Polski rząd w sporze z państwem żydowskim musi odzyskać swobodę politycznego manewru. Mamy dyplomatyczny konflikt z Izraelem. Wojnę, której rząd PiS nie planował i którą został zaskoczony. Kneset – w odwecie za przyjęcie noweli ustawy o IPN – szykuje projekt ustawy, w której uznał proponowane w tym dokumencie rozwiązanie za negowanie Holokaustu.
Magazyn DGP / Dziennik Gazeta Prawna
Pojawiła się także informacja o odwołaniu z Warszawy ambasador Izraela Anny Azari. To pokazuje, że stosunki między naszymi państwami są najgorsze od 1989 r. Rząd znalazł się w sytuacji, z której nie ma dobrego wyjścia. Wszystkie są złe. W PiS przyjęto kurs na przeczekanie burzy licząc, że za kilka tygodni ponownie zaświeci słońce. Ale nadzieje te mogą okazać się płonne.
Co zainteresuje prokuraturę
Ustawa z pewnością ośmieli osoby poczuwające się do obowiązku obrony narodu przed pomówieniami do składania zawiadomień także przeciwko naukowcom czy publicystom w sprawie ich twierdzeń dotyczących stosunków polsko-żydowskich w czasie II wojny światowej. To nie wymysł. W jednym z materiałów TVP pojawiła się narracja, że „pod ustawę” kwalifikują się twierdzenia Jana Tomasza Grossa, autora m.in. książki „Sąsiedzi”. I za chwilę jego opinie czy publikacje faktycznie mogą znaleźć się na cenzurowanym. Tym bardziej, że Gross nie unika kontrowersyjnych stwierdzeń – jak to, że „Polacy w czasie wojny zabili więcej Żydów niż Niemców”. Być może nowela zyska wręcz nazwę lex Gross.
Prokuratura w sprawie każdego zawiadomienia będzie musiała wszcząć postępowanie sprawdzające. Skargi zapewne będą dotyczyły także naukowców zajmujących się relacjami polsko-żydowskimi. A choć ustawa nie dotyczy działalności naukowej i artystycznej, to w każdej sprawie śledczy będą musieli uzasadnić decyzję – nawet jeśli będzie odmowna. Jest więc prawdopodobne, że gdy nowe prawo wejdzie w życie, to przez kilka pierwszych miesięcy media będą żyły wnioskami i podejmowanymi przez prokuraturę decyzjami. Tylko że wówczas okaże się, iż większość przypadków to nie postępowania w sprawie używania terminu „polskie obozy śmierci”, a kwestie osądów dotyczących przypadków udziału Polaków w wydawaniu czy mordowaniu Żydów.
Rząd PiS w sprawie noweli został nie tylko zaskoczony, lecz wręcz postawiony pod ścianą. Spod której nie bardzo mógł uciec. Jego reakcją było utwardzenie stanowiska: skoro Izrael naciska na anulowanie ustawy, to trzeba ją przyjąć jak najszybciej. Tym bardziej, że nacisk Jerozolimy miał charakter oficjalny i publiczny. Bo żądanie wycofania się z zapisów nie zostało przekazane kanałami dyplomatycznymi, lecz padło podczas wystąpienia ambasador Izraela na uroczystościach w Auschwitz.
Odpowiedź naszego rządu to działanie wynikające z czystej polityki, chęci pokazania, kto rządzi. Czy – jak uwielbia mówić partia Jarosława Kaczyńskiego – kto jest suwerenny. Gabinet PiS zachował się podobnie jak każdy rząd w momencie, gdy opozycja występowała z wnioskiem o wotum nieufności wobec któregoś z ministrów. W takich przypadkach bez względu na to, czy urzędnik był dobry czy zły, rząd zawsze go bronił. Tak się teraz stało z ustawą o IPN. Skoro pojawiło się żądanie jej odrzucenia, to bez względu na wątpliwości czy kontrowersje zapadła decyzja, by ją przyjąć – i to jak najszybciej.
Ani kroku w tył
Jednym z podstawowych zarzutów strony izraelskiej jest to, że ustawa pomoże uniknąć odpowiedzialności tym Polakom, którzy faktycznie brali udział w zagładzie Żydów. Trzeba Izraelczykom tłumaczyć, że trudno wyobrazić sobie, by prokuratura za pomocą tych przepisów pomagała ukrywać ewidentne przypadki szmalcownictwa. Niestety ze strony izraelskiej zarzuty poszły dalej, łącznie z twierdzeniami, że polskie obozy śmierci faktycznie istniały – jak cały czas twierdzi Ja’ir Lapid, jeden z liderów izraelskiej opozycji. Nasz rząd zaczął się obawiać, że każdy krok w tył zostanie odebrany w kraju jak przyznanie się do współudziału Polaków w Holokauście. Co tylko utwierdzało go w przekonaniu, że należy działać zdecydowanie.
Ustawa czeka już na podpis prezydenta. Trudno sobie wyobrazić, by Andrzej Duda ją zawetował, bo byłoby to odebrane jako potwierdzenie oskarżeń Izraela. Jak wynika z moich rozmów z prezydenckim otoczeniem i słów samego Andrzeja Dudy, ustawa zostanie podpisana. Choć wydaje się, że jakimś wyjściem byłoby skierowanie jej do Trybunału Konstytucyjnego w trybie prewencji. To mogłoby zawiesić spór, pozwolić obu stronom ochłonąć i zastanowić się, co dalej. Trybunał z kolei mógłby na spokojnie ocenić, czy przepisy noweli faktycznie są aż tak kontrowersyjne. Taki ruch dałby rządowi czas na rozeznanie się, jakie są intencje Izraela. Bo reakcja tego państwa na uchwalenie ustawy była gwałtowna. Jeszcze kilkanaście miesięcy temu obecny premier Izraela Benjamin Netanjahu gościł w domu premier Beatę Szydło, a ostatnio stosunki między oboma krajami były modelowe.
PiS popełnił duży błąd, wrzucając leżącą od półtora roku w sejmowej zamrażarce ustawę pod głosowanie w przeddzień Międzynarodowego Dnia Pamięci Ofiar Holokaustu. Ale nawet uchwalenie przez Sejm nie kończyło nad nią prac. Jeśli Izrael chciał wpłynąć na zmianę prawa, mógł kanałami dyplomatycznymi dać do zrozumienia, że liczy na korektę w Senacie. Czyli mogły powtórzyć się negocjacje, jakie były prowadzone półtora roku wcześniej między ambasadą a resortem sprawiedliwości. Zamiast tego władze państwa żydowskiego wybrały drogę publicznych żądań, co tylko utwierdziło PiS w słuszności forsowania zapisów.
Strategii brak
U źródeł sporu na pewno leży różnica historycznych narracji i doświadczeń obu narodów. Premier Mateusz Morawiecki w jednym z tweetów napisanych po angielsku już po wybuchu kryzysu starał się oddać polski punkt widzenia. Podał przykład dwurodzinnego domu, który napadają bandyci. Pierwszą rodzinę wybijają niemal w całości (to Żydzi), w drugiej mordują tylko kilka osób, zabierając majątek, i burzą dom (to Polacy). Na razie nie wygląda na to, by tym porównaniem przekonał świat.
II wojna w Polsce była czasem wielkwiego bohaterstwa, lecz także ogromnej deprawacji. Hitlerowska machina zagłady pozbawiała ludzi człowieczeństwa. Jeśli dochodziło do zbrodni, to trzeba takie przypadki badać. Tyle że faktycznie powinna być absolutna pewność, iż ustawa o IPN nie zaingeruje w swobodę oceny i opisywania takich zbrodni.
Ale pojawia się również pytanie o to, na ile cały kryzys ma związek z sytuacją wewnętrzną w Izraelu. Czy też z przygotowywaną przez Warszawę ustawą reprywatyzacyjną – a takie sygnały płyną ze strony izraelskiej. Tyle że na razie rząd PiS działa pod presją i nie zdołał przygotować strategii antykryzysowej. Skupia się więc na tłumaczeniu, że ustawa nie skrępuje swobody działań nad Zagładą. Premier powołał w tym celu zespół, który ma prowadzić dialog z Izraelem i wyjaśniać polski punkt widzenia – na jego czele stanął wiceszef MSZ Bartosz Cichocki. Na pewno to jest jakieś rozwiązanie, ale pytanie czy inicjatywa z drugiej strony zostanie podjęta. Czy w obliczu gorącej atmosfery między oboma krajami i wewnętrznej presji premier Netanjahu jej nie zignoruje.
Ostatni spór uderza też w wewnętrzną strategię rządzącego ugrupowania. Mateusz Morawiecki został premierem, który miał skierować PiS do wyborczego centrum i skupić się na sprawach gospodarczych. A teraz musi rozwiązać jeden z największych kryzysów dyplomatycznych po 1989 r. (wrogo na ustawę patrzy również Ukraina, nieprzychylnie odnoszą się do niej także USA), którego korzenie tkwią w polityce historycznej. I zamiast chwalić się rosnącym polskim PKB musi tłumaczyć, że nie chcemy chronić antysemitów.