Pozwól, że pominę konwencjonalne serdeczności i od razu przejdę do sedna. Nie popisałeś się w mijającym roku, oj, nie popisałeś. Na ubiegłoroczną gwiazdkę prosiłem Cię o trzy rzeczy. Przede wszystkim – byś spróbował odwrócić uwagę posłów i powstrzymał ich od nadprodukcji prawa. Przez chwilę nawet myślałem, że cały ten wirus będzie właśnie tym, co skłoni ich do umiaru. W końcu zamiast wymyślać proch na nowo, mogli skorzystać z przepisów konstytucyjnych o stanach nadzwyczajnych i zastosować ustawę uchwaloną przed laty na wypadki takie jak pandemia. Na bazie tego można było przyjąć dodatkowe przepisy o wsparciu dla poszczególnych gałęzi gospodarki czy wydać konkretyzujące rozporządzenia. Ale nie.

Nie dość, że posłowie nie skorzystali z istniejących rozwiązań, to tarcz naprodukowali tyle, jakbyśmy z tym wirusem mieli walczyć pod Termopilami. Ale co tam liczba tarcz. Ty wiesz, iloma przepisami każda z nich była naszpikowana? I to przepisami co chwila zmienianymi. Samego art. 15 jest tyle wersji, że alfabet się kończy. W dodatku nie wiadomo już, czy „art. 15zzzzza” to się czyta, czy raczej nuci. No i sam teraz nie wiem, czy się w liczbie „z” nie pomyliłem, każde „z” ma inne znaczenie. Nie ma chyba osoby, która by się orientowała we wszystkich tarczach i tym, co w nich jest. To doskonale odzwierciedla chaos, w jakim musieliśmy przez ostatni rok żyć.
Są jednak i pozytywy. O ile normalnie wyszukiwarka informatycznego serwisu aktów prawnych niczego nie znajdzie, gdy w nazwie wpisywanej ustawy zrobi się choć jedną literówkę, w przypadku tarcz jest najbardziej user friendly na świecie. Wystarczy wpisać np. „tarcza 4.0”, a wyświetli nam się odpowiedni akt, bo administratorzy systemu wiedzą, że nikt nie jest w stanie zapamiętać nazwy „ustawa o dopłatach do oprocentowania kredytów bankowych udzielanych przedsiębiorcom dotkniętym skutkami COVID-19 oraz o uproszczonym postępowaniu o zatwierdzenie układu w związku z wystąpieniem COVID-19”. To samo z „ustawą o zmianie niektórych ustaw w zakresie działań osłonowych w związku z rozprzestrzenianiem się wirusa SARS-CoV-2” – taka jest oficjalna nazwa trzeciej tarczy.
Dlaczego Ci o tym przynudzam? Bo przepisy zawarte w tarczach stały się najbardziej pożądaną treścią ever. Gdyby je wydawać w formie książek, to czytelnictwo by nam skoczyło do galaktycznych poziomów. Niestety przejrzystość numeracji regulacji była wprost proporcjonalna do ich klarowności i prostoty. A ile przy okazji pandemii przepchnięto rozwiązań zupełnie niezwiązanych z tematem… Ech, długo by opowiadać.
Wystarczy przypomnieć, że tarczami zmieniono wiele przepisów kodeksu karnego – i to nie tych dotyczących np. przestępczości w internecie, dokąd w dobie koronawirusa przeniosło się wielu delikwentów. Zaostrzono m.in. kary za kradzieże kieszonkowe! Bo jak wiadomo, puste ulice i do połowy pełne autobusy czy tramwaje to dla kieszonkowców prawdziwy raj. Tak samo jak wiadomo, że kluczową rzeczą dla funkcjonowania państwa w trakcie pandemii jest sposób wyboru prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej. Równie istotne z punktu widzenia walki z COVID-19 okazały się np. wymogi dla członków komisji ds. pedofilii. Tarcze najeżone były też takimi kwiatkami jak przepisy dotyczące zasad wyłaniania samorządu prokuratorskiego. Pod koniec prac już nie było wiadomo, czy dana ustawa jest przyjmowana, by ratować gospodarkę, czy po to, by każdy mógł nazałatwiać, co tam komu było potrzebne, licząc, że nikt z powodu jakiejś pobocznej kwestii nie będzie wstrzymywał procesu legislacyjnego. No bo COVID-19. Wszystko tak można było uzasadnić.
Rozumiesz już chyba, że nie wyszło jak trzeba. Zacząłem się nawet niepokoić, że Ty tę moją prośbę o ograniczenie nadprodukcji prawa opacznie zrozumiałeś. Bo np. premier robił konferencję, ogłaszał nowe obostrzenia i zasady, slajdy pokazywał, tak jakby były one źródłem prawa. Zwłaszcza że projektów rozporządzeń często nie upubliczniano (o ich konsultowaniu nie wspomnę). Ludzie często się dowiadywali z konferencji, jaki stan prawny będzie obowiązywać od następnego dnia. Ostatecznie te rozporządzenia były publikowane, choć kilka razy zrobiono to przed północą, gdy już myślałem, że jednak zrezygnowano.
Na serio zacząłem się bać skutków swojego ubiegłorocznego życzenia nie wtedy, jak nie wydrukowano wyroku Trybunału Konstytucyjnego w sprawie aborcji (to stary numer), lecz jak nie opublikowano piątej tarczy. Człowiek musi uważać, czego sobie życzy. Już miałem przed terminem do Ciebie pisać, by ci wyłuszczyć, że chodziło mi o to, by politycy tylu przepisów nie uchwalali, a nie o to, żeby nie wchodziły one w życie. Wiem, że efekt niby ten sam, ale mamy jeszcze konstytucję, trójpodział władzy, pewną hierarchię i procedury. Doceniam chęci – a nawet inwencję – ale to było przegięcie.
O co to ja Cię prosiłem jeszcze w ubiegłym roku? Niech no spojrzę: by państwo „poważnie traktowało swoje własne prawo i nie tolerowało jego łamania”. No żesz… Teraz to się czuję, jak byś mi specjalnie na złość zrobił. Trudno uwierzyć, że takie numery jak z wyborami korespondencyjnymi, niedrukowaniem wyroku, kupowaniem respiratorów od handlarza bronią, maseczek od instruktora narciarskiego, próbą zapewnienia sobie totalnej bezkarności, traktowaniem kobiet pałkami teleskopowymi przez nieumundurowaną policję, odczytywaniem zarzutów nieprzytomnemu pacjentowi w szpitalu itd. zmieściły się w jednym roku.
Podobnie na opak zrozumiałeś moją ostatnią ubiegłoroczną prośbę – o większą transparentność w życiu publicznym. Gdy w lutym, po wielomiesięcznych bojach, Kancelaria Sejmu w łaskawości swojej opublikowała listy poparcia z podpisami dla kandydatów do Krajowej Rady Sądownictwa, myślałem, że coś drgnęło w dobrym kierunku. Oczywiście mam na myśli przejrzystość życia publicznego, a nie fakt, że kandydaci do KRS popierali siebie nawzajem, a jeden poparł nawet siebie samego, poparła go żona, a także osoby, które poparcie wycofały. Później było już po staremu – czyli informację publiczną trzeba było dalej wyrywać zębami (i oczywiście sądami), a na dodatek Solidarna Polska przygotowała projekt ustawy o wzmacnianiu transparentności. Tyle że nie transparentności organów administracji publicznej, lecz organizacji pozarządowych, które kłopotów z przejrzystością co do zasady nie mają. Co więcej, projekt ziobrystów miał być rzekomo konsultowany z organizacjami pozarządowymi. Do tej pory jednak nie dostałem ich listy, a nie byłem jedynym, który o to prosił, więc taka to transparentność.
Tak więc sam widzisz, Mikołaju, że z trzech rzeczy, o które Cię prosiłem, nie załatwiłeś żadnej. Sam się sobie dziwię, że w ogóle się do Ciebie odzywam. Po takim roku, stary, zasłużyłeś na solidną rózgę. Ja, za swoją naiwność, może też. W kwestii legislacji nie mam Ciebie o co prosić. Temat jest stracony – jak Ty nie dałeś rady tego naprawić, to nikt nie da. Trzeba się z tym pogodzić. Niedawno rząd przyjął projekt ustawy, którego później przez kilka dni nie było można nigdzie znaleźć. Wcześniej oczywiście też nie. Już nie oczekuję takiej ekstrawagancji jak poddanie go konsultacjom, ale chociaż upublicznienia. Jak już coś przyjmujecie, nie pytając nikogo o zdanie, to chociaż powiedzcie, w jakiej sprawie. Gdy zapytałem o to jednego wiceministra, odpowiedział tylko: „takie czasy”. No tak… takie czasy.
W ubiegłym roku o tej porze wszyscy byliśmy w innym miejscu. Bogatsi, nawet jeśli nie umieliśmy tak o sobie myśleć, bo wiecznie było nam źle i za mało. Bardziej optymistycznie nastawieni – nie jakoś przesadnie, każdy według własnej skali – ale przynajmniej nie drżeliśmy aż tak bardzo przed nadchodzącym kryzysem. Owszem, byliśmy podzieleni. Tak bardzo, jak chyba tylko my potrafimy być. Ale teraz okazało się, że można być skłóconym jeszcze bardziej. Pewnie przy niektórych wigilijnych stołach już w ubiegłym roku atmosfera była jak na derbach Belgradu pomiędzy Crveną Zvezdą a Partizanem (jeśli nie interesujesz się futbolem, to powiedzmy eufemistycznie, że było gorąco). W tym roku podejrzewam, że może być jak na meczu Dynamo Zagrzeb – Crvena Zvezda Belgrad przed wybuchem wojny domowej w Jugosławii. No, chyba że już poobrażani na wszystkich z nieswojej bańki chętnie skorzystamy z pretekstu, jaki dają covidowe limity, i spędzimy święta we własnym sosie. Czyli jak na transmisji meczu ligowego przy pustych trybunach – niby nie ma atmosfery, ale przynajmniej nie słychać bluzgów.
Bo widzisz, Mikołaju, nadchodzący rok będzie trudny. I nie tylko dlatego, że szalejący wirus przetrzebi nasze szeregi. Myślę, że o ile w niektórych sprawach mogliśmy się łudzić, iż nie będzie źle, to ochrona zdrowia do nich nie należy. Podświadomie każdy z nas chyba przeczuwał, że to nie może się udać. Po reformie edukacji, której wszystkie wady w połączeniu z wieloletnimi zaniedbaniami wypełzły na światło dzienne podczas protestu nauczycieli, trudno było oczekiwać, że szkoła zda egzamin ze zdalnych lekcji. Czy ktoś miał wątpliwości, jak w anormalnych warunkach działać będą organy ścigania i wymiar sprawiedliwości – niewydolne nawet przed wirusem? Czy byliśmy zdziwieni, że DPS-y podczas pandemii okazały się, jak je brutalnie nazwano, DPŚ-ami, czyli Domami Przyspieszonej Śmierci?
Nadchodzący rok będzie trudny, bo trzeba będzie zacząć płacić rachunek za COVID-19. Mniejsza o rachunek polityczny – o ile nie będzie przyspieszonych wyborów, za ten czas zapłata nadejdzie później. Najpierw ten rachunek będą musieli uregulować przedsiębiorcy, pracownicy, pacjenci, uczniowie i studenci, słowem: my wszyscy. Niektórzy zapłacą najwyższą cenę – własnego życia, utraty pracy, bankructwa, zerwanych więzi społecznych, utraty zaufania do autorytetów, państwa i jego instytucji. O co więc na nadchodzący rok miałbym Cię prosić? Może weź Ty nam Mikołaju przynieś odrobinę spokoju.