Wczoraj wszedł w życie zakaz lotów między Gruzją a Rosją, wprowadzony przez Kreml w reakcji na antyputinowskie protesty w Tbilisi.
Ostatni bezpośredni samolot z gruzińskiej stolicy wylądował w Moskwie wczoraj o 4.51 rano czasu lokalnego. Od tej pory między Rosją a Gruzją można latać wyłącznie z przesiadką. Władze rekomendowały też rosyjskim biurom podróży wstrzymanie organizacji wycieczek. Dla tego południowokaukaskiego państwa to problem, bo co piąty turysta jest tu Rosjaninem, a branża ta odpowiada za 31 proc. PKB (dane za 2017 r.).
Kreml ogłosił swoją decyzję jeszcze w ubiegłym miesiącu w efekcie protestów, które wybuchły w Tbilisi 20 czerwca po uznanym za prowokację wystąpieniu rosyjskiego deputowanego Siergieja Gawriłowa. Komunista przyjechał do Gruzji na Zgromadzenie Parlamentarne Prawosławia i przemawiał z miejsca przeznaczonego dla szefa parlamentu. Gawriłow jest znany z głośnego wyrażania poparcia dla niepodległości Abchazji i Osetii Południowej.
Od razu po jego wystąpieniu rozpoczęły się protesty przeciwko rosyjskiej obecności wojskowej w obu oderwanych regionach, których niepodległość Rosja uznała po pięciodniowej wojnie z Gruzją w 2008 r. – Jesteśmy tu po to, by zademonstrować sprzeciw wobec polityki okupacji i wobec rosyjskiej propagandy, którą Gawriłow zaprezentował podczas swojego wystąpienia – mówi DGP 21-letnia studentka Tamar Arweladze, jedna ze współorganizatorek trwających od tego czasu manifestacji.
Początkowo żądania dotyczyły rezygnacji szefa parlamentu, obwinianego za dopuszczenie Gawriłowa do głosu, i wprowadzenia proporcjonalnej ordynacji wyborczej. Ale gdy policja zaatakowała pierwszą manifestację, w wyniku czego setki ludzi zostało poturbowanych, doszło żądanie numer trzy: dymisja szefa MSW Giorgiego Gacharii.
Rząd spełnił dwa pierwsze warunki. Gacharia odejść nie chce, dopóki – jak sam deklaruje – nie zakończy się śledztwo w sprawie użycia siły przez policję. – Będziemy protestować, aż nie zmieni zdania – deklaruje Arweladze. Poza atakiem w nocy z 20 na 21 czerwca siły porządkowe zachowują się spokojnie. – Dziękujemy im za to po każdym dniu protestu. Oni też są Gruzinami – zapewnia Tamar.
W dobie mediów społecznościowych trudno na dłużej przykuć uwagę młodych, więc organizatorzy próbują kreatywnego podejścia. – Musimy urozmaicać repertuar, żeby ludzie nie przestawali o nas mówić – mówi nam Gwanca, jedna z uczestniczek. Każdy mityng pod parlamentem ma więc inny motyw przewodni. W piątek był koncert, w niedzielę – wystąpienia literatów, na wczorajszy wieczór planowano wystawę zdjęć uczestników demonstracji. Wielu pozuje, zasłaniając dłonią jedno oko – to symbol dwóch osób, które 20 czerwca straciły oko od policyjnych gumowych kul.
W niedzielę atmosferę podgrzał jeszcze Giorgi Gabunia, prezenter telewizji Rustawi 2, który w programie na żywo wulgarnie obraził prezydenta Rosji Władimira Putina. W nocy z niedzieli na poniedziałek przeciwko temu zachowaniu zorganizowano pikietę pod gmachem stacji wiązanej z opozycyjnym Zjednoczonym Ruchem Narodowym (ENM), a zachowanie dziennikarza potępił szef MSZ Gruzji. – Gabunia jest znany z takich prowokacji, ale i reakcja rządu była nadgorliwa – mówi nam Korneli Kakaczia, szef Gruzińskiego Instytutu Polityki.
Wystąpienie wykorzystała rosyjska propaganda, by uzasadniać tezę, że Rosjanom w Gruzji grozi niebezpieczeństwo. Dla Kremla właśnie konieczność ochrony obywateli była pretekstem, by zakazać połączeń lotniczych. – Nie mamy nic do Rosjan, lecz do Rosji, która okupuje 20 proc. naszego terytorium. Tamtejsze media próbują przekonywać, że Rosjanom grozi tu jakieś niebezpieczeństwo. Chcę podkreślić, że to nieprawda – zapewnia Arweladze.
– Kupiłem sobie gruzińską koszulkę patriotyczną w razie, gdyby ktoś – biorąc mnie za Rosjanina – próbował mi robić problemy. Tak na wszelki wypadek – mówi nam jeden z Polaków pracujących w Tbilisi. Jak dotad nie ma informacji o jakichkolwiek incydentach na tym tle. Ale o spokoju trudno mówić – stolica protestuje w kilku sprawach na raz. Wczoraj miała się odbyć parada równości, ale w ostatniej chwili została odwołana. Mimo to na głównej ulicy Tbilisi przeciwko środowiskom LGBT demonstrowali wczoraj nacjonaliści, domagając się zarazem od policji „wyczyszczenia miasta” z antykremlowskich protestów.
Władzę w Gruzji od 2012 r. sprawuje eklektyczna koalicja Gruzińskie Marzenie (KO), na której czele stoi najbogatszy miejscowy oligarcha Bidzina Iwaniszwili. KO zastąpiło w roli partii władzy ENM, którego symbolicznym liderem jest pozbawiony gruzińskiego obywatelstwa Micheil Saakaszwili. Obecne władze nie pozwalają sobie na tak jaskrawie antyrosyjskie komentarze jak były prezydent. Deklarują też chęć normalizacji relacji z Moskwą przy zachowaniu kursu na członkostwo w NATO i UE.
– Nasze interesy są tak sprzeczne, że żadnego przełomu nie będzie – niezależnie od tego, kto by rządził w Tbilisi czy w Moskwie. Tym niemniej KO dało Rosjanom za dużo swobody w obszarze gospodarki i polityki informacyjnej. Po czerwcowym wystąpieniu Gawriłowa stało się jasne, gdzie społeczeństwo widzi czerwoną linię – komentuje Kakaczia. Najbliższym sprawdzianem dla Marzenia będą wybory parlamentarne, planowane na 2020 r.
Propaganda Kremla lansuje tezę, że Rosjanie w Gruzji są zagrożeni