Jesteśmy potentatem w wielu dziedzinach, jeśli chodzi o wolumen. Ale czy jesteśmy najbardziej efektywni, najlepsi? - mówi Tomasz Zdziebkowski, prezes Top Farms.
ikona lupy />
Dziennik Gazeta Prawna
Jak pandemia i kryzys wpłynęły na branżę producentów rolnych?
Produkcja rolna to wiele branż i wiele zróżnicowanych problemów, np. wiele zależy od tego, czy dostawcy i odbiorcy są lokalni, czy też mamy do czynienia z importem albo eksportem. Jeśli chodzi o dostawców środków chemicznych czy nawozów, nie odczuliśmy zaburzeń, bo pandemia wybuchła na początku sezonu wiosennego, gdy większość środków do produkcji była już zgromadzona w magazynach albo przynajmniej dotarła do kraju.
Dla nas nie był to zasadniczy problem, ale przykładowo przetwórstwo ziemniaka na frytki doznało okresowo silnego zahamowania. Zmniejszyły się zamówienia, wydłużył czas przechowywania surowca, co spowodowało pogorszenie jego jakości oraz wzrost kosztów magazynowania. Ale już rynek chipsów nie ucierpiał tak bardzo, tam zamówienia były realizowane normalnym torem. Wielkie perturbacje miały natomiast miejsce na rynku mleka. To produkt świeży, powstający każdego dnia i każdego dnia wymagający zagospodarowania. Niektórzy nasi odbiorcy eksportują przetwory do Włoch, gdzie rynek załamał się zupełnie. W Polsce zrywały się łańcuchy dostaw, ich modele musiały ulec tymczasowym zmianom. Trzeba było szybko szukać innych odbiorców.
Patrząc jednak z dzisiejszej perspektywy – na szczęście w naszą branżę ten kryzys nie uderzył tak silnie jak w inne. Już teraz słyszymy o odbudowującym się eksporcie polskiej żywności. Mamy stosunkowo dobry rok, jeśli chodzi o pogodę, to daje nadzieję i jest dodatkowym wsparciem.
ikona lupy />
Dobrą pogodę? Ciągle słyszymy o zagrożeniu suszą, ulewach, wichurach…
Są dwa aspekty: pogoda tegoroczna i sytuacja długofalowa. W marcu mieliśmy duże obawy, trwała susza, zima była bezśnieżna, po dwóch poprzednich suchych latach. Przy braku wiosennych opadów wchodziliśmy w sezon w dramatycznej sytuacji i już zaczynaliśmy szacować straty. Na szczęście przyszły opady – to uratowało wszystkie rodzaje upraw. Notujemy bardzo dobre zbiory pasz zielonych, co wpłynie na obniżkę ich ceny, a w związku z tym koszty produkcji mleka będą niższe. A więc są również i optymistyczne wieści. Natomiast długofalowo – od lat mówimy, że np. Wielkopolska, gdzie prowadzimy dużą część produkcji, ulega procesom stepowienia. Opady z ostatnich miesięcy nie przyczyniły się do odbudowy wód gruntowych, wieloletnie nawarstwianie się negatywnych efektów suszy trwa.
Czy tym długofalowym procesom można przeciwdziałać?
Klimat zmienia się w kierunku mniejszych opadów i częstszych radykalnych zjawisk pogodowych jak burze czy gradobicia oraz długotrwałe susze przy wysokiej temperaturze. Nie mamy na to bezpośredniego wpływu, ale możemy minimalizować ryzyka. Pierwsza sprawa to mała retencja. To jest taka nasza bolączka narodowa – bardzo małe wykorzystanie wody, którą pozyskujemy z naturalnych opadów. Wiele się o tym mówi, ale bardzo mało robi. To kwestia oczek, zastawek na nawet najmniejszych ciekach wodnych oraz podstawowych prac melioracyjnych. W naszym przedsiębiorstwie takie działania przyniosły niesamowite efekty. Od kilkunastu lat wykorzystujemy tak pozyskaną wodę do nawadniania upraw, ale również oddziałujemy pozytywnie na środowisko – tworząc schronienie dla wielu gatunków zwierząt, w tym awifauny, oraz powodując korzystne zmiany w mikroklimacie. Druga sprawa to biologizacja, czyli nasze podejście do gleby, rozpisane na konkretne, realizowane konsekwentnie działania. Uznajemy, że gleba jest fundamentem. Ona jest pierwszym zbiornikiem wody dla roślin i musimy dbać, by miała jak najlepszą strukturę, właściwości fizyko-chemiczne, żeby mogła tę wodę utrzymywać.
Co to znaczy?
Amerykanie nazywają to rolnictwem regeneracyjnym. Mówi się o tym na świecie od ponad 20 lat. Wtedy zaczęto zwracać uwagę na to, jak bardzo, w wyniku stosowania nawozów sztucznych i środków ochrony roślin, zdegradowaliśmy nasze gleby, które są przez to mniej zasobne w składniki odżywcze. Badania potwierdzają na przykład, że w warzywach, które uprawiamy dziś, jest znacząco mniej składników odżywczych, w stosunku do roślin sprzed 20–30 lat. Zawartość mikroelementów takich jak mangan, żelazo czy cynk jest dziś znacznie niższa. Zdegradowana gleba nie jest w stanie przekazywać roślinom tych składników pokarmowych w takiej ilości jak wtedy, gdy była zasobna i żyzna. Mniejszy jest też jej potencjał do gromadzenia wody.
Co można zrobić?
Musimy wrócić do źródeł. Rozwiązaniem jest stosowanie substancji organicznych z produkcji zwierzęcej, nawożenie naturalnymi nawozami – wracamy z nimi na pole, a nie przetwarzamy i nie utylizujemy w inny sposób. Staramy się, by resztki pożniwne, w tym słoma, zostawały na polu, bo to odbudowuje zawartość próchnicy w glebie. Również przez określone zmianowanie, a więc następstwo roślin po sobie, pomagamy odbudowywać zasobność gleby. Stosujemy też bardzo dużo poplonów i międzyplonów, które utrzymują wilgotność, nie zbieramy ich, one wracają do gleby i ją użyźniają. Prowadzimy bardzo szczegółowe analizy, żeby wiedzieć, co w glebie występuje i czego jej brakuje, by móc dostosować działania do jej potrzeb. Staramy się również nie ingerować zbyt często poprzez głęboką orkę w biologiczne życie gleby.
Jak te wszystkie działania wpływają na konkurencyjność waszego biznesu?
Te zabiegi wcale nie oznaczają zwiększonych kosztów. W średnim i długim okresie doprowadzamy do poprawy żyzności gleby, a to wprost przekłada się na zwiększenie plonów. Ograniczamy nakłady na stosowanie chemicznych środków ochrony roślin i nawozów, chroniąc tym samym cały ekosystem. Żyzna gleba to większy przychód z hektara, większy zysk, przy podobnych kosztach jak w przypadku tradycyjnych upraw. Osiągamy przy tym wyższą jakość, mierzoną choćby zawartością składników odżywczych. A wyższa jakość to wyższa cena produktu i większe zaufanie konsumentów, budowane na tym, że produkujemy żywność w sposób etyczny, zgodnie z zasadami zrównoważonego rozwoju. Biologizacja jest tego najlepszym przejawem, a dzięki technologiom cyfrowym jesteśmy też w stanie udowodnić i pokazać źródło pochodzenia produktu, być całkowicie transparentni od zasiewu do konsumpcji i tym samym realizować założenia strategii „od pola do stołu”.
Rewolucja przemysłowa, o której się tyle mówi, dzieje się w sektorze rolno-spożywczym, ale mało kto to widzi…
To się zmienia. Dostrzega to również rząd, czego dowodem są m.in. takie projekty, jak platforma przemysłu 4.0, gdzie technologie rolnicze zajmują ważne miejsce. Jesteśmy zaangażowani w wiele projektów, które zmierzają do wdrażania nowych technologii w rolnictwie. Tego nie widać na co dzień, ale rolnictwo jest polem olbrzymich przeobrażeń technologicznych. Od lat korzystamy chociażby z technologii satelitarnych do oceny stanu upraw. Używamy zaawansowanych systemów do zarządzania i logistyki.
W XIX w. mieliśmy rewolucję przemysłową, po I wojnie rewolucję chemiczną – one w pewnym sensie cały czas trwają. Po II wojnie światowej zaczęła się rewolucja genetyczna, która razem z chemią miała być antidotum na wszystkie problemy związane z produkcją i wydajnością rolnictwa. Teraz jednak musimy powrócić do fundamentalnych zasad bazujących na wiedzy związanej z biologią gleby. Obecna, czwarta rewolucja w rolnictwie jest oparta na zasadach biologizacji i technologii cyfrowych oraz robotyzacji. W naszych gospodarstwach stosujemy chociażby roboty, które pozyskują mleko od krów i monitorują stan zdrowia zwierząt. Ale są też takie, które mogą wyrywać chwasty na polu, zamiast stosowania oprysków.
Już dzisiaj za pomocą dronów i satelitów wykorzystujemy obrazowanie hiperspektralne, które z jednej strony pozwala na zdalną ocenę zasobności gleb w mikro- i makroelementy oraz stopnia jej nawodnienia, a z drugiej daje możliwość bieżącej kontroli plantacji i szybkiego, punktowego reagowania, gdy jest taka potrzeba. Żyjemy w erze, gdzie z wykorzystaniem nowoczesnych technologii cyfrowych uczymy się, jak współpracować ze środowiskiem naturalnym, aby nie degradując go, uzyskiwać jak najlepsze wyniki produkcyjne.
Zatem nowe technologie, innowacyjne rozwiązania pomagają nam produkować zdrową żywność w zgodzie z naturą, w oparciu o zasady biologizacji.
Czy spodziewa się pan, że w związku z rozwojem technologicznym coraz większą rolę będą odgrywały duże podmioty? I czy to oznacza konieczność większej specjalizacji rolnictwa?
Polska może stać się dużym ośrodkiem wiedzy, innowacji i technologii w rolnictwie. To jest dla nas wielka szansa. Mamy bardzo dobre zasoby, które możemy wykorzystać dla rozwoju technologii. Oczywiście w ramach tych działań będą się rodziły specjalizacje. Jesteśmy potentatem w wielu dziedzinach, jeśli chodzi o wolumen. Ale czy jesteśmy – np. w produkcji jabłek czy warzyw – najbardziej efektywni, najlepsi? Jednym z elementów prawidłowego rozwoju jest to, że część z wypracowywanej dzięki technologiom nadwyżki środków może być reinwestowana w dalszy postęp technologiczny. Fundamentem jest stworzenie takich mechanizmów rynkowych, które będą temu sprzyjały. To szereg różnorakich działań: wspierania start-upów, docierania do talentów, finansowania niektórych przedsięwzięć na styku z nauką. Skala działania często jest czynnikiem wspierającym dla rozwoju, ale nowoczesne technologie służą zarówno małym, jak i dużym gospodarstwom, a specjalizacja produkcji będzie odgrywała coraz większą rolę.
Czy polskie rolnictwo może podołać takim wyzwaniom?
Aby mierzyć się z globalnymi wyzwaniami, musimy w pierwszej kolejności opracować sposoby właściwego i efektywnego wykorzystania istniejącej struktury agrarnej w Polsce. Powstało na jej temat wiele stereotypów. Niektórzy uważają, że tylko gospodarstwa rodzinne, czyli w domniemaniu małe i średnie gospodarstwa rolne zarządzane przez rodzinę, która jest właścicielem ziemi lub jej dzierżawcą i utrzymuje się głównie z tego gospodarstwa, to właściwy kierunek. W Polsce jest bardzo duże rozdrobnienie, średnia wielkość gospodarstwa, czyli nieco ponad 10 ha, to jeden z najniższych wskaźników w Europie. Jest wiele gospodarstw dużych, w tym państwowych, wielu dużych prywatnych dzierżawców, ale w stosunku do liczby wszystkich gospodarstw w Polsce stanowią tylko drobną część ogółu. A one też muszą istnieć. Nie trzeba ich na siłę dzielić, rozdrabniać, bo to w długiej perspektywie może przynieść bardzo niekorzystne efekty. Duży może więcej, choćby przez skalę działania. Wyzwaniem jest budowanie sytuacji, w której zarówno duże, jak i małe gospodarstwa współistnieją na rynku.