- Można przerzucać się wypowiedziami profesorów i ich obserwacjami na temat immunoglobuliny, tylko po co? Poczekajmy jeszcze trochę i będziemy wiedzieli - mówi Grzegorz Czelej senator PiS, doktor nauk medycznych

Z Grzegorzem Czelejem rozmawiają Klara Klinger, Grzegorz Osiecki i Dominika Sikora

Czy angażował się pan wcześniej tak mocno – jak w przypadku Biomedu – w działalność jakiejkolwiek innej firmy z województwa lubelskiego?

Po pierwsze, nie angażuję się w działalność Biomedu, lecz w projekt powstania polskiego leku na COVID-19, który prowadzony jest przez Samodzielny Publiczny Szpital Kliniczny w Lublinie. Dlatego zwróciłem się do Biomedu z pytaniem czy jest w stanie pomóc w jego przygotowaniu. Po drugie, mamy pandemię. O tym, że polska firma ma szansę wyprodukować lek ratujący życie dziesiątek tysięcy ludzi, warto mówić – i to głośno.
Preparat, nad którym pracuje Biomed, to wciąż kandydat na lek. Nawet nie został jeszcze w pełni przebadany klinicznie.
Trwa właśnie trzecia faza testów klinicznych. Wkrótce będą pierwsze wyniki. Inne prowadzone na świecie badania z wykorzystaniem immunoglobuliny w leczeniu pacjentów covidowych wyglądają bardzo obiecująco.
Ale pan mówił o immunoglobulinie jako skutecznym leku produkowanym na bazie osocza ozdrowieńców, jeszcze zanim zaczęły się badania kliniczne.
Na jednym z etapów badań lek inaktywował wirusa. Preparaty otrzymywane w wyniku przetwarzania osocza są klasyfikowane jako produkty lecznicze, potocznie nazywane lekami. Immunoglobuliny specyficzne wymienione są w klasyfikacji produktów leczniczych ATC w grupie J (leki stosowane w zakażeniach – przyp. red.), są na listach refundacyjnych, w programach lekowych itd. Immunoglobulina anty-SARS-CoV-2 spełnia wymogi definicji produktu leczniczego. To prawda, że jest na etapie badań, ale są to badania nad produktem leczniczym.
A to przecież nie jest jeszcze lek.
Wchodzimy w spór semantyczny. Cały czas mówimy „szczepionka” o różnych preparatach, które nie zostały zarejestrowane. Albo więc mówmy „kandydat na szczepionkę”, albo nie krytykujmy projektów wybiórczo.
Pana słowa z 23 września 2020 r., że „mamy lek”, wpłynęły na giełdowe notowania Biomedu: w lutym 2020 r. cena jednej akcji tej firmy oscylowała w granicach 1,10 zł; 3 sierpnia osiągnęła rekordowe 30 zł; 23 września, po spadku do 11‒12 zł, skoczyła do 21,3 zł; 5 stycznia cena wynosiła 9,82 zł.
Proszę nie przeceniać moich możliwości. Każdy gracz na giełdzie ma swoje racje, podejmując decyzje inwestycyjne. I nic mi do tego. A jeśli chodzi o działanie inaktywujące wirusa przez tę konkretną immunoglobulinę, to potwierdził je w badaniach laboratoryjnych prof. Krzysztof Pyrć, wirusolog z Uniwersytetu Jagiellońskiego. Od lat w użyciu jest kilkadziesiąt immunoglobulin stosowanych w różnych chorobach. Ta jest kolejną.
Czym innym są badania laboratoryjne, czym innym kliniczne. Rozmawialiśmy z prof. Pyrciem – mówił, że w warunkach laboratoryjnych ta immunoglobulina działa, ale nie gwarantuje, że na pewno zadziała u ludzi.
Cieszę się, że potwierdził, przed jak wielką szansą stoimy.
W jakim stadium są prace nad badaniem skuteczności immunoglobuliny w leczeniu COVID-19?
Immunoglobulina anty-SARS-CoV-2 została w połowie grudnia dostarczona do klinik prof. Krzysztofa Tomasiewicza i prof. Roberta Flisiaka oraz kilku innych. I to te ośrodki decydują, kiedy preparat zostanie podany zrekrutowanym do badania pacjentom. Jestem pełen nadziei, że potwierdzi się jego skuteczność.
Preparat jest podawany pacjentom covidowym?
Zgodnie z protokołem zatwierdzonym przez Urząd Rejestracji Produktów Leczniczych, Wyrobów Medycznych i Produktów Biobójczych immunoglobulina została podana jeszcze w starym roku pacjentom chorym na COVID-19 w pierwszych stadiach choroby.
Jakie mają być efekty kuracji?
Wiele badań pokazuje, że immunoglobuliny zawarte w osoczu pomagają leczyć choroby zakaźne. Na przykład w USA osocze jest rekomendowane w leczeniu COVID-19 już od kwietnia. Przeciwciała w immunoglobulinie anty-SARS-CoV-2 działają na tej samej zasadzie, co w osoczu, bo to te same przeciwciała, tyle że wyizolowane i oczyszczone. Badania kliniczne potwierdzą dawkowanie oraz w jakich przypadkach i stadiach choroby lek jest skuteczny.
Równie dobrze może się okazać, że to nie będzie terapia lecząca COVID-19. I wtedy pana słowa o skutecznym leku okażą się…
A może się nie okażą. Producenci szczepionek także określają procent ich skuteczności. Czy to, że żadna z wakcyn nie działa w 100 proc. przypadków, oznacza, że nie jest skuteczna? Muszą przeważać korzyści nad ich brakiem. Zachęcam do optymizmu.
Do tej pory nie było dowodu na to, że samo osocze działa na koronawirusa. W wielu krajach przeprowadzono badania, w których wskazywano, że nie daje efektów. Ze szczepionką jest inaczej – są jasne kryteria skuteczności.
Nie zgadzam się. W przypadku leczenia osoczem mówimy o innym poziomie przeciwciał w poszczególnych donacjach – dlatego wiarygodność badań jest podważana. Podawano je chorym w różnych stadiach choroby, zbyt często za późno – na etapach choroby, za które nie odpowiada już koronawirus. Jest też wiele innych uwarunkowań, z powodu których wykazanie skuteczności terapii osoczem jest trudne. Ale to nie znaczy, że osocze nie jest skuteczne, bo znaczna część naukowców twierdzi, że ich doświadczenia są pozytywne. Wiadomo, że w niektórych chorobach przeciwciała działają, a w innych nie. Są takie, w których zmienność wirusa jest tak duża, że są nieskuteczne – można przerzucać się wypowiedziami profesorów i ich obserwacjami, tylko po co? Poczekajmy jeszcze trochę i będziemy wiedzieli.
Dlaczego immunoglobulina miałaby być bardziej skuteczna niż leczenie samym osoczem?
Ponieważ zawiera wyizolowane i oczyszczone przeciwciała. Osocze trzeba podawać zgodnie z grupą krwi, a w wypadku immunoglobulin nie ma takich ograniczeń. Każda dawka jest wystandaryzowana, a w przypadku osocza nie wiadomo, ile przeciwciał jest w konkretnej donacji. Tu mamy ampułkę ze zbadaną i ustaloną ilością przeciwciał, co pozwala dokładnie ustalić dawkowanie. No i preparat powinien być wydajniejszy i efektywniejszy niż osocze.
Kiedy można spodziewać się zakończenia badań klinicznych?
Jeśli naukowcy uznają, że jest to zgodne z zasadami dobrej praktyki klinicznej (Good Clinical Practice, GCP), po podaniu preparatu pierwszym 50 pacjentom. Profesor Tomasiewicz deklaruje, że przedstawi wstępne wyniki nie wcześniej niż 15 dni od zakończenia obserwacji pacjentów. Plan zakłada, że będą monitorowani w interwałach 5‒10‒15 dni. Zatem po minimum trzech tygodniach od pierwszego podania możemy spodziewać się wyników wstępnych, potem przyjdzie czas na ostateczne. Jak szybko poszczególne kliniki podadzą kilkuset pacjentom preparat? To zależy od lekarzy czy tempa rekrutacji do badania.
Szczepionka nie podważa sensu prac nad ewentualnym lekiem?
Szczepionka to odporność czynna, zaś immunoglobulina to odporność bierna. Szczepionka to lek masowy, immunoglobulina to jej uzupełnienie. To preparaty, które się uzupełniają. To tym ważniejsze, kiedy spojrzymy na tempo szczepień w Polsce i na świecie. Szczepionka nas uodparnia, a immunoglobulina ma być lekiem działającym krótkoczasowo, gdy pojawią się objawy. Po kilkunastu dniach od podania immunoglobuliny następuje spadek jej skuteczności, ale te kilka dni wystarczy, by organizm przejął inicjatywę w walce z wirusem i się obronił.
Na ile może to być skuteczny środek na nową odmianę koronawirusa, która pojawiła się w Wielkiej Brytanii?
Produkcja leku zawierającego aktualne przeciwciała to w lubelskiej metodzie okres ok. 6‒8 tygodni. Po takim czasie, pod warunkiem szybkiego dostarczenia osocza z przeciwciałami, można mieć preparat odpowiadający na aktualną mutację. W tej chwili jest zbadanych 17 mutacji, a ta ostatnia jest najbardziej niepokojąca. Wszyscy wiemy, że cały szczep koronawirusa jest o wiele bardziej mutagenny niż wirusy grypy. Dlatego technologia Biomedu może być najszybszą odpowiedzią.
Jeśli immunoglobulina okaże się skutecznym lekiem, to jakie mogą być tego efekty dla gospodarki?
Na bieżąco rozmawiam o tym z prezesem Jarosławem Kaczyńskim i premierem Mateuszem Morawieckim. Polski lek na COVID-19 to odpowiedź na niepokoje społeczne i lockdown. Po co zamykać gospodarkę, jeśli poza szczepionką będziemy mieli jeszcze skuteczny lek? Restauracje, kina, teatry będą mogły znowu być otwarte, powrócą imprezy masowe. Być może będzie całkowicie można zrezygnować z maseczek. Jeśli ktoś nie uzyska odporności lub nie będzie mógł się zaszczepić, to dostanie lek. Ten wynalazek wzmocni też naszą pozycję międzynarodową – zarówno w UE, jak i na świecie. Będziemy mogli przecież pomóc innym. To wzmocni również naszą naukę i rozwinie tę część medycyny.
Posiada pan akcje Biomedu?
Nie. Od razu dopowiem, że ani ja, ani moja rodzina.
Firma jest w trudnym momencie. Pierwsze informacje o osoczu spowodowały gwałtowny wzrost jej akcji. Zarobił na tym ówczesny prezes Marcin Piróg, który niespodziewanie odszedł 30 listopada 2020 r.
Z oficjalnych komunikatów spółki wynika, że jej sytuacja nie jest zła. Ale to prywatna firma i nic mi do jej wewnętrznych decyzji. Wiem, że zarząd został wzmocniony osobami, które pracują przy tym projekcie od początku.
Jaki był powód odejścia Piróga?
Nie wiem.
Powiedział pan, że blisko współpracuje z zarządem: może Piróg nie wierzył w sukces potencjalnego leku.
Pan Piróg podał powód rezygnacji. I z tego co pamiętam, nie był to brak wiary w sukces. A ja najczęściej mam kontakt z Arturem Bielawskim – członkiem zarządu ds. technologii i inwestycji.
Zyski ze sprzedaży szczepionki na COVID-19 będą dla firm farmaceutycznych ogromne. Na jakie zyski liczy Biomed, jeżeli jego preparat okaże się lekiem?
Zgoda na badania kliniczne pozwala od strony formalno-prawnej na warunkowe dopuszczenie leku w trybie epidemicznym. Jeśli grono profesorów, którzy podjęli się badań, potwierdzi skuteczność immunoglobuliny, rozpoczną się rozmowy o trybie zakupu leku. Teraz takich rozmów nie ma. Ministerstwo Zdrowia musi mieć dokumenty i podstawę do tego, by podejmować decyzje zakupowe. Dziś Biomed produkuje immunoglobulinę, ale w małym zakresie. Jeśli jednak badania potwierdzą jej skuteczność, to wierzę, że Polska zostanie liderem w tej dziedzinie, a Lublin stanie się regionalnym centrum badawczym. Poza życiem i zdrowiem, które są tu najważniejsze, ta technologia jest dużą szansą dla naszej nauki. Tak pokierowałem projektem, że instytucją wiodącą nie jest Biomed, lecz Samodzielny Państwowy Szpital Kliniczny, którego założycielem jest Uniwersytet Medyczny w Lublinie. To jednostka, która dostała pieniądze i podpisała umowę z Agencją Badań Medycznych (ABM). To olbrzymia szansa dla naszego środowiska medycznego.
Jeśli lek okazałby się skuteczny w badaniach klinicznych, to na ile system pobrań osocza jest na to gotowy?
Jego wydolność to ok. 300 tys. litrów rocznie, z czego 215 tys. litrów było sprzedawane za granicę. I ta sprzedaż się w tej chwili odbywa, niezależnie od tego, czy pobrano je od osoby, która była zakażona, czy nie. Należałoby więc badać każde osocze na obecność przeciwciał i wprowadzić zakaz jego eksportu. Obecna zdolność jest dość duża i chodziłoby jedynie o ułatwienia w pobieraniu osocza od osób, które już przeszły chorobę – takie jak np. szybkie kolejkowanie. Tutaj ważna jest współpraca sanepidu z regionalnymi centrami krwiodawstwa, bo to ten pierwszy podmiot ma listę osób zakażonych i powinien je przekazać lub samemu dzwonić do ozdrowieńców z prośbą o oddawanie osocza. Jeśli zostanie wykazane działanie leku, system trzeba będzie rozbudować, a Biomed musiałby zwiększyć możliwości produkcyjne. Ale nie mam zamiaru włączać się w tak szczegółowe rozmowy między spółką a ministerstwem.
A co się stanie, jeśli lek nie okaże się skuteczny? Sytuacja finansowa Biomedu jest fatalna od lat.
Nie jestem właściwym adresatem tego pytania. Domyślam się, że o sytuacji biznesowej Biomedu wiecie państwo więcej niż ja. Ale przecież ta firma ma kilka innych produktów o międzynarodowym potencjale, które sprzedaje na rynki całego świata i z których produkcją wręcz nie nadąża.
To nie byłaby jedyna chybiona kuracja na świecie – chlorochinę wycofano z rekomendacji przy terapii COVID-19. Ale co stanie się z Biomedem, gdy eksperyment się nie uda? Firma produkuje inne leki na zagraniczne rynki, ale ma kłopoty z liniami produkcyjnymi. Lek na COVID-19 wydaje się zatem dla niej ostatnią deską ratunku.
I znów pytanie nie do mnie. Mnie interesuje lek. Sprawę badań klinicznych prowadzi Państwowy Szpital Kliniczny w Lublinie, Biomed posiada technologię i jest na razie jedynie wytwórcą immunoglobuliny do badań klinicznych.
No i będzie zarabiał, jeśli mu się uda. Pan zaangażował się we wsparcie produktu konkretnej firmy. Nikt nie neguje, że jeśli się uda, to będzie to korzystne dla wszystkich, ale chcemy wiedzieć, co będzie w najgorszym scenariuszu.
Zaangażowałem się w ideę polskiego leku na COVID-19, który w naszym kraju potrafi wytworzyć tylko jedna firma – i to z mojego regionu, mojego miasta. W polityce trzeba umieć ryzykować, a dla zdrowia, życia, ale i dla mojego regionu oraz dla Polski warto. Uważam, że lek ma ogromną szansę. Jeśli by nie wyszło, Biomed będzie dalej robił to, co dotychczas – produkował szczepionkę BCG przeciwko gruźlicy, leki przeciwnowotworowe czy inne immunoglobuliny. Nie sądzę, żeby funkcjonowanie tak ważnej dla mojego regionu firmy było zagrożone.
Jak wygląda konkurencja międzynarodowa, jeżeli chodzi o leki na COVID-19?
Najbardziej zaawansowane prace nad lekiem z osocza są w Izraelu – tamtejsza firma wytworzyła już pierwsze dawki leku. Ich resort zdrowia zamówił preparat i pierwsze dostawy mają być w już styczniu. Wyprzedzają nas, ale nie wiem, na jakim etapie są badania kliniczne leku tamtej firmy. Słyszałem, że na znacznie mniejszej liczebnie grupie pacjentów niż u nas. To prawda, że są większe firmy, ale Biomed dzięki temu, że jest mniejszy, może uruchomić produkcję znacznie szybciej. W Lublinie potrzeba 150 litrów wsadu do rozpoczęcia pełnoseryjnej produkcji, podczas gdy konkurenci z Japonii czy USA potrzebują kilka razy większej minimalnej objętości osocza.
Dlaczego sukces miałaby odnieść mała firma, gdy o lek walczy cały świat? To też wyścig o prymat w globalnej gospodarce.
Dobre pomysły często rodzą się w małych ośrodkach. Biomed ma gotową technologię, którą stosuje do wytwarzania immunoglobulin specyficznych od lat. W marcu 2020 r. pytano mnie, czy warto się w to angażować. Dla własnego bezpieczeństwa mogłem trzymać się z dala, bo pomoc firmom rodzi negatywne skojarzenia. A w innych krajach jest inaczej – np. w Niemczech politycy chętnie pomagają biznesowi. A zresztą jakim byłbym lekarzem i politykiem, gdybym udawał, że nic się nie dzieje, skoro być może jest szansa na jedno z największych odkryć w dziedzinie współczesnej medycyny? Czasami po prostu trzeba zaryzykować i walczyć o to, w co się wierzy.
Rozumiemy zaangażowanie wynikające z lokalnego patriotyzmu. Ale dlaczego Biomed-Lublin miałby dorównywać takim firmom jak Pfizer czy AstraZeneca?
Biomed po wybuchu pandemii ogłosił, że ma opatentowaną technologię. Skala wydatków na ten projekt jest bardzo mała. Chodzi o 5 mln zł, bo na tyle opiewa grant ABM. A potencjalne korzyści są ogromne. W dobie pandemii świadomość, że mamy w kraju własną technologię, która może ratować zdrowie i życie, jest bezcenna. Giganci branży dysponują ogromnymi środkami i mogą liczyć na wsparcie państwa – np. amerykański Regeneron, którego eksperymentalny koktajl przeciwciał monoklonalnych został podany prezydentowi Donaldowi Trumpowi, już na początku pandemii otrzymał od instytucji państwowych 450 mln dol. na rozwój leku na koronawirusa. Warto tworzyć mechanizmy, które wspierają firmy o tak unikatowej w skali świata wiedzy – i to nie tylko w czasie epidemii. Przez lata spółki takie jak Biomed sprzedawano, a co najmniej nie sprzyjano im. Aż dziw, że taka firma się uchowała. Trzeba zmienić podejście. Gdy pół roku temu okazało się, że Biomed ma problem z wynagrodzeniami dla pracowników, było mi wstyd. Ta firma nie zasługuje na takie traktowanie i poniewieranie.
Również przez obecną partię rządzącą. Pana partię.
Przez wszystkie ekipy rządzące. Przez urzędników. Często z powodu zazdrości. W efekcie musimy mobilizować produkcję spółek Skarbu Państwa, bo nie mamy polskiego prywatnego sektora, który mógłby nam pomóc w kryzysowych sytuacjach. ©℗
Współpraca Grzegorz Kowalczyk