Zakład Ubezpieczeń Społecznych to jedna z bardziej memogennych instytucji w Polsce. Średnio raz na kwartał jakiś bloger albo portal ogłasza jej bankructwo albo staje się ona przyczynkiem do internetowej g…burzy (tak mawia młodzież). Znów jest problem, bo rosną składki na ubezpieczenie społeczne dla przedsiębiorców. Poważna sprawa, gdyż nikt nie chce płacić więcej instytucji, w którą nie wierzy.
DGP
Gorzej, że kwota należna ZUS rośnie właśnie teraz, gdy rządzi PiS. Skoro rządzi, to znaczy, że za wszystko odpowiada. Także za przepisy, które funkcjonują od lat. Odpowiedzialność PiS jest bezsprzeczna, bo przecież w Sejmie ustawę można zmienić w jedną noc, nad ranem przepuścić bez poprawek przez Senat, a prezydent złoży swój podpis jeszcze przed śniadaniem. Jeśli daje się seniorom trzynastą emeryturę, każdemu dziecku 500 zł, a nawet krowa ze świnią na coś się załapią, to i przedsiębiorcy się należy. Pewnie, że się należy – szczególnie temu, który ma niewielki przychód, a składki procentowo stanowią dużą część tej kwoty. Na tyle dużą, że czasem trudno zarobić na ZUS i fiskusa.
Zanim jednak prezes Jarosław Kaczyński i premier Mateusz Morawiecki będą musieli się wytłumaczyć, a opozycja zakrzyknie „skandal, oszuści, dojna zmiana”, warto zobaczyć, skąd się ten wzrost bierze. Najpierw patrzymy na prognozowane przeciętne miesięczne wynagrodzenie w gospodarce narodowej, które znajdziemy w założeniach do projektu budżetu państwa. W ten sposób dowiemy się, że Ministerstwo Finansów przewiduje, iż w 2020 r. wyniesie ono 5227 zł. Podstawą do obliczenia składek jest 60 proc. tej kwoty. Na podstawie otrzymanej sumy kalkulujemy wysokość tego, co trzeba będzie przelać do ZUS. W przyszłym roku będzie to blisko 1070 zł. Do tego trzeba będzie jeszcze dodać jakieś 365 zł składki zdrowotnej – to wstępne wyliczenia. W sumie otrzymamy więc ok. 1400 zł składek, co oznacza największy od siedmiu lat procentowy wzrost, a nominalnie od kilkunastu lat. Co ważne, w wyliczeniu zmieniła się także prognoza średniego wynagrodzenia w 2019 r. i trzeba o tę wartość skorygować przyszłoroczne składki. Czyli szykować się na sporą podwyżkę danin przekazywanych do ZUS, większą niż wzrost przeciętnych wynagrodzeń.
Informacja straszna, ale jeszcze straszniejsza jest świadomość, że jest to wina przepisów, których od lat nikt nie zamierza zmieniać – bo dla deficytowego FUS są one korzystne. Cały problem wynika z tego, że przy wyliczaniu składek opieramy się na prognozach, a te, jak wiadomo, potrafią być błędne. Pomijane są zaś realne dane. Przez to dochodzi do tak bolesnych niespodzianek jak ta, że od przyszłego roku trzeba będzie oddać ZUS ponad 100 zł więcej. Eksperci Federacji Przedsiębiorców Polskich z ich głównym ekonomistą Łukaszem Kozłowskim na czele ostrzegali już kilka miesięcy temu, że ta przykra rzecz może się rządowi przytrafić, i to bez jego większej winy. Proponowali powiązanie składek z bieżącymi wskaźnikami gospodarczymi. Może warto też zastanowić się nad systemem, w którym danina na ubezpieczenie społeczne będzie wyliczana proporcjonalnie do dochodu.
Zaletą obecnej sytuacji jest to, że politycy będą składkami okładani w gorącym okresie kampanijnym, co wymusi jakąś refleksję legislacyjną. Szczególnie że przedsiębiorczy dziennikarze prowadzący jednoosobowe działalności gospodarcze na pewno nie odpuszczą sprawy, która dotyczy ich portfela.