Tożsamościowe zagadnienia polskiej polityki są od dłuższego czasu rozstrzygane w warunkach zbiorowej hipnozy. Hipnotyzerzy są różni, znajdują się po wielu stronach naszych wielokątnych barykad, ale przoduje w sztuce pochodzącej od Mesmera jednak chyba prezes.
Dziennik Gazeta Prawna
Oto przykładowa rozmowa z moją trzyipółletnią córką.
– Jestem klólikiem – mówi i skacze po pokoju.
– Uhm – mówię znad laptopa. – Podaj mi, dziecko, tamtą książkę, proszę.
– Ej! Przestań! Nie jestem dzieckiem, tylko klólikiem – denerwuje się dziecko i w związku z tym nie podaje książki, bo króliki nie mają rączek, książki są dla nich za ciężkie itp., itd.
– Aha! – w głowie kiełkuje mi genialny pomysł na zwiększenie ilości witamin w diecie dziecięcia. – A co takiego jedzą króliki?
– Malchewkę jedzą – mówi z pogardą dziecko, bo przecież każdy głupi to wie.
– To słuchaj, ja ci dam marchewkę z lodówki, co, króliku?
– Nie.
– Ale przecież jesteś królikiem, tak? A króliki jedzą marchewkę, czyż nie?
– Jedzą.
– No to masz. Czemu nie jesz?
– Ja jestem takim specjalnym klólikiem, co nie je marchewki.
– Eee... wszystkie króliczki lubią marchewki! No masz! Zjedz!
– Mama. Ja nie jestem klólikiem. Ja tylko udawałam klólika, no! Ha, ha! Ale się nablałaś! Ja jestem jednolożcem. Zobacz, mam na czole lóg! (Bierze marchewkę i przykłada ją do czoła).
Jest to rozmowa cokolwiek konfundująca, w której kwestie tożsamości okazują się płynne i zagadkowe. Czy dziecko przestaje być dzieckiem, a staje się królikiem wyłącznie w wyniku własnej deklaracji (wystarczy powiedzieć „Jestem klólikiem”)? Czy sama ta deklaracja zmusza mnie, widza, do uznania owej tożsamości? Czy mam w związku z tym prawo domagać się, żeby owa tożsamość miała dla nowo obwieszczonego królika konsekwencje („Jeśli jesteś królikiem, to zjedz marchewkę”)? I czy tożsamość można równie łatwo przybrać jak zrzucić, lawirować między królikiem, dzieckiem a jednorożcem, w zależności od chwilowego interesu?
Nie są to w żadnym wypadku proste pytania; mają one zarówno filozoficzną głębię, jak i ogromne znaczenie polityczne. Także dziś, dla nas, przed wyborami samorządowymi. Dość podobną rozmowę mogłabym teraz przeprowadzić na przykład z Patrykiem Jakim, który oświadczył, że nie należy już do żadnej partii, bo prezydent miasta Warszawy powinien być prezydentem wszystkich mieszkańców stolicy, niezależnie od opcji politycznej.
„Dzień dobry, kandydacie na prezydenta Warszawy z ramienia Zjednoczonej Prawicy, czyli de facto PiS” – przywitałabym się zaraz po telewizyjnej debacie kandydatów. „Ej! Jestem bezpartyjny – oburzyłby się Jaki. – Zrzekłem się członkostwa, nie dotarło? Cała Polska słyszała”. „Ach, oczywiście – powiedziałabym. – Czy mógłbyś w takim razie zjeść marchewkę, tfu, to znaczy wysiąść z autobusu z wielkim napisem PiS?”. „Nie bardzo, bo nogi człowieka bolą po tym staniu na debacie, a to dobrzy ludzie, podwiozą”. „W takim razie może mi wyjaśnisz, czemu jesteś ministrem w rządzie Zjednoczonej Prawicy?”. „A, to tak właściwie z rozpędu, żeby czynić dobro i odbierać złodziejom warszawskie kamienice”. „Jeśli mogę dopytać, to proszę, wyjaśnij jeszcze, dlaczego, skoro jesteś bezpartyjny, sugerujesz, że twoje partyjne powiązania sprawią, że Warszawa pod twoimi rządami dostanie więcej pieniędzy niż gdyby prezydentem został Trzaskowski?”. „No, jak po prostu jestem takim trochę innym królikiem, to znaczy niby jestem bezpartyjny, ale mam dużo kolegów w partii i bardzo się lubimy i fajnie nam się robi różne rzeczy razem, właściwie wszystkie rzeczy polityczne wolimy robić w kupie. Zjadło się też parę kolacji z prezesem; bardzo podobał mi się ich spot o uchodźcach…”. „Wiesz co, dlatego trochę trudno uwierzyć, że tak nagle stałeś się królikiem w wyniku jednej deklaracji; wiele rzeczy, które mówisz, by zachęcić do siebie warszawiaków – jak choćby ujarzmienie deweloperów czy sadzenie drzew – brzmią jak odwrotność tego, co popierałeś będąc w partii, że wspomnę tylko lex developer i lex Szyszko”. „Ej! Przestań! Nie jestem z partii, jestem bezpartyjny” – tupie kandydat Jaki. „Ale czy naprawdę możemy mieć pewność, że zjesz tę marchewkę, czy nie?” – pytam.
A jak by się to mogło skończyć? Pewnie tak: mija kilka miesięcy, prezydent Jaki przyjmuje mnie w gabinecie prezydenta miasta. „No i widzisz, prezydencie – mówię – w ratuszu sami PiS-owcy, dozwolone tylko demonstracje prorządowe… A mówiłeś, że jesteś bezpartyjny?”. (Prezydent Jaki bez słowa wyciąga niezjedzoną marchew z szuflady biurka i przykłada ją sobie do czoła).
W obliczu tego, jakże prawdopodobnego scenariusza, pytania tożsamościowe się mnożą. Na czym polega, tak naprawdę, partyjność? Formalnie rzecz biorąc, na posiadaniu legitymacji i figurowaniu w rejestrze członków. Ale z pragmatycznego punktu widzenia dla śledzących karierę polityka wyborców partyjność oznacza coś zupełnie innego, niezależnego od posiadanych dokumentów: działanie po partyjnej linii, zakorzenienie w sieci polityczno-towarzyskiej danego ugrupowania, zgodność poglądów z partyjnym programem, wzajemne deklaratywne poparcie partii i jednostki. W Angli jest takie przysłowie: „Jeśli coś wygląda jak kaczka, pływa jak kaczka i kwacze jak kaczka, to zapewne jest to kaczka” – i nie należy jej przesadnie, w kwestii jej kaczkowatości, legitymować. Bo nawet jeśli owa kaczka ma papiery słonia, to dla nas niewiele z tego wynika – z dużym prawdopodobieństwem nie obleje nas wodą z trąby, nie stratuje ani nie sprzedamy nielegalnie jej kłów przemytnikom. Patryk Jaki może mieć na papierze „bezpartyjny”, ale dopóki kwacze jak kaczka, królika z niego nie będzie i marchew pozostanie niezjedzona.
Piszę to, bo ostatnio zaskakująco łatwo stracić z oczu tę jakże oczywiście oczywistą prawdę. Tożsamościowe zagadnienia polskiej polityki są od dłuższego czasu rozstrzygane w warunkach jakiejś zbiorowej hipnozy. Hipnotyzerzy są różni, znajdują się po wielu stronach naszych wielokątnych barykad, ale przoduje w sztuce pochodzącej od Mesmera jednak chyba prezes. Kto jest komunistą? Wszyscy na antyrządowej demonstracji, ale nie faktyczny komunistyczny prokurator Piotrowicz. Kto jest moralnie upadły? Wszyscy, zwłaszcza postkomuniści, ale może jednak nie SLD, bo w końcu trzydzieści lat minęło i ludzie się zmieniają, nie wykluczamy współpracy. Kto jest platformerskim, neoliberalnym, elitarystycznym i oderwanym od rzeczywistości elementem? Wszyscy związani z poprzednią ekipą rządzącą, ale nie premier Morawiecki, chociaż jak byk na taśmach figuruje, że kwacze jak kaczka, mimo że w legitymacji ma wpisane „PiS”.
Uważajmy, drodzy państwo, i nie dajmy się zahipnotyzować. Pamiętajmy: królik najczęściej jest nagi i nie jest nawet jednorożcem.