Trzy lata po rewolucji godności Ukraińcy doświadczą pierwszego zauważalnego dla zwykłych obywateli skutku zbliżenia z Zachodem. Nieoficjalnie wiadomo, że dzisiaj Rada Unii Europejskiej zgodzi się na zniesienie wiz dla nich. Polityczna decyzja już zapadła, a zatem – jak podał brukselski korespondent RFE/RL Rikard Jozwiak – skoro nie wymaga już dalszych dyskusji, formalnie mogą ją zatwierdzić... ministrowie rolnictwa i rybołówstwa 28 państw Wspólnoty. Jeśli tak się stanie – a o 11 maja mówił też we wtorek prezydent Petro Poroszenko – Ukraińcy będą jeszcze musieli poczekać 20 dni od opublikowania decyzji w unijnym dzienniku urzędowym.
To oznacza, że pierwsi Ukraińcy bez schengeńskiej wizy pojawią się na przejściach granicznych w Medyce czy Dorohusku w okolicach 11 czerwca. A wówczas i tak zapchane do bólu bramy do Unii czeka kompletny paraliż. Sytuacja na polsko-ukraińskich przejściach to efekt kumulacji kilku czynników: lat zaniedbań w rozbudowie infrastruktury, problemów organizacyjnych, przemytu i idiotycznych regulacji prawnych. Niby prezydenci obu państw i niżsi rangą urzędnicy zapowiadają wzrost nakładów i podwojenie liczby przejść granicznych, ale za słowami na razie nie idą czyny, o czym na łamach DGP niejednokrotnie pisaliśmy.
Wszystkie te zaniedbania przy odrobinie dobrej woli obu stron – i nieco większych nakładach finansowych – w średniej perspektywie są jednak do nadrobienia. Aby więc nie popadać w zupełne czarnowidztwo pamiętajmy, że pretekstem do tych rozważań jest jednak wielki sukces Ukrainy – państwa, które mimo wojny z Rosją na karku zdołało przełamać opory niektórych państw zachodnioeuropejskich. I pokonać bariery wewnętrzne, bo jednym z warunków Unii było przyjęcie uderzających w nawyki klasy politycznej przepisów antykorupcyjnych (na ile one działają, to temat na odrębny tekst).
„Bezwiz” to drugi krok na drodze do integracji europejskiej – po zawarciu umowy o stowarzyszeniu i wolnym handlu. To porozumienie, choć wynegocjowane przede wszystkim przez ekipę Wiktora Janukowycza, także zostało zawarte przez obecny obóz rządzący. Obu tych porozumień nie należy nie doceniać. Drugie wymusza na Ukrainie dostosowanie licznych standardów, norm i przepisów do warunków panujących w Unii Europejskiej. Jeśli Kijów po latach w pełni wdroży AA/DCFTA, w sensie regulacyjnym będzie miał do UE bliżej, niż miała Polska po wejściu w życie w 1994 r. naszej umowy stowarzyszeniowej ze Wspólnotą. Choć warto pamiętać, że zaproszenie Ukrainy do pełnego członkostwa w Unii to w obecnej konfiguracji political fiction.
Umowa o ruchu bezwizowym jest być może równie ważna, choć oddziałuje przede wszystkim na kwestie trudno namacalne, związane z mentalnością, poczuciem przynależności do Europy i zerwaniem resztek więzów z Rosją. Część czytelników z pewnością pamięta, jak ważnym krokiem do pozbycia się żelaznej kurtyny była dla Polaków możliwość bezwizowego wjazdu do Niemiec na początku lat 90. Ukraińska prasa już dziś przygotowuje specjalne dodatki promujące najciekawsze turystycznie miasta Polski i innych państw strefy Schengen, która za moment stanie przed Ukraińcami otworem. Bo ruch bezwizowy dotyczy właśnie turystów i biznesmenów, ale już nie chętnych do pracy w UE.
Tymczasem przytłaczająca większość Ukraińców – w niektórych regionach nawet 98 proc. – nigdy nie była w żadnym państwie spoza dawnego ZSRR. Owszem, jedną z przyczyn są pieniądze – przy średniej pensji rzędu 6752 hrywien (987 zł) wyjazd za granicę dla większość obywateli jest nieosiągalnym luksusem. Ale pensje będą rosły, a wolne wyjazdy do Unii z sensacji dnia staną się normalnością. Tak jak dla Polaków. I wtedy Ukraińcy będą mogli z większą pewnością siebie potwierdzić: „my – jewropejci” (jesteśmy Europejczykami).