Viktor Orbán obnażył nieskuteczność polityki zagranicznej Brukseli. Szanse na zmianę są niewielkie.
Premier Węgier w zeszłym tygodniu w ostatniej chwili zawetował stanowisko UE w sprawie Palestyny na forum ONZ. W ten sposób Budapeszt po raz kolejny pokazał swoje wsparcie dla Izraela i jego premiera Binjamina Netanjahu. Pomimo to stanowisko Wspólnoty w imieniu 27 krajów członkowskich odczytał ambasador Finlandii. Powinien był to zrobić dyplomata rumuński, ponieważ to Bukareszt sprawuje w tym półroczu prezydencję w UE. Rumunia jednak nie chciała lansować stanowiska, które nie ma poparcia wszystkich krajów członkowskich. Zdecydowała się na to Finlandia, obejmująca od lipca przewodnictwo.
Teraz w Brukseli trwa dyskusja, jak poprawić skuteczność polityki zagranicznej Wspólnoty. Nie po raz pierwszy. Zapisana w traktacie o Unii Europejskiej jednomyślność podejmowania decyzji od dawna poważnie komplikuje życie unijnej dyplomacji. W ostatnich miesiącach Włochy blokowały wspólne stanowisko UE wobec Wenezueli. Rzym nie chciał uznać Juana Guaido za tymczasowego prezydenta tego państwa, co uczyniła większość krajów członkowskich.
Komisja Europejska we wrześniu zeszłego roku zapowiedziała, że zmiany w unijnej polityce zagranicznej nastąpią jeszcze przed szczytem UE w Sybinie w Rumunii, który odbędzie się w ten czwartek. Na tym od dawna planowanym spotkaniu miały zostać sformułowane nowe cele Wspólnoty już po, ostatecznie opóźnionym, wyjściu Wielkiej Brytanii z UE. 27 krajów członkowskich miało pokazać, że po dekadzie kryzysów są znowu silne i gotowe na nowe wyzwania. Wyrazem siły miało być przemawianie jednym głosem poza granicami Wspólnoty.
Jak mówił szef KE Jean-Claude Juncker w orędziu o stanie UE we wrześniu zeszłego roku, Europa stała się zakładnikiem swojej jednomyślności w sprawach zagranicznych. Zaproponował głosowanie większością kwalifikowaną w wybranych obszarach takich jak prawa człowieka i misje cywilne.
Taką możliwość daje tzw. klauzula pomostowa zapisana w traktacie z Lizbony z 2007 r. Według Junckera opcja ta pozostaje dzisiaj „śpiącą królewną” unijnego traktatu. Nie bez powodu. Robert Grzeszczak, prof. Uniwersytetu Warszawskiego, zauważa, że samo wprowadzenie trybu głosowania większościowego wymaga jednomyślnej zgody. I to każdorazowo, bo mechanizmu tego nie można wprowadzić na stałe. Oznacza to, że zanim decyzje w sprawach stanowiska UE wobec np. Palestyny będą podejmowane większością kwalifikowaną, musi się na to zgodzić 28 krajów członkowskich w Radzie Europejskiej. – Błędne koło się zamyka, bo nie ma powodu, by Węgry, które korzystają ze swojego prawa weta, miały się zgodzić na większość kwalifikowaną – powiedział ekspert. – Traktat narzuca konieczność szukania w polityce zagranicznej konsensusu i jednomyślności – dodał. Jedyną możliwością jest zmiana traktatów. Ale na to szanse dzisiaj są jeszcze mniejsze.
Nie tylko w polityce zagranicznej Unia ma problemy z podejmowaniem decyzji. Podobnie jest w przypadku podatków. Wprowadzenie unijnej daniny od technologicznych gigantów od dawna jest blokowane przez kilka krajów członkowskich, w tym Irlandię, która jest europejskim przyczółkiem dla wielu międzynarodowych korporacji. Bruksela chce wyjść z impasu, wprowadzając również w tej sprawie głosowanie większością kwalifikowaną. Na to także muszą się zgodzić wszystkie kraje, ale raz wyrażona jednomyślnie zgoda oznaczałaby, że potem we wszystkich sprawach podatkowych głosowano by w ten sposób.