- Należy skierować pomoc do Afryki i zrealizować plan zero migrantów na naszym kontynencie. Oni nie są naszym – europejskim – problemem - mówi Andrej Babiš, premier Czech
Polityka wobec uchodźców jest osią sporu w ramach Unii Europejskiej. ONZ proponuje ogólnoświatowe porozumienie ws. migracji – Global Compact (GCM), które ma być podpisane w grudniu w Marrakeszu. Polska jest w gronie państw, które się takim rozwiązaniom sprzeciwiają. Być może go nie podpiszą. Jak postąpią Czesi?
Przyznam szczerze, że mi osobiście również niespecjalnie się podoba ta propozycja. Musimy ten dokument dokładnie przeanalizować i przedyskutować w ramach naszej koalicji rządowej. Obecnie pracuje nad tym nasz minister spraw wewnętrznych. Ale mam spore wątpliwości co do zawartych tam zapisów.
Na czeskich rządowych stronach internetowych wisi deklaracja, że to świetny dokument, który nie zmusza do niczego, ba, rozwiązuje problem migracji.
A co to jest? Kto to napisał?
To oficjalne stanowisko czeskiego resortu spraw zagranicznych.
Aha, no cóż. Ja mam trochę inny pogląd. Urzędnicy zawsze mają jakieś poglądy i lubią polityków, którzy je popierają. Jak już mówiłem, mój kolega z rządu przygotowuje dopiero dokładną analizę, co tam zostało zapisane i jaki to może mieć wpływ na naszą wewnętrzną politykę. Mój niepokój budzi to, że na bazie tej umowy będziemy mieć jakieś obowiązki związane z przyjmowaniem uchodźców. Również definicja migracji nie jest taka, jak powinna być.
Zatem istnieje możliwość, że nie podpiszecie dokumentu?
Nie wiem. Ale nie mogę tego wykluczyć.
Muszę przyznać, że trochę zagadkowy jest stosunek Czechów do Unii. Z jednej strony padają deklaracje o bliższej współpracy. Z drugiej strony przed wyborami było słychać negatywne opinie o Wspólnocie. Szczególnie silnie obecna była narracja antyuchodźcza.
Przede wszystkim ten temat nie miał nic wspólnego z wyborami. Ale powiem tak: moim zdaniem Unia Europejska to jest świetny projekt. Dzięki niemu mamy pokój. Dla mnie jednak równie ważne są cztery podstawowe swobody rynku wewnętrznego, które powinny być przestrzegane. Czyli zapewnienie swobodnego przepływ osób, towarów, usług i kapitału. W temacie uchodźców mam inne zdanie. Przyjechałem teraz do Polski, zobaczyć, jak działa Europejska Agencja Straży Granicznej i Przybrzeżnej (Frontex). Myślę, że ma ona dobre narzędzia. Ale pilnuje granic nie tam, gdzie trzeba, i w efekcie ta nasza wioska Asterixa i Obelixa jest źle pilnowana. Chronione są granice Schengen, i to głównie na Wschodzie. Tymczasem powinniśmy zadbać o bezpieczeństwo granic na Południu. Bułgaria, Chorwacja i Rumunia powinny być włączone do Schengen, a my powinniśmy stać na straży granic na morzu i chronić Europę przed napływem imigrantów. Skupmy się na tych możliwościach i celach, które stały u podstaw tworzenia Wspólnoty Europejskiej. Podsumowując: jestem pro europejski, ale wobec Komisji Europejskiej (KE) nastawiony krytycznie.
Magazyn DGP 26.10 / Dziennik Gazeta Prawna
A KE krytykuje Czechy. W ostatnim wywiadzie jej przewodniczący Jean-Claude Juncker wymieniał właśnie Czechy, obok Polski i Węgier, jako kraj, który nie jest solidarny.
To jest absurdalne, nie może być tak, że KE ma większe kompetencje niż rządy krajów członkowskich i decyduje za nas. Nie tylko w kwestii uchodźców. Zresztą już udowodniliśmy, że propozycja kwot była rozwiązaniem bezsensownym. W lipcu udało się wynegocjować dobrowolność relokacji. Podam inne przykłady, np. podział funduszy na rozwój regionów, czyli tych dotyczących m.in. inwestycji. Czesi dostaną w następnym rozdaniu o 24 proc. mniej na ten cel niż w poprzednich latach. Zamiast tego narzucono nam miękkie programy w ramach Europejskiego Funduszu Społecznego – za którymi ja osobiście nie przepadam. My potrzebujemy pieniędzy na inwestycje. Tymczasem okazuje się, że nie możemy o tym decydować. Inny przykład to zwiększenie nakładów na administrację Komisji. Dlaczego mamy płacić więcej? Unia musi się zmienić. Reforma jest konieczna, czego dowodem jest brexit.
Emmanuel Macron i inni politycy krajów starej Europy zarzucają nam, że nie chcemy dawać, tylko brać.
Zaraz, zaraz. Proszę mi pokazać przykłady. Zarzucanie nam braku solidarności jest największą bzdurą. Co do solidarności to pozostanę przy temacie uchodźców, bo to dobry przykład. Przygotowaliśmy mapę, na której na żółto zaznaczyliśmy państwa, w których pomagamy. I okazało się, że Czechy to taka mała kropeczka, a wszystkie kontynenty to wielkie żółte plamy – bo wszędzie kierujemy pomoc: finansową, ludzką. W sumie wydaliśmy na nią 100 mln euro. Pomagamy w Afryce, w Syrii. Wiecie, ile osób otrzymało pomoc zdrowotną w Syrii? 2,5 tys. Wykupiliśmy teren, gdzie postawimy dom dla dzieci, które nie mają rodziców, stołówkę etc. Ja sam mam prywatną fundację, która sfinansowała m.in. stację dializ.
Jedno nie wyklucza drugiego. Można przyjmować uchodźców, którzy potrzebują schronienia, i pomagać na miejscu. Juncker we wspomnianym wywiadzie mówi, żeby chociaż przyjmować dzieci.
To jakaś pseudosfera. Proszę mi pokazać, gdzie są te dzieci? Takich sierot nie ma, nie istnieją. One są w Syrii. Dlatego musimy pomóc im tam, gdzie się urodziły i gdzie się wychowują. Byłem przy operacji Sophia (chodzi o działania wymierzone w przemytników ludzi na Morzu Śródziemnym, funkcjonujących na szlakach morskich z Libii do Włoch – red.) i otrzymałem tam książkę, w której sprawa była jasno postawiona: walka z przemytnikami to ratowanie ludzkiego życia. Dlaczego ci ludzie muszą płacić 2,5 tys. dol. za przewóz do Europy? W ramach tego procederu utopiło się 40 tys. osób.
To tylko wskazuje, jak są zdesperowani, żeby uciec z krajów, w których nie mogą żyć, np. z powodu wojny.
Nie, to nieprawda. Trzeba się zastanowić, dlaczego do tego doszło. To również nasz błąd – Europa przespała swój czas. Dlaczego nie byliśmy obecni na spotkaniach z Donaldem Trumpem, kiedy ten objął władzę po Obamie? Po Obamie, który nie umiał rozwiązać problemu. Dlaczego to zostawaliśmy Rosji i innym? Dlaczego po wyborach pani Merkel nie wsiadła do samolotu i nie jechała na rozmowy dotyczące rozwiązania tego konfliktu? Zostawiliśmy to i chcemy teraz naprawiać, przyjmując uchodźców? A to ludzie, którzy chcą wrócić do domu. Musimy im w tym pomóc.
Nie każdy ma gdzie wrócić.
Nie jesteśmy przyzwyczajeni do modelu wielokulturowego. Nie mamy w Czechach trzech generacji ludzi pochodzących z Afryki Północnej. Czesi nie chcą imigrantów. Boją się. Również przedsiębiorcy nie są chętni do ich przyjmowania. Mamy 2,5-proc. poziom bezrobocia i nasi przedsiębiorcy chcą sami decydować, kogo zatrudnią. Faktycznie brakuje nam pracowników. Ale to nie pan Juncker będzie decydował, kto będzie u nas pracował. Sami chcemy o tym rozstrzygać.
Tu nie chodzi o pracę, tylko o pomoc humanitarną.
Przyszedłem do polityki głównie po to, żeby pomagać Czechom, nie Syryjczykom. W Czechach mamy kilka tysięcy dzieci, które nie mają rodziców. I to im musimy pomóc. I to, że przyjmiemy 50 sierotek z Syrii, niczego nie rozwiąże. Musimy podejść do tej kwestii systemowo. Mamy na to receptę: wszystkie południowe państwa muszą zamknąć granice, należy wprowadzić plan Marshalla w Afryce, skierować pomoc do tamtych krajów i zrealizować plan zero migrantów w Europie. To nie jest nasz – europejski – problem.
Mówi pan, że mimo wszystko popiera Unię Europejską. Dlaczego zatem ostatnio pojawiło się sformułowanie „czexit”?
To bzdura. Nic takiego nie istnieje. Jestem pierwszym premierem, który tak aktywnie angażuje się w kwestie unijne.
Wprowadziłby pan euro w Czechach?
Nie.
Ale jeszcze kilka lat temu mówił pan, że to dobre rozwiązanie?
To fakt, przyznaję. Ale to dlatego, że wtedy jeszcze nie wiedziałem, jak to wszystko działa.
To znaczy?
Chcemy mieć czeską koronę, jak zaczną się problemy. W takich sytuacjach przelicznik jest bardzo istotny. Jesteśmy państwem eksportowym i euro może byłoby dobre dla eksporterów, ale nie dla każdego. Mogłoby zwiększyć koszty życia.
Kiedy kłóciliśmy się podczas unijnego szczytu na temat kwot i uchodźców, następnego dnia była dyskusja między południem i północą Włoch. Północ mówiła: przeprowadźcie reformy, zlikwidujcie długi, a potem będziemy solidarni. Południe odpowiadało: najpierw nam pomóżcie, a potem uda nam się poprawić sytuację.
Jestem biznesmenem, a nie politykiem.
Czy istnieje zagrożenie, że brak obecności w strefie euro będzie oznaczał słabszy dostęp krajów spoza niej do wspólnego unijnego rynku?
To nie ma nic do rzeczy, dyskusja o tym, czym jest Europa, powinna dotyczyć strefy Schengen, a nie strefy euro. Jeżeli chodzi o kwestie finansowe, to pragnę przypomnieć, że mamy doskonałe wyniki budżetowe, trzeci najniższy deficyt w UE – do czego przyczyniałem się jako minister finansów. Przez cztery i pół roku musiałem ciężko walczyć o możliwości wprowadzania odwróconego VAT. Pokazywałem skalę wyłudzeń VAT-owskich na spotkaniach Ecofinu (ministrów gospodarki i finansów krajów Unii – red.). I przez wiele lat brakowało reakcji ze strony zachodnioeuropejskich polityków takich jak Pierre Moscovici.
To jak pan ocenia to, że Unia coraz częściej krytykuje Węgry, Polskę czy Czechy…
Czechy nie.
Za naruszanie wartości. Gdyby doszło do głosowania z art. 7 przeciwko Polsce, jakby pan głosował?
Polska winna sobie sama wyjaśnić swoje kłopoty z Unią. Trudno mi to komentować. Ale wydaje mi się, że mamy inne problemy. Mamy brexit, mamy pana Trumpa, który chce wprowadzić niekorzystne dla naszej gospodarki cła, mamy sankcje przeciw Rosji Putina, mamy naprawdę wiele problemów i wydaje mi się, że państwa europejskie powinny trzymać się razem. A to wszystko dzieli Europę.
Jaki jest stosunek Czechów do Rosji? Wydaje się, że bardzo wam do niej blisko. Prezydent Czech Miloš Zeman jako jedyny europejski polityk wręcz legitymizował aneksję Krymu.
Kiedy tylko nasz prezydent spotka się z Władimirem Putinem, natychmiast podnoszą się głosy pełne oburzenia. Ale jak pan Macron spotyka się z nim w Moskwie, ściskają sobie dłonie i opowiadają o świetnych relacjach. Albo jak prezydent Rosji jest gościem na ślubie szefowej austriackiej dyplomacji, to jakoś nikt nie krytykuje. A jak Macron sprzedaje airbusy Chińczykom, to wszystko jest OK? Dlaczego my nie możemy dbać o czeski biznes?
Sankcje wobec Rosji, co pan o tym sądzi?
To umowa wszystkich, a nie jednego państwa.
Musimy jeszcze pana zapytać o jedną rzecz: czy lubi pan polskie jedzenie?
Ha, ha, ha. Wiem do czego zmierzacie – że niby ja mam coś przeciwko polskiej żywności. To kłamstwo, które jest powtarzane całymi latami.
Odmówił pan w telewizji zjedzenia polskiej kiełbasy, krytykując ją w dość niewybredny sposób. Dlatego polscy producenci żywności patrzyli z obawą na to, że został pan premierem. Czechy są jednym z głównych kierunków naszego eksportu.
Mieli obawy? Ale to wszystko nieprawda. To jest „recyklowany” fake news, że niby Babiš ma coś przeciwko Polakom. Kiedy skończyłem studia, handel zagraniczny, przyjeżdżaliśmy tu kupować siarkę. Mam tu mnóstwo przyjaciół, to tu w 1978 r. widziałem po raz pierwszy striptiz w Świnoujściu i w Szczecinie, do Warszawy przyjechałem w podróż poślubną.
To jedna rzecz, a druga to wzmożone kontrole polskiej żywności na granicach.
To jest bzdura. Zarzuca mi się, że polska żywność stanowi konkurencję dla mojej firmy, ale ja z niej odszedłem kilka lat temu. Mamy z Polską bardzo dobre stosunki, właśnie spotkałem się z waszym premierem. I cieszymy się, że u nas inwestujecie, że prowadzicie biznesy.
Jest jeszcze jeden temat, który wzbudził ostatnio zainteresowanie polskich mediów. Pańska spółka medialna Mafra chce przejąć kolejne media w Czechach i na Słowacji, tym razem wykupić tytuły, które są własnością niemieckiego Bauer Media.
Mafra nie jest moją spółką. Prowadzi ją mój fundusz powierniczy. Nie czytajcie państwo kłamstw pisanych głównie przez tych czeskich dziennikarzy, którzy odeszli z mediów należących do Mafry. Oni mnie nienawidzą, nie będą mieli o czym pisać, kiedy przestanę być politykiem.
Nie boi się pan…
Ja się nie boję niczego.
...że to będzie monopol, nawet jeżeli firma nie należy bezpośrednio do pana?
Jaki monopol? Mamy wolność. Mamy przecież chociażby sieci społecznościowe. Mamy demokrację. I ja nie jestem zagrożeniem dla demokracji.