Polskie Stronnictwo Ludowe to ostatnia nadzieja symetrystów. Ma lidera, którego wskazuje na pożądanego przywódcę hipotetycznie zjednoczonej opozycji trzykrotnie więcej jej zwolenników niż Grzegorza Schetynę albo Pawła Kukiza. Ma krytyczny stosunek wobec PiS, ale biorąc udział w wojnie polsko-polskiej, starannie unika chwytów, które ten konflikt oblepiły kłamstwem i fanatyzmem. Nie jest antykapitalistyczne, ale bez trudu mieści się po stronie rozczarowanych neoliberalizmem. Wreszcie notuje niewiarygodną zmianę w sondażach – nie tych o szansach wyborczych, ale w tych na temat zaufania (!).
Dziennik Gazeta Prawna
Może ktoś zakrzyknąć: „Jaka to nadzieja, przecież to partia, która, jak mawiała klasyk, przez osiem lat była w koalicji z PO”. Otóż nieustanne wyczekiwanie, że Polskę zmieni Ktoś Nowy, który na czele Nowych rządzić będzie Jak Nikt Inny, jest infantylne.
Owszem, w polityce zdarza się i tak, że raz na jakiś czas wygrywa ktoś nieznany jak Emmanuel Macron. Ale nie tylko polskie doświadczenie jest takie, że nowalijki w polityce szybko więdną.
Jaki jest pozytywny efekt wejścia do Sejmu ludzi Pawła Kukiza? A jaki był Janusza Palikota? A nawet Andrzeja Leppera? Mniej więcej taki, jaki będzie efekt działań kolejnego Narcyza, który dzieli się z nami marzeniem, aby wiosna trwała cały rok.
Z tej nauki płynie nauczka – jeżeli ktoś miałby przestawić, chociaż trochę, tory polskiej polityki, prędzej uczyni to ktoś doświadczony w zarządzaniu partią niż ktoś skupiony na surfowaniu po falach popularności osobistej.
Symetryzm nie jest inną nazwą wiecznego naburmuszenia, bo świat nie jest idealny. To niezgoda na odkładanie na później koniecznych reform, bo najpierw trzeba „pokonać PiS” albo „obronić niepodległość”, a „potem się zobaczy”. Lider PSL może dziś wiarygodnie unieść sztandar, wybaczcie nawiązanie do PRL, realizmu symetrystycznego. Musiałby jednak (drobiazg!) chcieć czegoś więcej, niż tylko wprowadzić PSL do parlamentu.