Chyba nikt nie ma wątpliwości, że koncerny samochodowe starają się zatrudniać ludzi ogarniętych, doświadczonych, z głową na karku i odpowiednio wykształconych. Bo nowych reflektorów laserowych o zasięgu miliona kilometrów nie zaprojektuje gość po szkole gastronomicznej. Z kolei obszycia foteli perforowaną skórą nappa nie można powierzyć szympansowi. Problem polega na tym, że czasami ambicje inżynierów biorą górę nad zdrowym rozsądkiem. W efekcie budują świetne samochody, lecz równocześnie je psują.
Jak to możliwe? Wyobraźcie sobie owczarka niemieckiego, który jest doskonale wytresowany, kocha dzieci, a w sytuacji zagrożenia oddałby za was życie. Ale rano znajdujecie na środku salonu to, co wyleciało mu spod ogona. Codziennie. Nie jesteście w stanie go tego oduczyć, a on nie jest w stanie nad tym zapanować. I to psuje całą radość z mieszkania z tym cudownym stworzeniem pod jednym dachem. Nie da się przymknąć na to oka i przejść obok tego obojętnie.
Dokładnie tak jest z niektórymi współczesnymi samochodami. Są dobrze wyszkolone, ułożone, dopracowane, doskonałe. Ale często jedna, z pozoru niewielka rzecz, potrafi zniweczyć całą radość z ich posiadania.
Pozostało
91%
treści
Reklama