Gdy opozycyjny włodarz za dobrze sobie radzi, Kreml interweniuje.

W środę do domu Aleksandra Gabyszewa w Jakucku przyszła policja. Gabyszew nie chciał otworzyć, więc funkcjonariusze wyważyli drzwi i siłą zabrali mężczyznę do szpitala psychiatrycznego. Byłaby to kolejna tego typu opowieść o autorytarnej Rosji, gdyby nie jej bohater. Gabyszew jest jakuckim szamanem, a polowanie na niego zaczęło się, gdy próbował zorganizować marsz na Moskwę, by przepędzić Władimira Putina z Kremla.
Gdyby Jakucja była samodzielnym państwem, byłaby ósma na świecie pod względem wielkości. 3,1 mln km kw. to tylko niewiele mniej niż mają Indie oraz trzy czwarte powierzchni, jaką zajmuje 27 państw Unii Europejskiej razem wziętych. A jednak na tym ogomnym obszarze mieszka niecały milion ludzi, z których połowę stanowią Jakuci, a 40 proc. – Rosjanie. Do Moskwy leci się stąd siedem godzin, a gdyby ktoś chciał się wybrać samochodem w liczącą 8250 km karkołomną podróż lądową, zabrałaby mu ona co najmniej pięć dni, i to nie wliczając postojów, o ile oczywiście warunki pogodowe pozwoliłyby na to. Z tej perspektywy nic dziwnego, że reszta Rosji bywa tam nazywana potocznie „matierikiem”, kontynentem, tak jakby Jakucja była wyspą.
Jakuci mimo stuleci rosyjskiego panowania nie zapomnieli języka, daleko spokrewnionego z tureckim, ani poczucia dumy narodowej. Wciąż żywe są dawne tradycje i animistyczna religia, w której roi się od ajyy, dawnych bogów, prarodziców narodu. O roli tradycji w jakuckim życiu świadczy jeden z mitów, zgodnie z którym każdy człowiek ma trzy dusze. Dusza powietrzna, sałgyn kut, to coś, co łączy intelekt, mentalność i rozum. Dusza ziemska, buor kut, odpowiada za nasze zdrowie i stan fizyczny. Najważniejsza zaś jest dusza macierzyńska, ije kut, czyli tradycja i kultura, którą daje nam bogini Ajyyhyt, gdy przychodzimy na świat, a rozwijają rodzice. Tak mocne zakorzenienie tradycji jako czegoś, co dostaje się od bogów, pomogło Jakutom zachować obyczaje, uchronić się przed rusyfikacją, a nawet zachować pradawne wierzenia. Aleksandr Gabyszew jako ojuun, szaman, reprezentuje wszystko, co z gruntu jakuckie.
6 marca 2019 r., gdy puściły najtęższe mrozy, Gabyszew wyruszył pieszo z Jakucka do Moskwy. 52-letni dziś mężczyzna szedł poboczem z wózkiem, na którym wiózł najpotrzebniejsze rzeczy, łącznie z bałaghanem, rodzajem jurty, w której spędzał noce. Po kilku miesiącach marszu ujawnił plan. Z jego słów wynikało, że uważa Putina za abaahy, demona, więc postanowił go przepędzić, by przywrócić w Rosji harmonię i władzę ludu. W tym celu zamierzał rozpalić ognisko przed bramą Kremla, nakarmić ogień kymysem, napojem alkoholowym na mleku, oraz końskim włosiem, a pod rytm wybijany na düngüre, jakuckim bębnie, odprawić modły. W następstwie rytuału demon-Putin miał się podać do dymisji.
Słowa o przepędzaniu Putina nie mogły nie zainteresować służb specjalnych. Zwłaszcza że gdy szaman wkraczał do kolejnych miast, na jego cześć zaczęto organizować antyrządowe wiece. Tak było choćby w Czycie i Ułan Ude, stolicy rosyjskiej Buriacji. Właśnie buriacki oddział Federalnej Służby Bezpieczeństwa 12 września 2019 r. wszczął sprawę karną przeciwko Gabyszewowi, podejrzanemu już oficjalnie o publiczne nawoływanie do działań ekstremistycznych, po czym wystawił za nim list gończy. Szaman specjalnie się nie ukrywał, więc wkrótce został zatrzymany przez policję – jak podano – na 202. km trasy M53 na granicy Buriacji z obwodem irkuckim. Przewieziono go do Jakucka, a ostatecznie trafił do szpitala psychiatrycznego. Amnesty International uznała go za więźnia sumienia. Wypisano go do domu w lipcu zeszłego roku.
Trzy tygodnie temu Gabyszew znów oświadczył, że zamierza ruszyć na Moskwę, tym razem konno. „Muszę razem z wami zahaczyć o Ałtaj, to też miejsce mocy całej Rosji. Potem przejdziemy przez całą Syberię, dojdziemy do uralskich gór, a stamtąd Moskwa jest już na wyciągnięcie ręki” – oświadczył. A ponieważ równolegle swój powrót z Niemiec zapowiedział Aleksiej Nawalny, rosyjski internet żartował, że razem z Gabyszewem chcą zajść Putina z dwóch stron. Ich los faktycznie okazał się równoległy, choć w przewrotny sposób. Nawalnego aresztowano, zanim opuścił terminal na Szeremietiewie. Gabyszew nie zdążył nawet wyruszyć z Jakucka. Pytanie, który z nich jako pierwszy wyjdzie na wolność.
Pięćdziesiąt Jakucków
Jakucki szaman dla Rosjan z „kontynentu”, nieznających kultury rdzennych narodów Syberii, stał się czymś w rodzaju maskotki-celebryty, a dla Kremla – irytującą muchą, którą trzeba odizolować od społeczeństwa. Sama Jakucja równolegle stała się jednak centrum zdecydowanie bardziej szkodliwego zjawiska. Z punktu widzenia władz większym zagrożeniem stała się Sardana Awksientjewa, mer miasta Jakuck. Po jakucku jej imię zapisuje się z podwójnym „a”, Sardaana, co znaczy kwiatek. Kobieta była jedyną szefową miejskich władz w Rosji, która pokonała w wyborach kandydata wysuniętego przez kremlowską Jedną Rosję. Co gorsza, mieszkańcy bardzo ją polubili i szanowali. Jakucja jest uważana za region o wysokim zagrożeniu protestami. Podczas wyborów w 2018 r. żaden inny region nie dał Putinowi tak niskiego odsetka głosów. Według oficjalnych danych poparło go wtedy 64 proc. mieszkańców republiki (w skali Rosji miał otrzymać 77-proc. poparcie).
Połączenie tych wszystkich czynników sprawiło, że Kreml zagiął na nią parol. 50-letnia dziś historyczka, wieloletnia urzędniczka jakuckiego ratusza i dyrektorka lokalnego lotniska, niespodziewanie wygrała wybory lokalne w 2018 r., zdobywając 40 proc. głosów, gdy kandydata Kremla poparło jedynie 32 proc. mieszkańców. Jak pisze portal Meduza, od razu po inauguracji sprzedała służbowe suvy, którymi dotychczas śmigali miejscy urzędnicy, i obniżyła ceny biletów na komunikację miejską. Nie ukrywała też swoich poglądów politycznych. Startowała z ramienia mało znanej, umiarkowanie opozycyjnej Partii Odrodzenia Rosji, którą kieruje Igor Aszurbiejli, przedsiębiorca z azerskimi korzeniami. To swoją drogą też ciekawa postać; w 2016 r. ogłosił założenie w kosmosie państwa Asgardia i nazwał się jego królem, a rok później wysłał na orbitę asgardzkiego sztucznego satelitę.
Awksientjewa irytowała Kreml publicznym okazywaniem wsparcia szamanowi Gabyszewowi i głosowaniem w ubiegłorocznym referendum przeciwko zmianom w konstytucji, pozwalającym Putinowi na rządzenie aż do 2036 r. Z punktu widzenia Kremla każdy taki samodzielny włodarz to ryzyko. Może zachęcać do protestów, poprzeć publicznie jakiegoś zatrzymanego polityka albo udowadniać przykładem, że istnieje Rosja bez Jednej Rosji. A co ważniejsze, pokonanie jakiegoś „jedinorossa” w wyborach pozbawia tę partię nimbu wszechmocnej. Skoro partia matka nie była w stanie zadbać o ciągłość rządów, to czy aby wszystkie układy i układziki rzeczywiście są dożywotnio zagwarantowane? A jak już urzędnik raz dopuści do siebie taką myśl, może zacząć się rozglądać za ewentualną alternatywą. A to podmywa fundamenty systemu. I choć podmycie fundamentów systemu w dalekim Jakucku nie wygląda groźnie, to inaczej by się sprawy miały, gdyby do czegoś takiego doszło w 50 podobnych Jakuckach. Dlatego trzeba tłumić takie zagrożenia w zarodku.
Gdy opozycyjny włodarz za dobrze sobie radzi, Kreml interweniuje. Tak było w 2020 r. z gubernatorem Kraju Chabarowskiego Siergiejem Furgałem, który po dojściu do władzy zaczął z grubsza zachowywać się podobnie, jak Awksientjewa, tylko na skalę całego regionu. Moskwa naciskała, by sam zrezygnował, a gdy odmówił, znalazła pretekst, by go aresztować i na tej podstawie pozbawić urzędu. Dalekowschodni Chabarowsk miesiącami wychodził na ulice w obronie swojego „ludowego gubernatora” (sprawę Furgała opisaliśmy w tekście „Buntownik mimo woli”, który ukazał się 14 lipca 2020 r. – red.). Jego rządy w Chabarowsku trwały dwa lata, czyli tyle, ile rządy Awksientjewej w Jakucku. Najwyraźniej poznaliśmy w ten sposób zakres kremlowskiej cierpliwości. Awksientjewa nie zamierzała trafić za kratki. Kilka miesięcy ogromnej presji z centrali (media już rok temu pisały, że decyzja o jej usunięciu zapadła) i nie dość, że 11 stycznia podała się do dymisji „ze względu na stan zdrowia”, to jeszcze wezwała, by w kolejnym głosowaniu mieszkańcy poparli kandydata Jednej Rosji.
Aleksiej Nawalny, wracając do Rosji, zdawał sobie sprawę, że najpewniej straci wolność. Dlatego zawczasu przygotował dwugodzinny film o posiadłości zbudowanej dla Putina nad Morzem Czarnym oraz plan protestów na sobotę po publikacji. Celem było zmobilizowanie „50 Jakucków”. I choć w Moskwie liczba protestujących – najpewniej ok. 20 tys. – nie zrobiła wielkiego wrażenia, to już kilka tysięcy osób, które wyszły na nielegalny przecież protest w Barnaule, Irkucku, Jekaterynburgu czy Władywostoku – jak najbardziej. Na prowincji bariera wyjścia na protest jest dużo większa niż w Moskwie. Raz, że otoczenie w znacznie większym stopniu wspiera Putina, a dwa, że po ewentualnej utracie pracy trudniej znaleźć nową.
Do tego doszedł punkt trzeci: pogoda. Na główny plac Jakucka – jak podał „Jakutsk Wieczernij” – przyszło 300 zwolenników Nawalnego. W mieście tego dnia były minus 53 stopnie, bóg zimy Czyschaan panował w najlepsze. Zgodnie z jakucką mitologią za każdą porę roku odpowiada inne bóstwo, które schodzi ze swojego nieba, by odcisnąć piętno w świecie. Być może dlatego miejscowych nie trzeba przekonywać do idei wymienności przywódców państwa. Zebrani na placu próbowali zorganizować marsz – na mrozie łatwiej protestować w sposób mobilny – jednak policja rozbiła kolumnę na trzy grupy, a potem zaczęła zatrzymywać najaktywniejszych manifestantów. Niektórzy pokazywali mundurowym plakaty z liczbą 31. To artykuł rosyjskiej konstytucji mówiący o swobodzie zgromadzeń – wiele lat temu opozycja organizowała wiece 31. dnia każdego miesiąca o takiej właśnie liczbie dni.
Wiedza o systemie
Kiedy człowiek umiera, ije kut wraca do bogów, sałgyn kut rozpływa się w powierzu, ale buor kut zostaje razem z ciałem w ziemi. Dlatego jakucki szaman, kontaktując się z pozostałymi na miejscu cząstkami dusz przodków, może z nimi rozmawiać i pozyskiwać od nich potrzebną wiedzę o otaczającej rzeczywistości. Polityczni szamani z opozycji, potrafiący rozmawiać z dawno pogrzebanymi duchami rosyjskiej demokracji, uważają, że po 21 latach rządów Władimir Putin odkleił się od narodu na tyle, że nie wystarczy wzmożenie represji i wsadzenie przeciwników do łagrów, by zdławić rodzące się powoli niezadowolenie z zastoju i coraz wyraźniejszej kleptokracji. Że tej frustracji nie da się uciszyć uderzeniem w opozycję, bo ludzie od swoich opozycyjnych szamanów, latami traktowanych przez większość jako oderwani od rzeczywistości dziwacy (czyli mniej więcej tak, jak dziś odbiorcy traktują Gabyszewa), posiedli umiejętność zdobywania wiedzy o istocie systemu. Dziś za wcześnie jednak na odpowiedź, na ile te opozycyjne nadzieje były uprawnione.