W ten weekend liczba żołnierzy Obrony Terytorialnej przekroczyła 17 tys. Z tego 3 tys. to żołnierze zawodowi, a 14 tys. to ochotnicy, których udało się przekonać do tego, by włożyli mundur i poświęcili swój czas na podstawowe ćwiczenia wojskowe.
To, że ta formacja po niecałych trzech latach od powstania jest tak liczna, jest olbrzymim sukcesem, który trzeba docenić. I nawet jeśli Obrona Terytorialna kojarzy się z – delikatnie mówiąc – niezbyt fortunnymi wypowiedziami ministra Antoniego Macierewicza o powstrzymywaniu rosyjskiego specnazu, nazwa „terytorialsi” jest zbrodnią na języku polskim, a opozycja widzi w niej „prywatną armię Macierewicza”, nie znaczy to, że należy ją zaorać, a projekt zakończyć.
Wczoraj na łamach DGP pisaliśmy, że w dokumentach przygotowanych przez Ministerstwo Obrony Narodowej na rok 2019 maksymalną liczbę żołnierzy Terytorialnej Służby Wojskowej (czyli ochotników) w OT ustalono na nieco ponad 17 tys. Oznacza to, że rozwój tej formacji radykalnie wyhamuje. Kilka miesięcy wcześniej mówiono, że w 2019 r. ma się powiększyć o 10 tys. żołnierzy. Nawet jeśli dokumenty zostaną zmienione, warto ten moment wykorzystać i dokonać podsumowań.
Maciej Miłosz, dziennikarz DGP / Media / mat. prasowe
Na plus tej formacji należy zaliczyć udowodnienie tezy, że w Wojsku Polskim da się kupować sprzęt. Kupno karabinków Grot i zestawów amunicji krążącej Warmate miało swoich krytyków, ale przy niewydolności systemu zakupów dla wojska warto zauważyć, że to się udało. Obrona Terytorialna korzystała z procedur wojsk specjalnych. Być może warto część tych rozwiązań przenieść do procedur zakupowych, z których korzysta regularne wojsko? Zapewne warto też pochylić się nad systemem szkolenia wprowadzanym przez ten rodzaj wojska. Dwa lata to wystarczająco dużo, by się zastanowić, które z tych rozwiązań mogą się sprawdzić gdzie indziej.
Oczywiście przy ocenie tego projektu trzeba sobie też powiedzieć, co poszło nie tak. Oczywiste jest, że faworyzowanie OT przez kierownictwo resortu źle się odbijało na morale wojsk operacyjnych. Co się na szczęście skończyło wraz z objęciem funkcji ministra obrony przez Mariusza Błaszczaka. Dziś jasne jest, że to Obrona Terytorialna ma pomagać wojskom operacyjnym, a nie na odwrót. Widać też już, że budowanie tej formacji będzie bardziej kosztowne, niż to pierwotnie planowano. Poważnym problemem staje się również brak bazy szkoleniowej. – Jeśli zwolnimy trochę tempo, wyjdzie nam to na dobre – mówił mi ostatnio jeden z oficerów OT. Z kolei jeden z ważnych urzędników zajmujących się obronnością stwierdził, że problemem jest zbyt mała liczba oficerów. Dodał również, że warto przemyśleć i wprowadzić większe zróżnicowanie brygad OT ze względu na położenie geograficzne. Jego zdaniem inny sprzęt jest potrzebny na zachodzie kraju (np. mosty, by ułatwić transport naszym sojusznikom), inny na wschodzie (np. pociski przeciwpancerne, by zwolnić działania potencjalnego agresora).
Wydaje się, że to dobry moment, by opierając się na doświadczeniach ostatnich dwóch lat, nieco zmodyfikować docelową rolę i sposób tworzenia Wojsk Obrony Terytorialnej. Warto to zrobić przy poparciu polityków opozycji, by w przypadku zmiany rządu formacja miała szansę przetrwać. Bo wbrew pozorom to właśnie politycy mogą być przeciwnikiem, który pokona ją najszybciej.