Wiceszef Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego (MKO) Christoph Heubner powiedział, że pojawiające się w niemieckich mediach określenia "polskie obozy" są wynikiem bezmyślności i braku wiedzy historycznej, które "stawiają na głowie" historyczną prawdę.

W niemieckich mediach ostatnio znów pojawiły się kłamliwe określenia "polskie obozy zagłady" i "polskie obozy koncentracyjne". Dlaczego pomimo protestów władz RP i licznych inicjatyw obywatelskich niemieckie redakcje powielają ten tak oczywisty błąd?

Heubner: Przyczyną są braki w wiedzy historycznej oraz odzyskanie przez Niemców pozornej normalności, które prowadzi do stępienia wrażliwości. Stosując te pojęcia, odnoszące się do położenia geograficznego obozów, ich autorzy stawiają na głowie historyczną prawdę. Posługiwanie się nimi to bezmyślność idąca w parze z fundamentalnym brakiem wiedzy historycznej. Uważam to za zjawisko niebezpieczne.

Jaki związek z tym problemem ma normalizacja stosunków między naszymi krajami i społeczeństwami?

Heubner: Ten problem doskonale obrazuje stosunek Niemców do Polaków, ich brak wrażliwości. Wkroczyliśmy w proklamowany przez nas samych okres normalności, co powoduje, że Niemcy zatracają wrażliwość na te kwestie. To nie jest dobra sytuacja.

Jeśli rzeczywiście jest tak, jak tłumaczą autorzy tych pojęć, że chodzi o geograficzne określenie, to dlaczego, mówiąc o obozach sowieckich w Niemczech po 1945 roku, nie mówi się o "niemieckich obozach" lecz o "obozach NKWD" lub po prostu o "obozach sowieckich"?

Heubner: Przyczyną jest właśnie bezmyślność idąca w parze z lukami w wiedzy historycznej. Znajomość historii Polski w niemieckim społeczeństwie, szczególnie drugiej wojny światowej, chociażby faktu, że były dwa powstania w Warszawie w 1943 i 1944 r., że funkcjonowało państwo podziemne, że istniał tajny uniwersytet - to wszystko jest w Niemczech nadal niemal nieznane. Brak wiedzy łączy się z poczuciem, że Niemcy wzorowo przepracowali własne winy. Za bardzo się nas chwali jako mistrzów przezwyciężania przeszłości; słyszymy to ze wszystkich stron, co powoduje, że popadamy w zgubne samozadowolenie.

W Polsce część historyków mówi nie o błędach, lecz o planowanych celowych działaniach od lat 50. niemieckiej propagandy, której celem jest szkodzenie Polsce i jej wizerunkowi w świecie za pomocą pojęć "polskie obozy".

Heubner: Niemiecka prasa, m.in. "Der Spiegel", też pisała o karierach byłych nazistów w zachodnioniemieckim wywiadzie zagranicznym BND. Możliwe, że pojęcie "polskie obozy" powstało właśnie tam w celu dezinformacji w walce z komunistyczną Polską. Jeżeli tak rzeczywiście było, to pomysł ten wykazał przerażająco długotrwałe destrukcyjne działanie.

Ale czy to możliwe, by strategia ta była obecnie kontynuowana?

Heubner: Jeśli ten zarzut miałby dotyczyć czasów współczesnych, to należy ją odrzucić jako teorię spiskową. Niemieckie elity polityczne, dziennikarskie, kościelne czy związkowe, a także pedagogiczne - nauczyciele czy księża - zwrócone są ku Polsce. Sugerowanie, że prowadzą taką brudną grę z Polską, uważam za nieodpowiedzialne. Nie zwalnia nas to z obowiązku analizowania rzeczywistego stanu relacji polsko-niemieckich. Posługiwanie się takimi pojęciami, które ranią Polaków, jest oburzające.

Od pewnego czasu w Polsce obserwujemy zjawisko podejmowania przez grupy obywateli działań przeciwko fałszowaniu historii. Czy takie inicjatywy jak podróż po Europie samochodu z banerem "German Death Camps" oraz związana z tym projektem akcja internetowa są skuteczne? Niemieckie media w zasadzie zignorowały te akcje.

Heubner: Polacy mają prawo do decydowania, jakimi środkami chcą walczyć ze szkalowaniem ich kraju. Ten samochód z banerem to może trochę anachroniczna forma. Ale działania takie są całkowicie uprawnione. Należy bronić się i szukać form, by jak najlepiej poinformować świat o historycznej prawdzie. Nie tylko Niemcom potrzebne są takie informacje. (Były) prezydent USA Barack Obama też zaliczył w tym temacie wpadkę. Polska wrażliwość ma głębokie korzenie. Doświadczenia polskich więźniów obozów nie są tak znane na świecie, jak doświadczenia żydowskich więźniów. Doskonale rozumiem dążenie Polaków do poinformowania świata.

Czy należy karać więzieniem za sformułowanie "polskie obozy"?

Heubner: Nie chcę komentować tych planów. W Niemczech kwestionowanie Holokaustu podlega karze. Także w Niemczech toczy się dyskusja nad sensownością restrykcji. Właściwie należałoby raczej przekonać ludzi do faktów, a nie karać ich. O tym muszą jednak zdecydować sami Polacy.

Angażuje się pan od kilkudziesięciu lat w uświadamianie niemieckiej młodzieży, czym był Auschwitz, czym były niemieckie zbrodnie. Czy powracające pojęcie "polskie obozy" nie jest dla pana deprymujące, nie prowadzi do zwątpienia w sens pracy?

Heubner: Praca z młodzieżą w Międzynarodowym Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu toczy się niezależnie od mediów i polityki, a czasami jest do nich w kontrze. W zeszłym roku 17-latka z Bielska uczestnicząca w jednym z polsko-niemieckich projektów powiedziała mi: widziałam w telewizji tyle krytycznych programów o Niemczech, że bałam się tutaj przyjechać. Ale teraz jestem bardzo zadowolona; poznałam ludzi, z którymi mam bardzo wiele wspólnego, chociaż Polacy i Niemcy mają całkowicie odmienne doświadczenia historyczne i rodzinne.

Christoph Heubner kieruje biurem MKO w Berlinie; jest też wiceszefem Międzynarodowego Domu Spotkań Młodzieży w Oświęcimiu. To niemiecki poeta i pisarz, opiekował się od lat 90. uczniami szkoły przyzakładowej Volkswagena uczestniczącymi w pracach remontowych na terenie byłego niemieckiego obozu Auschwitz.