Jeśli nic się nie wydarzy, to mam nadzieję, że do strajku przystąpi 85 do 90 proc. szkół – powiedział we wtorek prezes Związku Nauczycielstwa Polskiego Sławomir Broniarz. Dodał, że w strajku może uczestniczyć około 80-90 proc. nauczycieli.

Od 5 marca trwa referendum strajkowe zorganizowane przez Związek Nauczycielstwa Polskiego w ramach prowadzonego sporu zbiorowego. Potrwa do 25 marca. Odbywa się we wszystkich szkołach i placówkach, z którymi w ramach sporu zbiorowego zakończono etap mediacji, nie osiągając porozumienia co do żądania podwyższenia wynagrodzeń zasadniczych o 1 tys. zł. Jeśli taka będzie wyrażona w referendum wola większości, strajk ma się rozpocząć 8 kwietnia.

Oznacza to, że jego termin może się zbiec z zaplanowanymi na kwiecień egzaminami zewnętrznymi: 10, 11 i 12 kwietnia ma się odbyć egzamin gimnazjalny, a 15, 16 i 17 kwietnia – egzamin ósmoklasistów. 6 maja mają się zaś rozpocząć matury.

Broniarz podkreślił w TVN24, że każdy scenariusz związany z zapowiadanym strajkiem jest możliwy, także ten zakładający przesunięcie egzaminów szkolnych. "Przesunięcie egzaminów jest możliwe, natomiast zwracamy uwagę na to, że wtedy skumulują się te egzaminy ósmej klasy, gimnazjum i maturalnej i będzie wtedy problem dla CKE (Centralnej Komisji Egzaminacyjnej - PAP)" - wskazał Broniarz. Zaznaczył, że nieprzekraczalną granicą działań podejmowanych przez ZNP jest interes ucznia. Zaprzeczył, by była możliwość braku promocji uczniów do następnej klasy.

Prezes ZNP wyjaśnił, że strajk będzie polegał na "całkowitym powstrzymaniu się od pracy, czyli od wykonywania czynności nauczycielskich". Pytany o ewentualną frekwencje podczas strajku poinformował, że "najniższy wskaźnik wyniku referendalnego wynosi 72 proc.". "Jeśli nic się nie wydarzy, to mam nadzieję, że 85 do 90 proc. szkół przestąpi do strajku" - powiedział. Dodał, że w strajku może uczestniczyć około 80-90 proc. nauczycieli.

"4 marca ogłosiliśmy datę protestu i przez dwa tygodnie nie dzieje się nic poza obelgami, uwagami, atakami mniej lub bardziej grzecznymi na ZNP, na nauczycieli, na mnie. Rząd nie przedstawił żadnej propozycji" - podkreślił Broniarz.

Przypomniał, że na 25 marca zostało zwołane prezydium Rady Dialogu Społecznego. Dodał, że to "odległy termin", a na rozmowy ZNP czeka już dziś. "Bez zmiany poziomu wynagradzania nauczycieli nie poprawimy edukacji" - podkreślił.

Prezes ZNP odniósł się także do swojej sobotniej wypowiedzi w Radiu Zet. Broniarz mówiąc wówczas o zapowiedzianym strajku w oświacie przypomniał m.in., że w kompetencji nauczycieli, rad pedagogicznych, leży klasyfikowanie, ocenianie i promowanie uczniów. "I to też jest potężny oręż w ręku nauczycieli, chcielibyśmy, żeby rząd miał tego świadomość. Jeżeli skorzystam także z tego oręża, to będziemy mieli w edukacji totalny kataklizm związany z rekrutacją albo zakończeniem kolejnych cykli edukacyjnych przez dzieci, uczniów polskich szkół" – powiedział.

Pytany zaś, co czeka uczniów, jeśli dojdzie do strajku i nie odbędą się wyznaczone na połowę kwietnia egzaminy: gimnazjalny i ósmoklasisty oraz wyznaczone na maj matury, odpowiedział: "Albo egzaminy będą musiały odbyć się w późniejszym terminie, albo trzeba będzie szukać innego rozwiązania związanego z rekrutacją młodzieży do szkół wyższego szczebla".

W niedzielę w TVN24 Broniarz powiedział, że może przeprosić za swoje słowa. "Jeżeli jakikolwiek uczeń lub rodzic poczuł się tymi słowami zagrożony, to śmiało mogę powiedzieć, że nie było to moim celem, intencją, i za to mogę przeprosić, oczywiście" – powiedział szef ZNP.

Na sobotnią wypowiedz prezesa ZNP zareagował w poniedziałek premier Mateusz Morawiecki. Zaapelował do związków zawodowych nauczycieli o "ostudzenie emocji". "Apeluję i bardzo proszę związki zawodowe, żeby ostudzić emocje, a już żadną miarą nie powinno dochodzić do takiego szantażu moralnego, na jaki pozwolił sobie przewodniczący Broniarz, gdzie groził rodzicom, uczniom. Absolutnie nikt w takim języku nie powinien mówić – nie wyobrażam sobie, żeby do czegoś takiego doszło" – podkreślił premier.

"Nikomu nie groziłem, natomiast tego rodzaju wypowiedzi pana premiera, które mnie, czy nauczycieli stawiają pod ściana są elementem szantażu psychicznego(...). Dobrze by było, żeby pan premier mówił o pewnych faktach, żeby słuchał nas nauczycieli, a nie swojego pracownika, czyli Anny Zalewskiej, która siłą rzeczy, prezentuje inny punkt widzenia" - powiedział szef ZNP.

Podkreślił, że jego słowa są "być może nadmiernie emocjonalną reakcją" na "lekceważące" wypowiedzi szefowej MEN Anny Zalewskiej. "Nie chcemy żeby rząd traktował to jako element walki politycznej. (..) Piłka leży dzisiaj po stronie rządu i tracimy czas na przepychanki słowne i niepotrzebne dyskusje w tym zakresie" - ocenił prezes ZNP.