Kadencyjnych prezesów wybiorą sami mieszkańcy. W największych kooperatywach możliwe będzie zrezygnowanie z walnych zgromadzeń i podejmowanie decyzji przez przedstawicieli danych bloków.

To niektóre z założeń dużej reformy prawa spółdzielczego, nad którą pracuje resort rozwoju. Jak usłyszeliśmy w ministerstwie, we wszystkich planowanych zmianach chodzi o to, by ułatwić zarządzanie betonowymi molochami oraz by jak najwięcej zależało od samych członków spółdzielni.
Stąd pomysł, by powierzyć walnemu zgromadzeniu decyzję o wyborze prezesa spółdzielni. Dziś w większości kooperatyw dokonuje go rada nadzorcza, a spółdzielcza demokracja jest pośrednia, a nie bezpośrednia.
– To bardzo ważna zmiana, która daje nadzieję na wzmocnienie funkcjonowania spółdzielni mieszkaniowych jako demokratycznych organizacji zarządzanych i kontrolowanych przez ich członków – uważa radca prawny Łukasz Ozga, wspólnik w kancelarii Płonka Ozga.
Innego zdania jest Grzegorz Jakubiec, prezes SM „Służew nad Dolinką”. Jego zdaniem narzucenie przez ustawodawcę odgórnie wszystkim spółdzielniom, niezależnie od ich wielkości i liczby członków, trybu wyboru prezesa może powodować problemy organizacyjno-prawne, gdy np. walne zgromadzenie nie będzie w stanie nikogo wybrać.
W założeniu ministerstwa członkowie zarządu w spółdzielniach mieszkaniowych będą sprawować swoją funkcję nie dłużej niż przez 5-letnią kadencję. Liczba kadencji nie będzie jednak ograniczona. Jeśli zatem członkowie będą chcieli, by prezes nadal pełnił funkcję, będą mogli go wybrać ponownie.
Swoją drogą, ministerstwo dostrzega, że w największych spółdzielniach – liczących często po 30–40 tys. członków – trudno zorganizować walne zgromadzenie. Stąd pomysł, by w największych tworach możliwe było zastąpienie walnych zgromadzeń zebraniami przedstawicieli. Wówczas kluczowe decyzje podejmowałyby nie tysiące, lecz dziesiątki osób wybrane przez sąsiadów na swych reprezentantów.
Adam Rymski, prezes warszawskiego Stowarzyszenia „Razem dla Targówka” pomagającego ludziom w sporach ze spółdzielniami, uważa jednak, że z nowelizacji niewiele wyniknie. – Największym kłopotem jest to, że nikt nie chce spółdzielni kontrolować. Powinna to robić Najwyższa Izba Kontroli lub zewnętrzne firmy audytorskie. A zgodnie z polskim prawem koledzy byli prezesi spółdzielni, kontrolują kolegów obecnych prezesów. Dopóki tego się nie ukróci, nic się realnie nie zmieni – uważa Rymski.
Urzędnicy chcą załatwić wiele problemów. Eksperci zaś wskazują, że choć część rozwiązań zasługuje na uznanie, niektóre mogą wywołać skutki przeciwne od oczekiwanych.

Fotel prezesa

Obecnie o tym, kto wybiera prezesa zarządu spółdzielni mieszkaniowej, decyduje statut. W większości przypadków jest w nim zapisane, że decyzję podejmuje rada nadzorcza. Tym samym mieszkańcy nie mają realnego wpływu na to, kto kieruje bieżącymi sprawami spółdzielni. Jeśli są niezadowoleni z zarządu, powinni w ramach walnego zgromadzenia spółdzielców wymienić najpierw skład rady nadzorczej, a dopiero ona może zmienić menedżerów. Ministerstwo Rozwoju, Pracy i Technologii zdaje sobie sprawę, że to skomplikowana procedura, zniechęcająca przeciętnego mieszkańca do włączania się w życie spółdzielcze.
Wymyślono więc, by powierzyć decyzję o wyborze prezesa bezpośrednio walnemu zgromadzeniu, czyli samym członkom spółdzielni. Zarazem jest też plan, by wprowadzić kadencyjność, czyli dana osoba będzie wybierana maksymalnie na pięć lat. Jeśli się sprawdzi, ludzie będą mogli wybrać ją ponownie. Dziś w praktyce prezesa trzeba odwołać. A jak wielokrotnie zwracały uwagę organizacje zrzeszające spółdzielców, znacznie prościej byłoby kogoś kiepsko zarządzającego nie wybrać, niż go odwołać.
Radca prawny Łukasz Ozga, wspólnik w kancelarii Płonka Ozga, ocenia ten pomysł bardzo pozytywnie. Bierze przy tym pod uwagę, że ludzie nie zechcą korzystać z nowego uprawnienia i nadal większość z nich nie będzie przychodzić na walne (frekwencja na nich rzadko przekracza 10 proc.). – Ale wtedy zdecydowanie mniej zasadna byłaby ewentualna krytyka władz, skoro z własnej woli nie bierze się udziału w ważnych wyborach – podkreśla.
Pięcioletnie kadencje prezesów i jasne określenie katalogu dokumentów, do których mają dostęp spółdzielcy – to propozycje resortu rozwoju
Uważa, że zmiana będzie korzystna także dla samych władz spółdzielni, gdyż wybrany bezpośrednio przez ludzi prezes może cieszyć się zdecydowanie silniejszym mandatem, mając za sobą realne poparcie spółdzielców. Jego zdaniem należałoby pójść jeszcze dalej i wprowadzić czteroletnie kadencje wraz z jednoczesnym ograniczeniem w zajmowaniu prezesowskiego fotela do maksymalnie dwóch następujących po sobie kadencji.
– Kadencyjność jest niezbędna, by nie dochodziło do patologii, betonowania spółdzielni – uważa Adam Rymski, prezes warszawskiego stowarzyszenia Razem dla Targówka pomagającego ludziom w sporach ze spółdzielniami.
Jego zdaniem warto byłoby wprowadzić do ustawy także maksymalne wynagrodzenie dla menedżerów. Dziś bowiem pobierają oni często po ponad 20 tys. zł miesięcznie, podczas gdy – zdaniem Rymskiego – z reguły jedynie kiepsko administrują mieniem osób dostających co miesiąc kilkunastokrotnie mniejsze wynagrodzenia lub świadczenia.
Grzegorz Jakubiec, prezes spółdzielni mieszkaniowej Służew nad Dolinką, wiceprzewodniczący komisji ds. spółdzielczości BCC, uważa jednak, że sposób wyboru prezesa i określenie długości kadencji powinno się pozostawić w gestii samych spółdzielni, czyli w statucie. Według niego narzucenie przez ustawodawcę odgórnie wszystkim spółdzielniom, niezależnie od ich wielkości i liczby członków, trybu wyboru prezesa może powodować problemy organizacyjno-prawne podobne jak przy obradach walnego zgromadzenia.
– W wielu przypadkach może to wręcz prowadzić do paraliżu działań poszczególnych spółdzielni, w przypadku braku skutecznego wyboru prezesa przez walne zgromadzenie – twierdzi prezes Jakubiec.

Wgląd w papiery

Urzędnicy chcą zwiększyć też uprawnienia kontrolne spółdzielców nad prezesami. Pomysłem na to jest „jasne określenie katalogu dokumentów, do których członkowie uzyskają dostęp”. Zasadą ma być zamieszczanie dokumentów na stronie internetowej spółdzielni. Dziś przepisy – zdaniem MR niedoskonałe – umożliwiają odmowę dostępu do części papierów, np. umów zawieranych z osobami trzecimi.
– Już teraz regulacje precyzyjnie określają dokumenty, do których dostęp mogą uzyskać członkowie spółdzielni. Kłopot jest nie w tym, lecz w praktyce – uważa Łukasz Ozga.
Jego zdaniem przyczyną problemów są niewielkie sankcje za nieudostępnienie dokumentów (kończy się zazwyczaj na grzywnie w wysokości 500 zł) oraz brak wystarczająco precyzyjnie zakreślonej podstawy prawnej umożliwiającej wystąpienie członkowi spółdzielni do sądu w postępowaniu cywilnym z żądaniem udostępnienia wszystkich dokumentów. – Do tego dochodzi długotrwałość postępowań sądowych, co może umożliwić nierzetelnym osobom świadome blokowanie dostępu do papierów umożliwiających kontrolę – dodaje Łukasz Ozga.
Grzegorz Jakubiec przestrzega z kolei przed wylaniem dziecka z kąpielą. – Oczywiście spółdzielcy muszą mieć wgląd w dokumenty, ale trzeba o nim myśleć także przez pryzmat ochrony danych osobowych i tajemnicy przedsiębiorstwa – mówi.
Tłumaczy, że nie można doprowadzić do sytuacji, gdy ktoś będzie stygmatyzowany np. ze względu na zawarcie umowy z nielubianym prezesem bądź zaczną wyciekać powszechnie dokumenty pozwalające kontrahentom spółdzielni ocenić, ile dana kooperatywa może zapłacić za daną usługę, czy ma lepsze oferty itd. – Byłoby to bowiem ze szkodą dla całej spółdzielni, w tym spółdzielców – podkreśla prezes Jakubiec.
– Pozostawiłbym w dalszym ciągu przesłankę naruszenia praw osób trzecich umożliwiającą odmowę udostępnienia dokumentów, bo w tym wypadku spółdzielnia może faktycznie narazić się na szkodę, wydając te zawierające np. tajemnice przedsiębiorstwa. Takie sytuacje nadają się do rozstrzygania przez sądy, ale tu wracamy do problemu długości postępowań – zauważa Łukasz Ozga.

Forma demokracji

Ministerstwo Rozwoju zastanawia się też nad przywróceniem w spółdzielniach zebrań przedstawicieli, które mogłyby zastąpić walne zgromadzenia. To organy, które działały w spółdzielniach do 2007 r., kiedy to ustawodawca stwierdził, że trzeba postawić w kooperatywach na demokrację bezpośrednią, a nie pośrednią. Uznano, że każdy członek spółdzielni może bezpośrednio głosować nad kluczowymi sprawami. Wcześniej – gdy istniały zebrania przedstawicieli – przeciętna osoba wybierała jedynie swojego reprezentanta.
Resort rozwoju jest jednak świadomy, że w największych spółdzielniach w walnych uczestniczy zaledwie po 7–10 proc. uprawnionych. Urzędnicy zakładają, że aktywność ludzi byłaby większa, gdyby wybierali swojego reprezentanta, np. sąsiada. Decyzję o tym, czy w danej spółdzielni działałoby dalej walne, czy zebranie przedstawicieli, podejmowaliby sami spółdzielcy – przez zmianę statutu na ostatnim walnym.
– Kwestią kontrowersyjną jest, czy przyjęte przez ustawodawcę normy prawne zapewniają dziś reprezentatywność członków w procesie decyzyjnym. Ustawodawca nie wprowadził bowiem żadnego progu liczebnego warunkującego ważność obrad walnego zgromadzenia. Wydaje się, że większą reprezentatywność członków zapewniało nawet zgromadzenie przedstawicieli. W tym stanie rzeczy propozycję przywrócenia zgromadzenia przedstawicieli – jako organu – w spółdzielniach mieszkaniowych uważam za słuszną – uważa Grzegorz Jakubiec.
Zupełnie inaczej do sprawy podchodzi Adam Rymski. Uważa, że walne powinny pozostać we wszystkich spółdzielniach, a kłopot z frekwencją wynika przede wszystkim z tego, że prezesi wielu betonowych molochów robią wszystko, aby mieszkańcy na walne nie dotarli. Z tego względu organizuje się je nawet w innych miastach, w nocy, bez możliwości swobodnego dojazdu.
Ministerstwo nie opracowało jeszcze projektu nowelizacji; istnieją jedynie założenia. Usłyszeliśmy jednak w resorcie, że cel jest taki, by w 2021 r. duża reforma prawa spółdzielczego została uchwalona.