Jest w tym coś żenującego, że spora część uczestników debaty ekonomicznej niesamowicie upraszcza zjawisko inflacji. W myśl wywodów naszych (zwłaszcza liberalnych) komentatorów, wzrost cen to coś w rodzaju boskiego dopustu za złą politykę gospodarczą. W tym kontekście nie dość przypominania, że inflacja jest jednym z najbardziej złożonych zjawisk ekonomicznych. Ciekawą pracę na ten temat zaprezentował Enzo Rossi z Uniwersytetu Zuryskiego (pomagali mu doktoranci Philipp Baumann i Alexander Volkmann). Wskazali oni aż siedem czynników, które mają wpływ na zjawiska inflacyjne.

Na miejscu pierwszym są, oczywiście, ceny energii. A więc ile wynosi aktualna wartość podstawowych paliw (ropa czy gaz) na rynkach międzynarodowych i ile kosztuje energia trafiająca do końcowego użytkownika. Jeśli te ceny idą w górę, np. z powodu zmian w podaży albo, co ważne ostatnio, rosnących kosztów produkcji, inflacja będzie wyższa.
Drugim pod względem ważności czynnikiem decydującym o poziomie cen jest zbiór, który można nazwać wpływem cywilizacyjnym. Konkretnie chodzi tu o demografię, postęp technologiczny i globalizację. Przeważnie przyjmuje się, że starzenie się społeczeństw zmniejsza inflację, a postępy w rozwoju technologii komunikacyjnych i internetowych działają proinflacyjnie. Ten ostatni czynnik uchodzi nawet za ważniejszy niż otwartość kraju na napływ kapitału z zagranicy albo wolny handel.
Dopiero na trzecim miejscu na liście czynników wpływających na poziom inflacji pojawiają się kwestie pieniężne. A zwłaszcza ilość pieniądza wpuszczonego w gospodarkę. Dużo ważniejsza jest bowiem ilość kredytów udzielanych w ramach sektora finansowego.
Sama polityka monetarna to – według cytowanych tu autorów – dopiero kolejny czynnik wpływający na poziom cen. Przeczy to doktrynie głoszonej od lat 60. przez monetarystów, którzy za Miltonem Friedmanem powtarzają, że „inflacja to zjawisko czysto pieniężne” i „jedynymi przeszkodami w obniżeniu inflacji jest wola polityczna decydentów”. A właściwie jej brak.
Kolejnym konikiem ekonomistów o nachyleniu liberalnym jest stan finansów publicznych. Twierdzą oni, że im wyższy dług publiczny, tym bardziej rośnie zagrożenie wysoką inflacją. Praca Enzo Rossiego nie potwierdza jednak tego przekonania. Ekonomista podkreśla, że istnieje więcej badań przeczących tezie o powiązaniu inflacji i długu niż opracowań, które mogłyby takie zjawisko potwierdzić.
Na inflację wpływa też bez wątpienia historia. Oznacza to, że kraje, które doświadczyły w niedalekiej przeszłości inflacyjnych epizodów, mają większą skłonność do ich powtórzenia. To akurat nie dziwi. Ekonomia to dziedzina, w której mamy bardzo często do czynienia z zachowaniami stadnymi oraz z samospełniającymi się przepowiedniami.
Ostatnim czynnikiem wpływającym na poziom cen jest oczywiście dynamika gospodarcza. Tu zasada jest prosta. Im szybciej rozwija się gospodarka, zaś ten rozwój przekłada się na wzrost płac, tym częściej zobaczymy wzrost inflacji. Ceny będą tu niejako skutkiem ubocznym rozwoju społecznego. Efekty te będą różne w zależności od poziomu rozwoju. Generalnie rzecz biorąc, to właśnie w tym miejscu inflacja staje się kwestią polityczną. A wspólnota odpowiedzieć sobie musi na pytanie: czy dopuści nieco wyższą inflację, na której skorzystają mniej zamożni obywatele utrzymujący się z pracy – ważne w tym wypadku oczywiście, by ceny rosły wolniej niż płace; czy też inflacja zostanie zdławiona – ku uciesze zakumulowanego kapitału, który na inflacji i niskich stopach procentowych traci najwięcej. Choć bardzo nie lubi się do tego przyznawać. Puszczając w obieg ekonomiczną bajeczkę, że na inflacji tracą najbiedniejsi. No, ale to już materiał na zupełnie osobną opowieść. ©℗
To wspólnota odpowiedzieć sobie musi na pytanie: czy dopuścić nieco wyższą inflację, na której skorzystają mniej zamożni obywatele utrzymujący się z pracy – ważne w tym wypadku, by ceny rosły wolniej niż płace; czy też inflacja ma zostać zdławiona – ku uciesze zakumulowanego kapitału, który na inflacji i niskich stopach procentowych traci najwięcej