- Wielu przedsiębiorców na własnej skórze przekonało się, jak istotna jest nie tylko znajomość przepisów, które tworzone są w Brukseli, a chwilę później stają się obowiązującym prawem w Polsce, lecz także świadomość tego, jakie toczą się prace i jakie są dalsze plany odnośnie do nowych regulacji - uważa Paweł Tynel, partner, EY Polska.
Nie inaczej rzecz ma się w kwestii przepisów dotyczących pomocy publicznej i zachęt inwestycyjnych. Komisja Europejska często niestety ma w zwyczaju działać metodą faktów dokonanych – i podobnie to wyglądało w tym przypadku. Po opublikowaniu odpowiedzi na często zadawane pytania, czyli FAQ, pojawił się projekt zmiany Rozporządzenia 651/2014. Jest ono matką wszystkich rozporządzeń dotyczących pomocy publicznej w UE, która uznawana jest za zgodną ze wspólnym rynkiem. Innymi słowy, zaproponowano zmiany w tym, komu i na co można udzielić wsparcia, a więc jakie narzędzia mają do dyspozycji rządy krajów członkowskich w staraniach o wspieranie rodzimych przedsiębiorców i w przyciąganiu inwestorów z zagranicy.
Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że proponowane zmiany oznaczały praktycznie wyeliminowanie z możliwości uzyskania pomocy bez konieczności jej notyfikacji w Komisji Europejskiej wszystkich dużych i mniejszych przedsiębiorców, prowadzących działalność w kilku krajach UE.
Każdy, kto przechodził proces notyfikacji, wie, że nie jest to łatwa i szybka sprawa. I że jeśli można jej uniknąć, to warto. Tym razem wykazaliśmy się czujnością i przedsiębiorczością. Zaalarmowana administracja w postaci Ministerstwa Rozwoju zareagowała błyskawicznie i zgłosiła stanowisko za pośrednictwem UOKiK. Razem z organizacjami pracodawców i izbami przemysłowymi zostały złożone opinie w obu procesach konsultacji społecznych rozporządzenia. Zmobilizowaliśmy do działania inne kraje członkowskie, które miały podobną opinię w tej kwestii. Symptomatyczne w tej dyskusji z Komisją jest to, że za sukces uznaliśmy wzięcie jednego z kluczowych parametrów w nawias. Dało nam to sygnał, że ktoś jednak nas usłyszał i nad tym się zastanawia.
W trakcie konsultacji jasnym stało się jednak to, że jest wiele krajów, które patrzą na tę samą szklankę i widzą zupełnie co innego niż my. Dla jednych jest ona w połowie pusta, dla drugich w połowie pełna. I dokładnie tak się dzieje codziennie, na wielu różnych obszarach, żeby nie napisać – frontach. Wojna to nie jest, ale jest to obszar wymagający ciągłego monitoringu i świadomości oraz przedsiębiorczości. Ta ostatnia jest konieczna, żeby odpowiadać na propozycje lub – co jeszcze bardziej pożądane – samemu kreować takie, które kształtują rynek i zasady jego funkcjonowania.
Ostatecznie Komisja nieco wszystkich zaskoczyła i przy polaryzacji opinii i głosów zaproponowała rozwiązanie zupełnie nowe, które daje pole do dialogu i dyskusji. I o to chodzi, aby je mieć. Mam przekonanie, że bez tej przedsiębiorczości – czyli naszych wspólnych działań i interwencji – bylibyśmy dziś w zupełnie innym miejscu.