Mam wrażenie, że widzę cię częściej niż moją żonę – tak na unijnym szczycie witał się z Donaldem Tuskiem francuski prezydent Emmanuel Macron. Obaj politycy szybko od siebie nie odpoczną. Po pięciu tygodniach od wyborów europejskich, trzech spotkaniach na szczycie i co najmniej setce rozmów w cztery oczy europejskim liderom nadal nie udało się zapełnić wakatu na najważniejszym stanowisku w Brukseli. Przedłużająca się niepewność to wizerunkowa porażka Europy, która okazała się niespójna i pełna rozterek.
Ale to przede wszystkim dowód na to, że gwiazda Angeli Merkel nieuchronnie gaśnie. Polityk, obwiniana za porażki niemieckich chadeków, zapowiedziała, że po wyborach parlamentarnych w 2021 r. wycofa się z niemieckiej polityki.
Głos Merkel słabnie również poza granicami kraju. Do niedawna to niemiecka kanclerz nadawała ton europejskiej debacie, a jej ustalenia rzadko kto był w stanie obalić. Przedłużające się w nieskończoność spotkanie przywódców 28 krajów członkowskich w Brukseli najdobitniej pokazało, że Merkel jest słabsza niż kiedykolwiek. Szefowa niemieckiego rządu wraz z Francją, Hiszpanią i Holandią jeszcze na szczycie G20 w Osace ustaliła, że kompromisowym kandydatem będzie Frans Timmermans. Potem jednak jej własna rodzina polityczna – europejska chadecja – powiedziała Timmermansowi „nie”. Znany z buntowniczego charakteru premier Węgier Viktor Orbán nie był tym razem odosobniony, gdy uznał, że nominacja Timmermansa byłaby dla ugrupowania upokorzeniem. W końcu to chadecy wygrali wybory i to im należy się przewodnictwo w KE. Irlandzki premier Leo Varadkar po spotkaniu ugrupowania w niedzielę powiedział, że przeważająca większość szefów rządów należących do chadeków nie chce łatwo rezygnować ze stanowiska. Merkel naciskała, dlatego rozmowy na szczycie się przedłużały.
Pierwszą oznaką słabości żelaznej kanclerz był kryzys w jej własnym rządzie sprzed roku. Minister spraw wewnętrznych Horst Seehofer z bawarskiej odnogi chadeków zagroził odejściem z gabinetu, jeśli Merkel nie zawróci migrantów z niemieckich granic. Jego wolta miała przeciwdziałać odpływowi bawarskiego elektoratu zniechęconego dużą liczbą przyjezdnych. Ostatecznie „crazy Horst” batalię przegrał, a jego partia odnotowała historycznie niskie poparcie w wyborach.
Od pewnego czasu z Merkel mierzy się francuski prezydent Emmanuel Macron. Młody, ambitny, pełen pomysłów na Europę. Wyzywał na pojedynek żelazną kanclerz już kilkukrotnie, wygrał tylko raz. Reforma wspólnego obszaru walutowego, federalizacja Europy, ambitne cele klimatyczne – te wszystkie batalie Merkel do tej pory wygrywała. Pierwsza przegrana przyszła wraz z wyborami europejskimi. Zwyciężyła w nich Europejska Partia Ludowa, co zgodnie z zasadą spitzenkandidatów powinno oznaczać, że następcą Jean-Claude’a Junckera zostanie – wskazany przed wyborami – niemiecki polityk Manfred Weber. Macron stawił jednak tej kandydaturze twardy opór. Jak to argumentował, Niemiec nie ma doświadczenia w rządzie i nigdy nie odgrywał ważniejszej roli w polityce krajowej. Merkel początkowo próbowała walczyć ze sprzeciwem. Przegrała. Dlatego na horyzoncie pojawił się kandydat socjalistów Frans Timmermans. Poparcia wokół jego kandydatury Merkel też nie udało się zbudować.
Macron pretenduje do roli, którą do niedawna w europejskiej polityce odgrywała niemiecka kanclerz. Wbrew jednak własnym ambicjom, francuskiemu prezydentowi rola kanclerz nie wychodzi. Brakuje mu dyplomatycznego sprytu i teflonowości, z której znana jest niemiecka polityk.
Czy Merkel jest zastępowalna? I czy powinna być? Uwiąd w sprawie obsady kluczowego w Brukseli stanowiska pokazuje, że w czasie czternastoletnich rządów Merkel Europa do jej modus operandi się po prostu przyzwyczaiła.