Bardzo duża część sprzętu wciąż pamięta PRL – mówi Sławomir Czapnik z Uniwersytetu Opolskiego.
Sławomir Czapnik, doktor politologii, adiunkt w Instytucie Politologii Uniwersytetu Opolskiego / Dziennik Gazeta Prawna
W środę Wielka Defilada Niepodległości – będziemy mogli obejrzeć najnowszy i ten mniej nowy sprzęt Wojska Polskiego. Podobne parady są organizowane w Rosji, Chinach czy we Francji. Po co społeczeństwom takie imprezy?
Patrząc historycznie, to defilady są równie stare jak wojsko. W zależności od czasu i miejsca odgrywały różną rolę. Warto pamiętać, że przez długi czas niezwyciężona armia rzymska organizowała przemarsze w krajach podbitych, by pokazać siłę, by uzmysłowić ludom podbitym, że nie mają szans w walce. I wtedy to była prawda.
Sens defilad zmienił się w czasach nowożytnych, gdy w połowie XIX wieku powstawały państwa narodowe. Okazało się, że defilada ma być czynnikiem spajającym naród. To właśnie wtedy Alzatczyk czy Korsykanin miał poczuć dumę z bycia Francuzem, wtedy to wchodziło w skład procesu narodowotwórczego. Słowem kluczem jest tu „wspólnota”.
Defilady i uroczyste przemarsze wojsk miały udowodnić jedność wszystkich klas, a np. we Francji od pewnego czasu również różnych grup etnicznych. To miało pokazać, że państwo wymaga lojalności jak nikt inny. Mogę być kobietą, mężczyzną, robotnikiem czy bankierem, ale przede wszystkim jestem Francuzem, Włochem czy Niemcem.
Historycznie rzecz ujmując, wojsko, podobnie jak szkoła, pełniło funkcję formacyjną. Do dziś czasem, szczególnie na wsi, mówi się, że prawdziwy mężczyzna musi być w wojsku. Ale to się wiązało przede wszystkim ze świadomością narodową. Takie defilady są ważne szczególnie tam, gdzie państwo jest czymś nowym, jak np. w Polsce w 1918 r. Wojsko niejako tworzyło i umacniało wzór obywatela.
A władza czemu potrzebuje defilad?
Tutaj, na gruncie polskim, wzorców można doszukiwać się zarówno w II RP, jak i w PRL. Wojsko cieszy się w społeczeństwie dużym szacunkiem, jest zdecydowanie bardziej cenione niż policja czy politycy. Dla polityków pokazywanie się z żołnierzami to możliwość ogrzania się w blasku grupy, która budzi szacunek obywateli.
Zarówno przed II wojną światową, jak i w PRL wojsko było niejako ucieleśnieniem państwa. Pamiętajmy, że w PRL przez długi czas nasze granice nie były pewne i wojsko miało być ich gwarantem. Natomiast w II RP granice wykuwały się długo, przecież w 1920 r. nawet istnienie państwa było zagrożone. Wojsko je obroniło.
Każdy rządzący liczy na to, że takie defilady, przemarsze ceremonialne przyczynią się do wzmocnienia jego władzy. To jest trochę tak jak z grą reprezentacji w piłce nożnej. Różne badania w różnych krajach pokazują, że jak reprezentacja w sporcie narodowym wygrywa, to rośnie poparcie dla rządzących, i to dotyczy nie tylko Polski.
W tym roku na defiladzie zobaczymy również rekonstruktorów.
Polska jest fenomenem, jeśli chodzi o grupy rekonstrukcyjne, to jest nowoczesny, przyjazny sposób nauki historii polskiego oręża. Być może jest to związane z tym, że tkwi w nas pewien militaryzm, czyli chęć zwiększania roli wojska w kwestiach pozawojskowych i upowszechnianie wzorców wojska w życiu cywilnym. To widać choćby po niezwykłej popularności takich kierunków studiów jak bezpieczeństwo narodowe czy radykalnie zwiększającej się liczbie klas mundurowych w szkołach średnich. Mamy również zgodę klasy politycznej co do wydatków na obronność na stosunkowo dużym, jak na Europę, poziomie.
W Warszawie pokażą się także ci, którzy na wojsko wydają znacznie więcej – czyli nasi sojusznicy z Ameryki. Zaprezentują m.in. czołgi Abrams.
Rozdzieliłbym tutaj dwie sfery: symboliczną i rzeczywistą. W tej pierwszej jest bardzo ważne, żeby dowieść, że jesteśmy wiarygodnym partnerem NATO, pokazując, co mamy na podorędziu, jaki mamy sprzęt. Chcemy pokazać, że w czasie konfliktu zbrojnego zadziała nad nami parasol Sojuszu czy raczej Amerykanów.
W sferze rzeczywistej wygląda to znacznie gorzej. Tutaj widać, że Amerykanie nieszczególnie kwapią się, by u nas być, szczególnie na wschód od Wisły. Nadzieje na to, że w razie konfliktu oni nas obronią, czy na to, że sam fakt stacjonowania u nas Amerykanów odstraszy agresora, to myślenie magiczne.
Takie defilady powinny nam pokazać, czym jest Wojsko Polskie i jaki ma sprzęt. A nasze wojsko, mimo ponad 40 mld zł rocznego budżetu, wciąż jest w kiepskim stanie. Wiele jednostek jest utrzymywanych ze względów socjalnych, a nie wartości bojowych. Bardzo duża część sprzętu wciąż pamięta PRL.
A niestety Rosja wykonuje dużą pracę modernizacyjną swojej armii, wciąż bierze udział w wojnie w Syrii, gdzie te jednostki bojowe walczą. Powinniśmy przemyśleć realną zdolność bojową Wojska Polskiego i pamiętać słowa von Clausewitza, że wojna to polityka prowadzona innymi środkami.