipie pełni funkcję „specjalnego doradcy”. Zwyczajowo jest to ktoś, kto cieszy się nieograniczonym dostępem do ucha szefa – przez co jest bardzo wpływowy – chociaż oko kamery nie dojrzy go zbyt często. W tym sensie ta fotografia doskonale oddaje pozycję, w jakiej znalazł się Cummings, a która jest zwieńczeniem jego wieloletniej kariery speca od marketingu politycznego, konsultanta i stratega wyborczego.

Przodownik i bękart

Kim jest Cummings? Tim Shipman w książce „All Out War: Full Story of How Brexit Sank Britain's Political Class” („Wojna na całego: historia tego, jak brexit zatopił brytyjską klasę polityczną”) pisze, że doradca premiera budzi podobne uczucia, co marmite, czyli smarowidło do chleba o wyjątkowo słonym smaku: można je kochać albo nienawidzić.
„Jego sojusznicy widzą go jako najbardziej utalentowanego specjalistę od polityki swojego pokolenia, myśliciela ze stachanowską etyką pracy i niezłomną wolą narzucania swojego zdania, ale też jako kogoś, kto jest w stanie przewidzieć, co się czai za rogiem. Dla przeciwników – których jest legion – jest praktykującym czarną magię wściekłym utrapieniem oraz przygarniętym przez torysów bękartem Damiana McBride’a i Alastaira Campbella [laburzystowskich speców od komunikacji; pierwszy zawdzięczał swój upadek rozsiewaniu plotek, drugi – lukrowaniu przyczyn wojny z Irakiem – red.]”.
Wszyscy z pewnością się zgadzają, że Cummings jest bezkompromisowy: nie obchodzi go, komu naciśnie na odcisk. Premiera Davida Camerona nazwał „sfinksem, tyle że bez zagadki”; Davida Davisa, pierwszego ministra odpowiedzialnego za brexit w rządzie Theresy May, „tłustym jak mielone, leniwym jak ropucha, próżnym jak Narcyz”. Skrajnym eurosceptykom (zwanych brexiterami) skupionym wokół Jacoba Rees-Mogga (teraz są razem w rządzie) wymyślał na swoim blogu od politycznych dyletantów. Starych przeciwników Unii ma zwyczaj określać mianem „paleosceptyków”. Dziennik „The Guardian” opublikował w tym tygodniu nagranie, na którym Cummings mówi, że torysów nie obchodzą problemy zwykłych ludzi ani to, jak naprawić sytuację w ochronie zdrowia.
„Konserwatyści biją w eurosceptyczny bębenek od 20 lat i przez cały ten czas ich wysiłki można określić jednym słowem – katastrofa. Teraz pojawia się Dominic i wszyscy politycy, którzy są odpowiedzialni za dotychczasowe porażki przekonują go, że nie wie, jak wygrać [referendum – przyp. red.]. A on wie, że jeśli pozwoli im przejąć ster, zatoniemy. W związku z tym nie czuł potrzeby bycia bardzo dyplomatycznym w kontaktach z nim” – mówił Shipmanowi jeden ze współpracowników Cummingsa.

Wizjoner i Odyseusz

Doradca premiera na sondowaniu opinii publicznej i kształtowaniu przekazów wyborczych zjadł zęby. Jego kariera zaczyna się 20 lat temu na stanowisku głównodowodzącego organizacją walczącą o to, by Wielka Brytania pozostała przy funcie (została powołana w oczekiwaniu na referendum w tej sprawie, które nigdy się jednak nie odbyło, bo w 2004 r. ówczesny kanclerz skarbu Gordon Brown odłożył przyjęcie euro na bliżej nieokreśloną przyszłość). W 2004 r. Cummings zaangażował się przeciw pomysłowi autonomii dla północno-wschodniej Anglii w lokalnym referendum.
Później związał się z eurosceptycznym politykiem Partii Konserwatywnej Michelem Gove’em (obecnie głównym koordynatorem przygotowań brexitowych), który po objęciu rządów przez torysów w 2010 r. został ministrem edukacji. Gove wciągnął Cummingsa na swojego specjalnego doradcę i szefa gabinetu, po czym wziął się za niepopularną do dziś reformę edukacji. Z tamtych lat Cummingsowi została niechęć do administracji rządowej, którą postrzega jako niereformowalną, powolną, a samym urzędnikom przypisuje tendencję do okopywania się na swoich pozycjach. Z kolei pracownicy ministerstwa skarżyli się prasie, że specjalny doradca razem ze swoim szefem wprowadzili kulturę „my kontra oni”, która generalnie szkodzi całemu przedsięwzięciu.
Pracując w resorcie edukacji, Cummings opublikował ponad 200-stronicowy esej („Kilka myśli o edukacji i priorytetach politycznych”), w którym wyłożył swoje poglądy na politykę, debatę publiczną i system kształcenia. Uważa, że wszystkie te dziedziny są ściśle ze sobą połączone: debata publiczna pełna jest pustosłowia, ponieważ szkoła nie wyposaża ludzi w narzędzia, które przygotowywałyby ich do myślenia o współczesnych wyzwaniach w kategoriach operacyjnych (Jaki chcemy osiągnąć cel? Jakimi środkami? Jakie są kryteria sukcesu?). Spec od marketingu politycznego postuluje wprowadzenie bardziej interdyscyplinarnego modelu kształcenia i za wielkim fizykiem z XX w. Murrayem Gell-Mannem nazywa ją „edukacją odysejską”. „Ten esej sugeruje także fundamentalną zasadę, według której brytyjska polityka powinna zostać przeorientowana. W 1945 r. ówczesny szef amerykańskiej dyplomacji Dean Acheson żartował, że Brytania nie znalazła dla siebie roli w rzeczywistości postimperialnej. Sugeruję więc, że rolą tą powinno być uczynienie z naszego kraju lidera, jeśli idzie o naukę i edukację” – czytamy na jego blogu.

Renesansofil i harmonizofob

Połączmy tezę o nowej roli dla Wielkiej Brytanii z brexitem i mamy receptę Cummingsa na prawdziwy brytyjski renesans (Unię Europejską nazywa on „kiepskim pomysłem z lat 50., który nie ma sensu”). Bruksela w jego narracji jest biurokratycznym potworem wiążącym ręce politykom na Wyspach, którzy mężnie starają się przeciwstawić bezsensownym pomysłom płynącym zza kanału La Manche – czemu dał już wyraz w wywiadzie z 2016 r. dla tygodnika „The Economist”.
„Spójrzmy na historię – na to, co się stało po epoce renesansu z Europą, a co z Chinami (…). W Chinach ujednolicono obszar całego imperium. Wszyscy musieli robić to samo. W Europie wyglądało to zupełnie inaczej – u nas mieliśmy pod tym względem konkurencję. Kiedy więc centralny rząd w Chinach powiedział: «nie będziemy mieć żadnych odkrywców, pozbywamy się floty» – tak właśnie się stało. Z kolei w Europie, jeśli jeden władca nie chciał sfinansować wyprawy danego odkrywcy, ten po prostu udawał się na inny dwór. Przykładem był choćby Krzysztof Kolumb. A teraz Unia Europejska powiela chińskie błędy z przeszłości, które na wieki zamieniły ten kraj w globalne zadupie: chce zharmonizować masę rzeczy, które nie wymagają harmonizacji” – mówił Cummings.

Strateg i marketer

Nic więc dziwnego, że specjalny doradca Johnsona jest przekonany o słuszności sprawy, której służy. To m.in. dlatego nie pojawił się na przesłuchaniu komisji w Izbie Gmin badającej nieprawidłowości w okresie przed referendum brexitowym (w tym związki z Rosją Arrona Banksa, który przez chwilę współpracował z Cummingsem, a później zwrócił się ku innej kampanii powołanej do agitowania za rozwodem z UE – Leave EU) i gwiżdże na to, że deputowani uznali go za winnego „obrazy parlamentu”.
Poczucie, że widzi więcej od innych, Cummings może zawdzięczać choćby serii decyzji, które przyczyniły się do zwycięstwa obozu eurosceptycznego w 2016 r. Do nich należy narzucenie hasła „Przejmijmy kontrolę”, które w miesiącach poprzedzających plebiscyt było odmieniane przez wszystkie możliwe przypadki.
Początkowo maksymą kampanii Vote Leave miało być „Zagłosuj za wyjściem. Zmień coś”. Jednak Cummings przemyślał je przez noc i następnego dnia stwierdził, że będzie znacznie lepiej, jeśli na swój sztandar eurosceptycy wciągną slogan „Przejmijmy kontrolę”. Współpracownikom tłumaczył – a nie wszyscy byli entuzjastami nowego pomysłu (zwłaszcza że dzień wcześniej ustalono już coś innego) – że intuicja go nie zawodzi, ponieważ sięga jeszcze czasów, kiedy badał postawy Brytyjczyków wobec euro. „Podczas prac z grupami fokusowymi nigdy nie udało nam się znaleźć bardziej chwytliwego hasła niż «kontrola w naszych rękach»” – tłumaczył. Po godzinie przekonywania Vote Leave miała nowe hasło.
Innym osiągnięciem Cummingsa jest zarządzona przez niego dyscyplina w sprawie przekazu, jaki miał płynąć od Vote Leave. „Eurosceptycy plotą o Unii od dziesiątek lat, wyprodukowali tysiące książek i pierdyliony pamfletów. Wyzwaniem nie jest więc powiedzieć coś więcej. Wyzwaniem jest skupić się, uprościć przekaz” – mówi na łamach „The Economist”. Tak się właśnie stało w sprawie 350 mln funtów rzekomo przekazywanych tygodniowo do Brukseli. Vote Leave obiecała, że wyjście z Unii Europejskiej pozwoli przeznaczyć zaoszczędzoną brytyjską składkę w całości na ochronę zdrowia.
Problem z tą kwotą polegał na tym, że ma się ona nijak do rzeczywistej wielkości wkładu Londynu do budżetu UE (trzeba wziąć też pod uwagę m.in. brytyjski rabat oraz środki, które wracają na Wyspy). Shipman pisze, że Cummings był świadom ułomności swoich wyliczeń. Zdecydował się jednak przy nich obstawać, ponieważ każda kłótnia na temat prawdziwości „350 milionów funtów tygodniowo” tylko przyczyniała się do dalszego rozpowszechniania tego hasła. Przy okazji pozwoliło ono osłabić wszystkich, którzy na wypadek brexitu wieszczyli zapaść finansową: brexiterzy dostali do ręki argument, że w rozwodzie kryje się też gospodarcza szansa.

Hochsztapler i oportunista?

Jednak nie wszyscy uważają, że Cummings to największy, polityczny geniusz swojego pokolenia. „Jedyna rzecz, jaka udała się temu tak zwanemu wyborczemu guru, to postawienie trzy razy na konia, którego zwycięstwo było pewne”, szydził niedawno na łamach dziennika „The Independent” Denis MacShane, minister ds. europejskich w rządzie Tony’ego Blaira w latach 2002–2005.
Jego argument brzmi następująco: kampania przeciw wprowadzeniu euro 20 lat temu? Kompletna bzdura. Tony Blair nigdy nie rozważał na serio wprowadzenia wspólnej waluty i w związku z tym nie miał też zamiaru organizować stosownego referendum. Powołanie osobnego zgromadzenia parlamentarnego w północnej Anglii? I tak nikt tego nie chciał. Referendum w 2016 r.? Wybory do Parlamentu Europejskiego w 2009 r. i 2014 r. pokazały dobitnie, że kiedy na karcie do głosowania znajduje się UE, Brytyjczycy głosują przeciw (MacShane’owi chodzi o doskonały wynik w każdym z tych plebiscytów, jaki osiągnęli Nigel Farage i jego poplecznicy).
Teraz ten samozwańczy modernizator będzie miał szansę osobiście przetestować wszystkie swoje przewidywania co do brytyjskiego renesansu i możliwości reform na dużą skalę. Oczywiście pod warunkiem, że wcześniej zazdrośni o ucho premiera poplecznicy nie doprowadzą do jego upadku. Co nie jest wykluczone, biorąc pod uwagę, że w filmie telewizyjnym „Brexit: brudna wojna” (gdzie Cummingsa gra Benedict Cumberbatch) politycy wypadają raczej blado i dość karykaturalnie na tle tego partyjnego spin doctora.