Przyznam się z odrobiną zażenowania: nie ekscytuję się expose premiera.

Wiem, śledzę, media są pełne analiz, przewidywań i przypuszczeń, niektórzy osiągnęli już taką biegłość, że potrafią owo niewypowiedziane jeszcze expose ocenić, jednak w całym tym zamieszaniu zapominamy o jednym: to tylko słowa. Czegóż premier – jak każdy szanujący władzę polityk – nie jest nam w stanie obiecać? Kiedyś zapowiedział, że będzie dbał o ciepłą wodę w kranie, że zapewni nam przewidywalność, stabilizację i rozwój. Z tym hasłem wygrał jedne wybory, potem drugie. Dziś, gdy okazało się, że naród chce wrzątku, nadstawia ucho ku tej radykalnej fali.
Ale zróbmy ćwiczenie: załóżmy przez chwilę, że ten teatrzyk nie działa, aktorzy oniemieli, a scenarzysta podarł sztukę, bo uznał, że napisał grafomański bełkot. Cofnijmy się o 11 miesięcy, wróćmy do programowego przemówienia, które ogłosił Donald Tusk po zwycięskich wyborach. To był ambitny program na cztery lata. Co zrealizowano? Wyliczajmy: zrównanie i podniesienie wieku emerytalnego, podwyższenie składki rentowej, ograniczenie ulg prorodzinnych dla zamożniejszych, likwidacja ulgi na internet, zmiany w kosztach autorskich, zmiana waloryzacji rent i emerytur. Czego nie tknięto? Cięć przywilejów górników, duchownych i sędziów, reformy emerytur mundurowych, odchudzania administracji, reformy KRUS.
I to jest właściwa perspektywa, by oceniać rząd Tuska. Nie kolejne – bardziej lub mniej rewolucyjne – expose. Wiadomo, co Tusk ma zrobić – robić! Nie kolejny raz zapowiadać, obiecywać, chcieć, planować, ale właśnie – robić.
Bo jeśli nie, to zostanie nam tylko powtórzyć za Markiem Twainem: informacje o możliwościach premiera są stanowczo przesadzone.