Dwa razy więcej tymczasowo aresztowanych za rządów PiS! – zagrzmiało w internecie Stowarzyszenie Sędziów Polskich „Iustitia”. Pytanie tylko, czy sędziowie postanowili tym samym pochwalić polityków, czy ich zganić. Bo decyzję o tymczasowym aresztowaniu jak na razie podejmują przecież sądy.

O „sankach” (od słowa „sankcja”) piszę od wielu lat. I z roku na rok – choć politycy obiecują, że trend się odwróci – jest coraz gorzej. To znaczy coraz więcej osób trafia do aresztu i siedzi w nim coraz dłużej. Wystarczy wskazać, że pod koniec 2016 r. tymczasowo aresztowanych było w Polsce 5396 osób, a pod koniec 2020 r. były to już 8692 osoby. To, jak słusznie zwróciła uwagę Iustitia, podwojenie w stosunku do końca 2015 r., gdy w areszcie przebywały 4162 osoby.
Skąd taki nagły, skokowy wręcz wzrost stosowania „sanek”? Odpowiedź najprostsza: znacznie częściej o tymczasowe aresztowanie wnioskuje prokuratura. Ale – co umyka państwu sędziom – zawsze o zastosowaniu „sankcji” decyduje sąd. Warto więc zadać kolejne pytanie: czy podejście prokuratury, w oczywisty sposób inspirowanej wytycznymi polityków Zjednoczonej Prawicy, spowodowało, że składa ona znacznie więcej zasadnych wniosków? Jeżeli odpowiedzielibyśmy sobie na to pytanie twierdząco, to patologią byłby stan z 2015 r., a nie ten z 2020 r. Ale może, a nawet nie może, bo każdy doskonale wie, że tak właśnie jest – prokuratura wielokrotnie składa wnioski bez odpowiednich podstaw, a sędziowie je, również bez odpowiednich podstaw, uwzględniają? I jeżeli na to pytanie odpowiemy twierdząco, to kłopot większy widzę w postępowaniu sędziów, aniżeli prokuratorów. Bo najzwyczajniej w świecie od sędziów – osób, które obejmuje szereg gwarancji mających zapewniać niezawisłość i niezależność – oczekuję więcej niż od śledczych.
Znam argumenty sędziów mające na celu obronę środowiska przed zarzutami o zbytnie uwielbienie do saneczkarstwa. Po pierwsze: dyscyplinarki. Faktem jest, że żyjemy w czasach, w których sędzia może trafić na dywanik do rzecznika dyscyplinarnego zarówno za podjęcie decyzji o zastosowaniu tymczasowego aresztowania, jak i za decyzję o niezastosowaniu środka zapobiegawczego. Ale jeśli jakiś sędzia pozbawia niewinnego człowieka wolności (bo ludzie, których się aresztuje, są przed wyrokiem, czyli w świetle prawa niewinni) z powodu obaw przed Zbigniewem Ziobrą, to może czas zmienić zawód?
Po drugie: naciski mediów. Przyznaję, że bywają kuriozalne, a niekiedy wręcz haniebne. Niektórzy dziennikarze i wydawcy mylą areszt z karą pozbawienia wolności, wielu najchętniej ukamienowałoby sprawcę na długo przed wyrokiem. Ale po to mamy sędziów, ludzi wykształconych i w założeniu niewpatrujących się w czołówki brukowców, żeby byli ślepi i głusi na społeczne naciski.
Oczywiście nie jest tak, że krytykować za nadużywanie aresztu należy tylko sędziów. Przydałaby się reakcja ustawodawcy. Brakuje mu pomysłu? Służę konkretną propozycją. Należałoby wprowadzić nieprzekraczalny limit tymczasowego aresztowania. Niech to będą nawet dwa lata. Przecież w tym czasie – przy odpowiednim zaangażowaniu – dałoby się zakończyć niemal każdą sprawę.
Druga kwestia to przesłanki do zastosowania aresztu. Dziś w praktyce wystarczy zagrożenie wysoką karą. Ale to przecież niezgodne z absolutnymi podstawami procedury karnej. Areszt przecież ma zabezpieczyć prawidłowy tok postępowania. Założenie, że każdy, komu grozi 8 lat odsiadki, będzie chciał uciec z kraju lub pozabijać wszystkich świadków, jest idiotyczne.