To był ważny tydzień dla węgierskiej dyplomacji. W poniedziałek po raz pierwszy od ośmiu lat w Budapeszcie pojawił się sekretarz stanu USA. Był to początkowy przystanek na europejskiej trasie Mike’a Pompeo. W trakcie wspólnej konferencji z węgierskim ministrem spraw zagranicznych Péterem Szijjártó amerykański polityk mówił sporo o zagrożeniach ze strony apesztem. To dowodzi, jak skuteczną dyplomację prowadzi rząd Węgier. Stworzony przez Viktora Orbána reżim, który w ostatnim rankingu FreedomHouse zepchnął Węgry do grona państw „częściowo wolnychRosji i Chin, lecz także zapowiadał zacieśnienie relacji między Waszyngtonem a Bud”, wreszcie otrzymał legitymację Stanów Zjednoczonych.
Dziennik Gazeta Prawna

Priorytety: gospodarka i wojsko

Węgrzy do tej pory nie zabiegali o przychylność Waszyngtonu, a jednocześnie bardzo chcieli zbliżenia, ale na ich warunkach. Ścisłe kontakty dyplomacji obu krajów utrzymywały się ponad 20 lat temu, gdy amerykańskie wojska stacjonowały nad Balatonem w trakcie wojny na Bałkanach. Od tamtej pory kilka razy pojawiały się pomysły stałej obecności amerykańskich baz na Węgrzech, nic jednak z tego nie wyszło.
Rząd Viktora Orbána niemal od samego początku był krytykowany przez Waszyngton. Amerykańscy politycy otwarcie atakowali populizm i autorytarne zapędy premiera Węgier, wprowadzane przez niego zmiany na rynku medialnym i w szkolnictwie wyższym, a także antysemityzm i ksenofobię części węgierskich polityków, w końcu postępującą korupcję. Doprowadziło to do wielu dyplomatycznych spięć, w tym również zmiany ambasadorów w Budapeszcie. Wreszcie na początku ubiegłego roku w raporcie poświęconym rosyjskim wpływom w Europie, przygotowanym dla komisji ds. relacji zagranicznych Senatu USA, Orbán został opisany jako największy sojusznik Moskwy w NATO i UE.
Za czasów prezydentury Baracka Obamy relacje ze Stanami Zjednoczonymi nie były dla Węgier priorytetem. Miało się to zmienić dopiero po wyborczym zwycięstwie Donalda Trumpa – Orbán był swoją drogą jednym z pierwszych polityków, którzy w listopadzie 2016 r. złożyli telefoniczne gratulacje prezydentowi elektowi. W czasie rozmowy Trump zaprosił premiera Węgier do Waszyngtonu. Orbán żartował, że dawno tam nie był, bo traktowano go jak czarną owcę, Trump miał odpowiedzieć, że to ich łączy. Minęły od tego wydarzenia przeszło trzy lata, ale nic się w tej sprawie nie wydarzyło. Viktor Orbán z ostatnią wizytą roboczą był w Waszyngtonie w 1998 r. Kolejne przyjazdy – w latach 1999, 2012, 2015 i 2016 – zawsze miały miejsce przy innych okazjach, m.in. sesji Organizacji Narodów Zjednoczonych czy szczytu nuklearnego.
Natomiast ostatnim amerykańskim prezydentem, który gościł z oficjalną wizytą w Budapeszcie, był George W. Bush, jeszcze za kadencji lewicowo-liberalnej koalicji.
Tymczasem w Europie nie ma polityka wysokiego szczebla, który byłby bardziej bezkrytyczny wobec Donalda Trumpa niż Orbán. Łączy ich brak politycznej poprawności, otwartość na nawiązywanie wzajemnych relacji gospodarczych i finansowych, żaden z nich nie wzbrania się także przed mieszaniem ideologii i biznesu.
Do dziś nie doszło do wyczekiwanego spotkania Trump – Orbán. Ale od blisko dwóch lat Budapeszt prowadzi powolną politykę zbliżenia z USA. Nawiązywanie relacji toczy się obecnie dwutorowo: na płaszczyźnie gospodarczej i militarnej. Swoje inwestycje na Węgrzech prowadzi 16 wielkich amerykańskich koncernów, takich jak General Electric, Google czy ExxonMobil. Stany Zjednoczone są drugim największym inwestorem w tym kraju (pierwsze niezmiennie zajmują Niemcy, czego efektem jest m.in. tzw. ustawa niewolnicza). 1700 amerykańskich firm zatrudnia na Węgrzech 105 tys. pracowników. Warto odnotować, że koncern GE wygrał przetarg na dostawę dwóch turbin do rozbudowywanej elektrowni atomowej w Paks, inwestycji finansowanej ze źródeł rosyjskich. Kontrakt o wartości blisko 1 mld dol. nieco uspokoił niechęć amerykańsko-węgierską.
Także na platformie militarnej zapowiada się polepszenie stosunków. Jeszcze w 2017 r. rząd ogłosił program modernizacji armii – do 2026 r. i na lata następne. Nakłady na wojsko mają zostać podwojone, do poziomu 2 proc. PKB, co pasuje również do narracji prezydenta Trumpa. Sygnał o możliwości poważnej współpracy militarnej między Węgrami a USA pojawił się także podczas wizyty Mike’a Pompeo, gdy ujawniono, że Budapeszt rozważa wymianę po 2026 r. szwedzkich samolotów Gripen na amerykańskie maszyny piątej generacji (obecnie są to modele F-22 lub F-35). Dla USA byłoby to bardzo intratne zamówienie. Waszyngton jest także wdzięczny Węgrom za zaangażowanie w Afganistanie (stacjonujący tam węgierski kontyngent ma zostać powiększony do 146 osób). Budapeszt chce również odegrać istotną rolę w zażegnaniu konfliktu w Kosowie – ma tam wkrótce stacjonować ponad 450 żołnierzy.

Wyrwać Węgry z objęć Pekinu

Budapeszteński think tank Political Capital zwraca jednak uwagę, że Kongres nie przestanie wywierać presji na Departament Stanu i prezydenta w sprawie relacji z Węgrami – tym bardziej że od stycznia zmienił się w izbie niższej układ sił. Może o tym świadczyć notatka ze spotkania, do którego doszło w grudniu ubiegłego roku, a w którym udział wzięli wiceminister spraw zagranicznych Węgier Levente Magyar i Wess Mitchell, ówczesny zastępca sekretarza stanu w Departamencie Stanu, odpowiedzialnym za relacje między oboma krajami. Jego opis znalazł się w depeszy ambasadora Węgier László Szabó wysłanej do centrali Ministerstwa Spraw Zagranicznych i Handlu w Budapeszcie. Ujawnił ją zaś Szabolcs Panyi, dziennikarz portalu śledczego Direkt36. Dokument wskazuje, że Amerykanie wywierają presję tylko w niektórych punktach dotychczasowej agendy. Chociaż Mitchell wskazuje, że kongres krytykuje Węgry za zlikwidowanie Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego, to nie jest to wcale priorytet administracji Trumpa. Podstawowe cele są dwa – współpraca wojskowa i energetyczna. W depeszy Amerykanie wyrażają zniecierpliwienie szczególnie w dwóch kwestiach. Pierwsza to relacje węgiersko-chińskie, to, jak dużą uwagę Budapeszt przykłada do formatu 16+1 (współpraca regionalna między Chinami a krajami Europy Środkowej i Wschodniej), w tym ofensywa Huawei nad Balatonem. Druga to relacje z Rosją i brak wsparcia dla inicjatyw mających na celu dywersyfikację energetyki. Mitchell miał przy tym uważać, że administracja prezydenta Obamy niejako zepchnęła Węgry w objęcia Moskwy i Pekinu.
Mitchell 4 stycznia złożył rezygnację z urzędu (decyzja wejdzie w życie jeszcze w lutym), jednak to jemu Viktor Orbán zawdzięcza diametralną zmianę w polityce Waszyngtonu wobec Budapesztu. Relacje stają się dużo bardziej pragmatyczne, dotyczą spraw, w których obydwa kraje się zgadzają. Na dalszy plan zeszły więc takie kwestie jak rządy prawa czy swobody obywatelskie. Skutkiem tego administracja Trumpa cofnęła wynoszący 700 tys. dol. fundusz przeznaczony na wsparcie niezależnych mediów na Węgrzech (przyznany jeszcze w czasie prezydentury Baracka Obamy).

Gazociąg niezgody

Podczas wizyty w Budapeszcie Mike Pompeo nie mówił więc o większości kwestii, które do tej pory były Amerykanom solą w oku. Nie wspominał o Uniwersytecie Środkowoeuropejskim, który przenosi się do Wiednia. Skupiał się raczej na umowie o współpracy militarnej obu krajów. Węgrom jest ona potrzebna m.in. do ochrony węgierskiej mniejszości na ukraińskim Zakarpaciu, tak można było przynajmniej wnioskować ze słów Szijjártó. Amerykanie i Węgrzy różnią się jednak co do statusu Ukrainy. Pompeo mocno akcentował konieczność zagwarantowania integralności terytorialnej. Natomiast premier Orbán w ubiegłorocznym przemówieniu w Siedmiogrodzie mówił o Ukrainie per „państwo buforowe” i twierdził, że padła ona ofiarą polityki bezpieczeństwa Rosji, która czuje się zagrożona przez zagranicznych partnerów.
W rozmowie polityków nie bez znaczenia pozostały kwestie energetyczne. Szijjártó wspominał, że istotą sojuszu Węgry – USA jest dywersyfikacja dostaw energii. Wskazywał jednak, że Zachód buduje gazociąg Niemcy – Rosja, nie oglądając się na energetyczne potrzeby Europy Środkowo-Wschodniej. Trudno to jednak uznać za krytykę Nord Stream 2 (ta nazwa w ogóle nie padła), bowiem Węgry – w przeciwieństwie do Stanów Zjednoczonych – wydają się temu projektowi raczej przychylne. Viktor Orbán mówił w ubiegłym roku, że gazociąg jest realizacją obietnic Moskwy, która zapowiadała, że będzie dostarczać gaz na Zachód z pominięciem Ukrainy. Premier twierdził też, że poprosił Władimira Putina o korektę kursu gazociągu TurkStream tak, by ten przechodził przez terytorium Węgier.
W każdym razie Szijjártó obiecał, że Węgrzy będą kupować gaz wydobywany przez ExxonMobil w Rumunii, o ile Amerykanie zdecydują się na zaangażowanie na tamtejszych złożach. Wciąż nie było jednak mowy o tym, co Węgry zrobią na rzecz umożliwienia budowy korytarza gazowego Północ – Południe ze Świnoujścia na chorwacką wyspę Krk. Od lat Budapeszt torpeduje ten projekt, mówiąc jednocześnie, że brak owej linii przesyłowej zmusza kraj do sięgania po rosyjski gaz.
Węgierskie obietnice mają na celu przede wszystkim budowanie pozycji rządu przed rozmowami z Gazpromem. Niewykluczone, że Budapeszt zdecyduje się na dywersyfikację dostaw gazu, ale na pewno nie zrezygnuje z taniego zaopatrzenia z Rosji.
Chociaż jak się okazuje, pojęcie taniości staje się względne wobec coraz większych problemów z rozbudową elektrowni w Paks. Projekt ma coraz większe opóźnienie, a kredyt zaciągnięty w Federacji Rosyjskiej nie jest wcale tak bardzo korzystny.

Gra na kilka frontów

Budapeszt nie widzi w Moskwie wroga, dlatego niewiele robi sobie ze słów Pompeo o tym, że Rosja nigdy nie będzie wspierać suwerenności małych państw narodowych. Rosja daje Węgrom poczucie niezależności. Orbán może rozmawiać raz z Trumpem, raz z Putinem, raz z prezydentem Chin, innym razem z szefem Rady Europejskiej Donaldem Tuskiem. Owa niezależność, a także polityczna zręczność szefa węgierskiego rządu pokazują, że znaczenie małego kraju może być znacznie większe, aniżeli się wydaje, a jego suwerenna polityka zagraniczna, często prowadzona pod prąd obowiązującym trendom, przynosi korzyści. Węgry nigdy nie będą światowym liderem, ale będą starały się grać w najwyższej lidze.
Węgierska dyplomacja skutecznie lawiruje także między skłóconymi regionami. Budapeszt deklaruje – istotną z punktu widzenia USA – chęć przeniesienia ambasady z Tel Awiwu do Jerozolimy, ale jednocześnie pozostaje w dobrych i bliskich stosunkach z Izraelem. Utrzymuje strategiczną współpracę z Iranem w dziedzinie atomistyki (to efekt wizyty Orbána w Teheranie w 2015 r.), lecz zarazem wysyła Pétera Szijjártó na szczyt bliskowschodni (szef węgierskiego MSZ przyjechał do Warszawy po spotkaniach w Mołdawii i Turcji).
Jeśli, co bardzo prawdopodobne, dojdzie w tym roku do kolejnego spotkania premiera Węgier z Putinem, agenda będzie bardzo podobna do tej z rozmów z Amerykanami. Będzie mowa o dostawach energii, bezpieczeństwie i współpracy militarnej, być może pojawią się zapewnienia o wsparciu w sprawie Ukrainy i ochrony mniejszości węgierskiej. Zainteresowane strony nie rozmawiają już o kwestiach dotyczących reżimu Orbána.
Nie sposób przy okazji nie wspomnieć, że węgierska polityka stoi w dużej sprzeczności z wizją Trójmorza, niezwykle istotną dla Polski. Kiedy trwał szczyt inicjatywy w Bukareszcie, prezydent Węgier János Áder nie dotarł na miejsce z powodu awarii samolotu, a Budapeszt nie przystąpił do funduszu Trójmorza. W tym samym czasie Orbán zapewniał Putina o dobrych wzajemnych relacjach, których rozwój leży w interesie Węgier.
Budapeszt tak długo, jak to możliwe, będzie starał się łączyć bez zobowiązań sprzeczne polityki. Zdaniem Orbána współpraca Wschodu i Zachodu jest najlepszym gwarantem bezpieczeństwa, dlatego gra on z obiema stronami porządku światowego. Sprzyja mu układ, w którym Trump i Putin nie rzucają się sobie do gardeł. Fakt, że USA „odpuściły” Węgrom wiele win, to splot szczęśliwych zbiegów okoliczności oraz nieugiętej polityki, ale prawdziwym testem dobrych stosunków będzie spotkanie Trumpa z Orbánem. Jednak niewykluczone, że zanim do niego dojdzie, prezydenci USA i Rosji porozmawiają na jego temat za plecami premiera Węgier.
W Europie nie ma polityka, który byłby bardziej bezkrytyczny wobec Donalda Trumpa niż premier Wegier. Łączy ich brak politycznej poprawności, otwartość na nawiązywanie wzajemnych relacji gospodarczych i finansowych, żaden z nich nie wzbrania się także przed mieszaniem ideologii i biznesu