Nie chcemy i nie potrafimy pogodzić się z naszą różnorodnością. Tymczasem politycy przeminą, a my musimy ze sobą żyć.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Przegrali wybory. Chcą wojny domowej?” – głosił jeden z niedawnych pasków informacyjnych w TVP. Zapowiadał materiał i późniejszą dyskusję, w której polityk PiS z politykiem PSL debatowali o mowie nienawiści, którą od Koalicji Europejskiej zarazili się jej wyborcy. Na tapecie znalazł się także rysunek opublikowany przez Krystynę Jandę – widać na nim mężczyznę, który trzymając banknot nad klęczącą kobietą w chustce na głowie, mówi: „Daj głos”.
Nie tylko w TVP, ale też w innych mediach sprzyjających władzy posypały się analizy zachowania wyborców anty-PiS-u po wyborach do Parlamentu Europejskiego. Cytowano byłego prezydenta Bronisława Komorowskiego: „Jest charakterystyczne i warte przeanalizowania to, że PiS wygrywało w tych kręgach wyborczych, które nie płacą podatków. Dla Koalicji Europejskiej kierunkiem prawidłowym jest skierowanie swojej oferty do tych, którzy płacą podatki, ciężko pracują. Rząd PiS rozdaje pieniądze, głównie na potrzeby wyborcze”.
Dostało się nie tylko Jandzie, ale i Maciejowi Stuhrowi, który po przegranych przez KE wyborach napisał na Facebooku: „Zszedłem właśnie ze sceny w czeskim Brnie, gdzie mówiłem taki oto monolog: Poszli won, Mandaryni Europy! Bando politykasów, ubabrana w wojnie na długo przed jej wybuchem. Każdy z was, co do jednego. Śmieci, odrzuty, prowincjonalna hołoto, obelgo dla intelektu, niekompetentni gołodupcy! Niech to całe ścierwo zejdzie mi z oczu! A na ich miejsce powstawiać kukły wypchane słomą. A jeżeli nie zechcą pójść won, należy ich zmusić, żeby się wykąpali! To jest ultimatum dla was wszystkich! I wszystkich wam podobnych. Wszyscy są winni porażki wszystkiego. Porażka wszystkiego jest winna ich istnieniu. Porażka narodów i losów. Kompletna i całkowita porażka”, cytował Ferdynanda Pessoę.
Komentowano zachowania aktorów, dziennikarzy, celebrytów, ale i zwykłych ludzi według narracji: nie potrafią znieść porażki i zaczynają obrażać tych, którzy w demokratycznych wyborach postawili na partię, która miała więcej do zaoferowania.
Ustalmy więc fakty. Rzeczywiście, po wyborach przeciwnicy PiS mówili, że władza przekupiła wyborców, którzy w swojej naiwności skusili się na 500+, trzynastą emeryturę, obietnice kolejnych świadczeń socjalnych. Rzeczywiście, wyniki badania Ipsos pokazały, że pośród tych, którzy zakończyli edukację na szkole podstawowej lub gimnazjum, aż 70 proc. zagłosowało na PiS, a spośród wyborców mogących pochwalić się wykształceniem zawodowym aż 65 proc. wybrało partię Jarosława Kaczyńskiego. A wraz ze wzrostem poziomu wykształcenia wyborcy wzrasta jego poparcie dla Koalicji Europejskiej lub Wiosny. Prawdą jest też, że PiS wygrał wśród emerytów, robotników i bezrobotnych. Koalicja – przede wszystkim wśród przedsiębiorców i specjalistów.
„Edukacja, głupcze” – pisali zniesmaczeni wynikiem wyborów internauci o poglądach dalekich od prawicowych. I, prawdę mówiąc, było to jedno z bardziej dyplomatycznych określeń. Krytykowali zaściankowość, fasadową religijność, krótkowzroczność, pazerność, lenistwo oponentów. „Obudziłem się w kraju głupców”, „Po co było kończyć studia, skoro wystarczy wyciągnąć rękę po zasiłek” – pisali w sieci. „Trzymają jak oręż swoje dyplomy i kariery”, „Syty nie zrozumie głodnego. Wyjdźcie z wielkomiejskiej bańki”, „Wykształciuchy, odlecieliście na swoim poczuciu wyższości” – czytali i słyszeli pod swoim adresem w odpowiedzi.
No właśnie, na ile „wykształciuchy” odleciały?

Element spod budki

Po wyborach i fali krytyki jednych wyborców pod adresem drugich przyszedł czas na refleksję. Wpis Jandy skomentował działacz miejski i polityk Jan Śpiewak: „Promowanie uprzedzeń wobec biednych niewiele się różni od promowania uprzedzeń wobec innych narodów. Trzeba to jasno i otwarcie powiedzieć bez owijania w bawełnę: Krystyna Janda jest rasistką. Liczę na reakcje ludzi kultury”.
Napisała m.in. prof. Małgorzata Omilanowska, historyk sztuki i była minister kultury w rządzie PO-PSL. „Czytam, czytam różne wpisy na FB i oczom nie wierzę. Więc przypominam: nie jest gorszy człowiek, który chodzi do kościoła, od ateisty. Który z powodu biedy, w której żyje, bardziej ceni sobie 500+ niż autostrady. Który nie odziedziczył: a. majątku, b. ambicji (i możliwości) zdobywania wykształcenia, c. umiejętności czerpania przyjemności z czytania, czy uczestniczenia w kulturze wysokiej itp. Który nie ma narzędzi do weryfikowania propagandy TVP (sprawdźcie zasięg TVN24). Który zasuwa na polu lub w chlewie i kurniku od rana do wieczora i pada na twarz wieczorem, rezygnując z pogaduszek na fejsie z wielkomiejskim elektoratem”.
Przekonywała dalej, że na brak szacunku zasługują złodzieje, przestępcy, mordercy, krzywdziciele słabszych, ale nie ludzie o innych poglądach politycznych. Ich doświadczenie życiowe każe im dokonywać takich wyborów i już. Nie ma się co zżymać, tylko próbować do nich dotrzeć z przekazem do nich trafiającym, walczyć o wyrównanie szans startu ludzi z małych i dużych miejscowości, bogatych i biednych rodzin, ambitnych i nieambitnych środowisk. „I proszę nie piszcie mi tu o elemencie spod budki z piwem, który przepija pińcet, bo zbanuję” – zakończyła swój wpis z ironią, która jednak zabrzmiała bardzo serio.

Warszawa to nie Berlin Zachodni

Centrum Badań nad Uprzedzeniami Uniwersytetu Warszawskiego już kilka miesięcy temu analizowało postawy zwolenników i przeciwników PiS, żeby sprawdzić, która z grup ma bardziej negatywne odczucia w stosunku do oponentów. Jedni i drudzy nie pałają do siebie miłością – to truizm. Jednak głębsze spojrzenie przynosi mniej oczywiste obserwacje.
Postawy zwolenników partii opozycyjnych wobec sympatyków PiS są bardziej negatywne niż postawy sympatyków PiS wobec zwolenników opozycji – wyborcy partii opozycyjnych żywią bardziej negatywne uczucia, w większym stopniu dehumanizują i mają mniejsze zaufanie do swoich oponentów politycznych niż wyborcy partii rządzącej.
Co to znaczy: dehumanizować? Uznać, że ktoś jest mniej ludzki, gorszy. Nie dostrzegać człowieka, tylko ślepą masę, która podejmuje nieracjonalne decyzje. – W odniesieniu do polityków nie jest to tak niebezpieczne zjawisko, jak w przypadku relacji np. sąsiedzkich. Może zniszczyć spójność społeczną. To się zresztą teraz dzieje – mówi prof. Michał Bilewicz, szef Centrum Badań nad Uprzedzeniami. Jego zdaniem niektóre internetowe memy pogłębiają to myślenie. Choćby ten pokazujący Polskę przeciętą na pół, gdzie Warszawa, w której wygrała KE, przedstawiona jest niczym Berlin Zachodni z zimnowojennych map. Z sugestią, że trzeba będzie do stolicy organizować most powietrzny, jak w czasach NRD i RFN. – Analogia jest absurdalna, rozkład głosów nie jest nigdy zero-jedynkowy. To przykład dzielenia ludzi na siłę, bez refleksji – ocenia.
Przekonuje, że niechęć wobec tych, którzy popierają władzę, zawsze jest większa i nie zależy od politycznej opcji. – Wyższościowa pogarda ludzi wykształconych i bogatych jest zła, ale na ich wypowiedzi spadła zbyt duża krytyka. Ewidentnie strona rządowa świadczeniami kupiła sobie życzliwość wyborców. Ewidentnie w ostatnich miesiącach dyskryminuje się tych, co nie popierają rządu, choćby nauczycieli. Ewidentnie wsparcie dostali ci, co zwykle dotąd na PiS głosowali: stąd trzynasta emerytura i obietnica większych świadczeń dla rodzin wielodzietnych – mówi.
Profesor Michał Bilewicz przekonuje, że nie można odebrać ludziom prawa do mówienia o tym, co myślą, do krytyki, bo to jeden z elementów demokracji. – Ciężar odpowiedzialności spoczywa na autorytetach. Naturalną koleją rzeczy powinni to być politycy, demokratycznie wybrana władza. I wypadałoby, żeby to ona pilnowała języka, którym się posługuje – ocenia. A jak jest? To pytanie retoryczne.
Badania pokazały również, że zwolennicy PiS mają częstszy kontakt ze sympatykami opozycji niż zwolennicy opozycji z wyborcami PiS. Co więcej, w grupie zwolenników partii Kaczyńskiego kontakt z opozycją wiązał się z pozytywnymi postawami wobec niej – im częstsze interakcje z oponentami, tym cieplejsze uczucia żywione wobec tej grupy, większe zaufanie wobec jej członków oraz mniejsza dehumanizacja. Takiej postawy, niestety, próżno szukać w relacji odwrotnej.

Sąsiad kosiarki nie pożyczy

Kilka dni po wyborach filozof prof. Tadeusz Gadacz napisał: „Czego potrzebuje opozycja? Charyzmy, wiary w siebie, pokory, pozytywnego i konkretnego programu, szacunku dla przeciwników, wysiłku, znoszonych butów…”.
Pod tym wpisem pojawiły się i inne propozycje: „Uświadomienia sobie, że ludzi mieszkających za rogatkami metropolii bardziej interesuje komunikacja publiczna do urzędu, lekarza i odrobina kultury niż paszport w szufladzie, pendolino albo ścieżki rowerowe”. Były i mocniejsze: „Opozycja obraża swoich potencjalnych wyborców, mówiąc, że są niedouczeni, że są jakimiś Januszami jedzącymi frytki na urlopie i pijącymi tanie piwo, albo że niedouczone Janusze nie płacą podatków. No to ja wam tu coś podpowiem: wyzwijcie sąsiada od ch...a potem zdziwcie się, że wam kosiarki nie pożyczył”.
Michał Górecki, znany ze swoich mocnych wpisów internauta, zamieścił wykres pokazujący związek między wykształceniem a tym, jak rozkładały się głosy w wyborach do PE. „Im wyższe wykształcenie, tym większa szansa, że wyborca głosował na KE, a nie na PiS. A co za tym idzie? To dość oczywiste. Ciemny motłoch po podstawówce, robole i Sebixy, Dżesiki żyjące z pińcet plus, dały się omamić obietnicom PiS, a my, elita wielkich miast, nucąc pod nosem Odę do Radości, podążyliśmy w stronę światła…” – napisał. I zaraz, dla pewności dodał: „Poczekajcie, bo robi mi się niedobrze”. Jego zdaniem, choć od wyborów parlamentarnych mijają cztery lata, część liberalnych wyborców nic nie zrozumiała. Tego, że ludzie są różni. Rodzą się w różnych rodzinach, mają nierówny start. „To takie trochę p…e z tym, że każdy może zostać kim zechce. Owszem, nawet gość na wózku inwalidzkim może być szybszy od biegacza z nogami, ale statystycznie tak nie będzie. Gość z małego miasteczka, z rodziny patologicznej ma o wiele mniejsze szanse zostać dyrektorem banku niż ktoś, kto od dziecka był kształcony w dobrych szkołach i wyniósł ze swej rodziny kapitał intelektualny. I proszę, nie wyjeżdżaj mi tu z «ale ja sam jestem przykładem, że ciężką pracą…». Tia. Po pierwsze to żadna statystyka, po drugie mamy tendencję do zwiększania swoich zasług, a umniejszania tego co realnie dostaliśmy od innych, czy po prostu szczęścia”.
Postawił ostrą diagnozę wyborcom anty-PiS-u: „Zachowujecie się trochę jak pancia, która przyszła na wiejski festyn w szykownym płaszczu, z sushi z kawiorem, krewetkami w sosie z sera pleśniowego i bruschettą z sosem truflowym i dziwi się, że ludzie tam obecni wolą kiełbę z musztardą i chleb ze smalcem. Bo może chcą jeść kiełbę z musztardą, co wcale nie oznacza, że są gorsi”.

Łysol z kijem, lewak z tęczą

– Mamy tendencję do faworyzowania grupy własnej lub postrzeganej jako własna. Mamy poczucie przynależności do „my”. „My, sympatycy UE” lub „My, przeciwnicy UE”. Im więcej tych „my”, tym wyżej stawiamy własną grupę względem obcej – tłumaczy politolog prof. Ewa Marciniak. – Postrzegamy wyborców przeciwnej partii jak monolit, jednorodny zbiór podatny na wpływy, przekupny, gorzej wykształcony. Na „swoich” patrzymy inaczej, dopuszczając różnorodność postaw – mówi politolog. I przestrzega, że konsekwencją takiego podejścia jest podtrzymywanie społecznych stereotypów o wyborcach tej czy innej partii.
Problemem jest też ton dyskursu. – Obie strony poruszają się w schematach moralne – niemoralne, właściwe – niewłaściwe. My, zwolennicy PiS, mamy moralne prawo, bo za nami kryje się słuszność. My, wyborcy KE, bronimy właściwych postaw. Im bardziej karmimy społeczne stereotypy, tym bardziej ten dwugłos staje się widoczny. Odzwierciedla się choćby we wpisach na FB. Nie mamy zahamowań, bo nie widzimy w swoich słowach nic negatywnego. Taki ton dyskusji czyni nas ślepymi na innych.
Profesor Marciniak zwraca uwagę na smutny paradoks. Żyjemy w kraju o ustroju demokratycznym, a to wiąże się z akceptacją różnorodności. – Owszem, mamy instytucje państwowe wynikające z tego ustroju, mamy wolne wybory, lecz mamy też mentalność nietolerującą innych – mówi profesor. – Do tego żyjemy w swoich bańkach informacyjnych. Media publiczne z jednej strony, prywatne – z drugiej. Wyjście poza bańki jest możliwe tylko, jeśli uznamy wartość wspólnoty. I tak koło się zamyka.
Przekonuje, że polityka obecnej władzy kształtuje społeczeństwo biorców, że ostatnie oferty socjalne zostały opracowane pod kątem osiągnięcia wyniku wyborczego i że te działania okazały się skuteczne. – Ale z perspektywy Warszawy i pełnych kieszeni nie zrozumie się biednych, a celebryci swoimi gorzkimi osądami dają dowód niezrozumienia sytuacji ekonomicznej innych – ocenia. – Dyskredytacja nie budzi refleksji, tylko powoduje, że ludzie okopują się na swoim stanowisku.
– Wyznawanie ideałów a stosowanie ich w życiu codziennym to czasem dwie różne rzeczy. Chcemy szacunku, tolerancji, ale nasza cierpliwość kończy się, gdy ponosimy kolejną porażkę. Ktoś pisze, że żyje w kraju idiotów? Myślę, że frustracja sięgnęła zenitu i przeradza się w agresję. To jedna z podstawowych tez psychologicznych. Im więcej postaw agresywnych, tym bardziej tracimy z pola widzenia porozumienie – mówi psycholog Katarzyna Kucewicz. I podaje przykład rodem z amerykańskich korporacji. Od kilku lat zasadą jest to, że szef nie chowa się w wieży ze szkła, tylko pracuje w open space'ie. Dlaczego? Tylko w strukturze poziomej jesteśmy w stanie się dogadać. – Gdy ktoś postawi się na podium, że mądry, a reszta głupia, że doświadczony, a reszta bezmyślna, to wiele nie osiągnie. Znane osoby, które w przypływie chwili zabrały głos w dyskusji, muszą liczyć się z tym, że niektórzy poczuli się urażeni. Nawet jeśli ich postulaty były słuszne, warte refleksji, to podane w upokarzającej formie nie mają szansy nikogo przekonać.
Katarzyna Kucewicz zwraca uwagę, że cechuje nas skąpstwo poznawcze. – Robimy zbiory, żeby nie było konieczności zapamiętywania szczegółów. Narodowiec jest więc niezmiennie łysolem z kijem w dłoni, a lewak maluje wszędzie tęcze. Teoretycznie rozumiemy, że ludzie są różni, ale pod wpływem emocji zapominamy o tym – mówi.
Zapominamy i zamiast przełamać stereotyp, patrzymy jedni na drugich coraz bardziej z góry. Czy „wykształciuchy” się snobują? – Nie wiem, czy to świadome działanie – ocenia Kucewicz. Przekonuje, że na tej wyższościowej postawie sporo może ugrać druga strona. Nie trzeba wielkich psychologicznych zabiegów, by PiS zakomunikował wyborcom: macie prawo być tacy, jacy jesteście. Macie prawo słuchać disco polo, oglądać serial o miłości w sanatorium, głosować na nas i inkasować 500+.
– Politycy, którzy mówią o szacunku wobec innych i nawołują do zarzucenia mowy nienawiści, brzmią dziś cynicznie, bo to oni doprowadzili do eskalacji emocji wśród wyborców. Ale też jeśli byle spór polityczny może sprawić, że przy stole zapanuje cisza, że przestaniemy się do siebie odzywać, to znaczy, że nie stworzyliśmy dostatecznie głębokich relacji – podkreśla socjolog dr Tomasz Sobierajski. Zwraca uwagę, że powinniśmy spotykać się ze sobą na elementarnie ludzkim poziomie. Jeśli ktoś przewróci się na lodzie lub gdy kobieta taszczy wózek z dzieckiem po schodach, to przed udzieleniem pomocy nie prosimy o deklarację polityczną. Tak przynajmniej było jeszcze do niedawna i warto do takiego prostego działania wrócić. – Chcę wierzyć, że to tylko emocje, którym chwilowo ulegliśmy. Że daliśmy się wmanewrować w polityczną ustawkę. Liczę teraz na znanych ludzi, na tych mądrych, wykształconych, że powiedzą: OK, zagalopowaliśmy się, ale spróbujmy zburzyć dzielący nas mur. Że zbyt idealistyczne marzenia? Ale możliwe, bo to naprawdę tylko polityka. Politycy przeminą, a my będziemy musieli ze sobą żyć.