Przed niedzielnymi wyborami prezydenckimi to kandydat populistycznej prawicy ma niewielką przewagę w sondażach. Kraj pod wodzą Norberta Hofera zamiast w kierunku Brukseli patrzeć będzie na Wschód. Będzie również pierwszym przypadkiem po II wojnie światowej, gdzie głową państwa jest przedstawiciel skrajnej prawicy.
Realną władzę w Austrii sprawuje kanclerz, ale prezydent wbrew pozorom nie jest zupełnie pozbawiony uprawnień. To, że do tej pory ich nie używano, wynikało z braku takiej potrzeby w stabilnym powojennym układzie politycznym w kraju, gdzie władzą dzieliły się chadecka Austriacka Partia Ludowa (ÖVP) i Socjaldemokratyczna Partia Austrii (SPÖ). Rozleciał się on z hukiem w pierwszej turze wyborów, gdy kandydaci ÖVP i SPÖ zajęli odpowiednio piąte i czwarte miejsce. I Hofer z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ), i jego rywal, kandydat niezależny Alexander Van der Bellen, zapowiadali, że będą aktywniej niż dotychczasowi prezydenci korzystać z uprawnień, a te pozwalają na odwoływanie i powoływanie ministrów oraz rozwiązanie parlamentu. Hofer zamierza to robić, jeśli obecny rząd – tworzony przez wielką koalicję ÖVP i SPÖ – nie będzie wystarczająco twardy w kwestii imigrantów, Van der Bellen – by nie dopuścić do tego, by FPÖ przejęła pełnię władzy.
W kierunku oexitu
A to realny scenariusz. Wybory parlamentarne w Austrii muszą się odbyć najpóźniej jesienią 2018 r. Od półtora roku nie było ani jednego sondażu, którego FPÖ by nie wygrała, przy czym jej przewaga nad następnymi sięga 9–12 pkt proc. Hofer jako prezydent może albo dążyć do rozwiązania parlamentu, licząc, że w nowym rozdaniu żaden układ bez dominującej roli jego partii nie będzie możliwy, albo czekając na normalny termin, prezentować się jako odpowiedzialny polityk, aby w ten sposób przyciągnąć kolejnych wyborców (Hofer uważany jest za łagodniejszą twarz partii niż jej lider Heinz-Christian Strache).
Jeśli nawet Hofer przegra, to i tak czas będzie grał na korzyść wolnościowców, bo nie wygląda, by Van der Bellen zdołał rozwiązać problemy gnębiące Austriaków. Według sondażu przeprowadzonego przez niemiecką Fundację Bertelsmanna w dziewięciu krajach UE, aż 55 proc. Austriaków uważa globalizację za zagrożenie. Co ciekawe – tylko w Austrii i we Francji budzi ona więcej obaw niż nadziei. Znamienne jest także inne badanie – tylko niespełna 30 proc. wyborców Van der Bellena głosuje na niego, bo realnie go popiera, a 48 proc. po to, by zatrzymać Hofera. W przypadku zwolenników Hofera motywacje są odwrotne.
– Jeśli FPÖ przejmie władzę, Austria zmieni się nie do poznania – napisał w zeszłym tygodniu na łamach liberalnego dziennika „Der Standard” publicysta Hans Rauscher. Hofer – który w sondażach ma ok. dwupunktową przewagę nad Van der Bellenem – zapewnia, że głosowanie na niego nie jest jednoznaczne z opowiedzeniem się za wyjściem z UE. Do referendum będzie dążył tylko w przypadku, gdyby Bruksela zdecydowała o przyjęciu Turcji lub gdyby skutkiem brytyjskiego wychodzenia była dalsza federalizacja.
Zmiana polityki
Ale i bez oexitu Austria faktycznie mocno by zmieniła swoją politykę. Obecny rząd jest prounijny i początkowo popierał migracyjną politykę Angeli Merkel. Van der Bellen chce utrzymania bliskich relacji z Berlinem. Hofer tymczasem niemiecką kanclerz ostro krytykuje.
– Ona ściągnęła na Europę poważne problemy, gdy otworzyła granice dla uchodźców, w efekcie czego setki tysięcy osób, w tym terroryści, przeszło przez Austrię – mówił podczas debaty telewizyjnej kandydatów. W zeszłym roku do 8,7-milionowej Austrii trafiło prawie milion osób, w większości idących dalej na północ, a 90 tys. przyznano azyl.
Hofer nie kryje zadowolenia ze zwycięstwa Donalda Trumpa w Stanach Zjednoczonych, co jego zdaniem poprawi relacje między Waszyngtonem a Moskwą. Opowiada się za zniesieniem sankcji gospodarczych nałożonych na Rosję z powodu aneksji Krymu i podsycania konfliktu na Ukrainie, gdyż jak przekonuje, politycznie nic za ich pomocą nie osiągnięto, a przyczyniły się tylko do spowolnienia gospodarczego i utraty miejsc pracy.
Ważne miejsce w jego planach zajmują też niechętne przyjmowaniu imigrantów i nieco eurosceptyczne kraje Europy Środkowo-Wschodniej, z którymi Hofer chciałby stworzyć wewnątrz Unii wspólny blok.
30 863 głosy czyli 0,6 proc. wszystkich oddanych – taką różnicą Alexander Van der Bellen wygrał w maju drugą turę, którą z powodu nieprawidłowości przy głosowaniu unieważniono
77 900 w przypadku tylu głosów oddanych drogą pocztową były nieprawidłowości, które stały się przyczyną unieważnienia wyborów
146 tyle dni Austria pozostaje bez prezydenta w efekcie problemów z głosowaniem
Norbert Hofer, kandydat skrajnej prawicy na prezydenta Austrii
1 . Hofer jest przeciwnikiem ściślejszej integracji europejskiej. W jednym z wywiadów stwierdził, że jeśli po brexicie w Brukseli nasiliłyby się tendencje centralistyczne, będzie się domagał zwołania referendum nad członkostwem w UE
2 . Kandydat FPÖ jest zwolennikiem silnej prezydentury
3 . Pochodzący z Burgenlandu polityk zapowiedział dążenie do ograniczenia migracji. Opowiada się m.in. za wprowadzeniem zakazu noszenia burek
4 . 45-letni były technik awiacji jest orędownikiem poszerzenia dostępu do broni palnej. W jednym z wywiadów stwierdził, że ułatwienia w dostępie do broni to „naturalna konsekwencja migracji”
Włosi w niedzielę prawdopodobnie powiedzą propozycji zmian ustrojowych głośne „no”, na co konsekwentnie wskazują od dwóch miesięcy sondaże. Chodzi o zaproponowaną przez rząd Matteo Renziego reformę konstytucyjną, która zakłada modyfikację 46 ze 138 artykułów włoskiej ustawy zasadniczej. Jej celem jest usprawnienie procesu ustawodawczego poprzez zerwanie z obowiązującym od powojennych lat nad Tybrem systemem „doskonałej dwuizbowości” (bicamerlismo perfetto).
W tym systemie izby parlamentu niższa i wyższa są sobie równe. Aby prawo weszło w życie, Izba Deputowanych i Senat muszą przyjąć przepisy w jednakowym brzmieniu (a nie jak w Polsce, gdzie Sejm może odrzucić poprawki Senatu, a ustawa mimo to zacznie obowiązywać). W praktyce spowodowało to, że proces uzgodnień między izbami trwał w nieskończoność. Zerwanie z bicamerlismo perfetto nastąpi poprzez ograniczenie roli Senatu. Zamiast 315 izba wyższa będzie miała 100 członków, z których 95 zostanie wybranych przez władze samorządowe (pięciu mianuje prezydent). Reforma wyłącza również Senat z uchwalania wielu ustaw, w tym budżetowej. W efekcie prawo ma być uchwalane szybciej i sprawniej.
Niefortunnie premier Matteo Renzi zawiesił na wyniku referendum swoją polityczną przyszłość. Jeśli więc w niedzielę z południa Europy dobiegnie donośne „no”, to we Włoszech będzie można spodziewać się okresu politycznej niepewności związanego z tego typu zmianami. Problem polega na tym, że niepewność pojawi się w czasie, kiedy jest najmniej pożądana – podejmowanych przez Rzym rozpaczliwych prób uzdrowienia sektora bankowego nad Tybrem i Padem. Włoskie banki przygniecione są wartą 360 mld euro górą niespłacanych na czas należności, z których 200 mld jest prawdopodobnie nie do odzyskania. Sytuacji bacznie przygląda się rynek, który może gwałtownie zareagować na choćby cień złych informacji. Już teraz koszt ubezpieczenia spłaty zobowiązań podjętych przez włoskie banki (tzw. spread CDS) jest pięciokrotnie wyższy niż w przypadku banków skandynawskich.
Włoski plebiscyt zbiega się w czasie ze skomplikowaną operacją uzdrowienia znajdującego się w fatalnej kondycji Banca Monte dei Paschi di Siena SpA, trzeciego pod względem wartości aktywów banku we Włoszech. Tylko w III kw. stracił on 1,15 mld euro i wymaga restrukturyzacji, która nawet w wypadku powodzenia wyprowadzi bank na prostą prawdopodobnie dopiero w 2019 r. W jej ramach zwolnionych zostanie 2,6 tys. pracowników i zamkniętych 500 oddziałów. Polityczna niepewność może wystraszyć prywatnych inwestorów, których bank potrzebuje do zbycia 28 mld euro złych długów oraz podniesienia kapitału o 5 mld euro do końca roku. Co nie będzie proste, biorąc pod uwagę, że giełdowa wycena firmy – po długim okresie spadku kursu akcji – wynosi 1 mld euro. Jeśli ta operacja się nie powiedzie, klienci banku mogą dojść do wniosku, że natychmiast muszą wycofać z niego swoje pieniądze – co jeszcze bardziej pogorszy kondycję instytucji.
Rzym obawia się, że w takiej sytuacji Banca Monte dei Paschi może zapoczątkować efekt domina. Kolejnymi kostkami tej układanki są inne banki: średniej wielkości instytucje, jak Popolare di Vicenza, Veneto Banca oraz Carige, a także cztery małe banki, którym rząd już spieszył z pomocą pod koniec ub.r.: Banca Etruria, CariChieti, Banca delle Marche oraz CariFerrara. Ale największe obawy wiążą się z największym włoskim bankiem, czyli Unicredit – jedyną systemowo ważną instytucją finansową z Włoch, a zarazem właścicielem drugiego co do wielkości polskiego banku Pekao. Unicredit tymczasem chce podnieść swój kapitał o kilkanaście miliardów euro, a jednocześnie pozbyć się ok. 20 mld euro złych długów (z 80, jakie posiada). Prezes banku Jean-Pierre Mustier chce 13 grudnia przedstawić plan restrukturyzacji obliczony na poprawę zaufania wśród inwestorów. Wpływ na nie ma jednak także spokój polityczny, a referendum – a raczej jego konsekwencje – może go zburzyć.
Jeśli Renzi przegra referendum i – zgodnie z obietnicą – opuści Palazzo Chigi, jego miejsce prawdopodobnie zajmie obecny minister finansów Pier Carlo Padoan. Nowy premier może albo urzędować do końca kadencji w 2018 r., albo rozpisać wcześniejsze wybory. Decyzja będzie pewnie uzależniona od wyborczego poparcia dla rządzącej Partii Demokratycznej. Padoan będzie pewnie bacznie obserwować również słupki populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd.
A te mogą poszybować w górę, jeśli następny rząd dalej nie będzie w stanie nic zrobić w kwestii bezrobocia lub migracji (od początku tego roku rośnie liczba migrantów próbujących dostać się do Europy przez Morze Śródziemne). Co więcej, gdyby nastąpił poważny kryzys w bankowości, stratnych będzie wielu Włochów. Na mocy nowych unijnych procedur pomoc publiczna instytucjom finansowym (bailout) jest bowiem możliwa tylko wtedy, gdy poprzedzi ją bailin – innymi słowy, kiedy straty poniosą prywatni inwestorzy. Dzieje się tak dlatego, że wierzytelności danego banku zamieniane są na jego udziały, zazwyczaj w takiej sytuacji o kiepskich notowaniach. Zwykli Włosi są posiadaczami obligacji Banca Monte dei Paschi o wartości 2 mld euro.
Paradoksalnie włoskie „no” w referendum może się okazać lepsze dla kraju w dłuższej perspektywie. Reformie ustrojowej towarzyszy bowiem reforma prawa wyborczego przyznająca bonus w liczbie mandatów ugrupowaniu, które wygra w wyborach. Jeśli Włosi zagłosowaliby na „tak”, a Sąd Konstytucyjny w nowym prawie wyborczym nie dopatrzył się żadnych wad, to możliwy stałby się scenariusz, w którym nie tylko Ruch Pięciu Gwiazd zdobyłby 55 proc. mandatów w nowym parlamencie (dzięki nowemu prawu wyborczemu), ale też zrobił to w sytuacji, w której łatwiej byłoby mu rządzić (dzięki reformie ustrojowej). Referendalne „nie” spowoduje, że włoski rząd musiałby ponownie przerobić nowe prawo wyborcze. Premier Renzi był bowiem tak pewien swojej wygranej w referendum, że nie przewidział w nowym prawie wyborczym procedury wyboru senatorów, w związku z czym nie może ono znaleźć zastosowania w przyszłych wyborach.
Wygrana populistów w wyborach wciąż nie jest nieprawdopodobna, zwłaszcza biorąc pod uwagę ich doskonałe wyniki w sondażach przez ostatnie pół roku. W niektórych badaniach Ruch Pięciu Gwiazd cieszył się większym poparciem niż rządząca obecnie Partia Demokratyczna. Jeśli ugrupowanie Beppe Grillo miałoby dojść do władzy na obecnych zasadach, musiałoby pewnie zawiązać koalicję z inną partią.
Chociaż wielu Włochów traktuje referendum jako plebiscyt popularności premiera, to nie brakuje również głosów przeciw zaproponowanemu przez Renziego pakietowi. Wśród największych wad wymieniana jest chociażby taka, że po wejściu w życie obydwu reform partia, która wygrałaby w wyborach 30-procentowym poparciem, otrzymałaby reprezentację w Izbie Deputowanych jak partia, która zdobyła 55 proc. głosów w systemie doskonale proporcjonalnym. Co więcej, na ponad połowę mandatów zwycięskiego ugrupowania nie głosowaliby wyborcy, tylko zostałyby one obsadzone według partyjnego klucza z list krajowych. Przeciwnicy zaproponowanych reform mówią więc, że Renzi nie tyle chce uzdrowić Włochy, ile zamachnąć się na włoski system checks-and-balances.
Co ciekawe, do głosu na „nie” zachęca Włochów również tygodnik „The Economist”. Gazeta argumentuje, że to, co doskwiera krajowi, to nie paraliż legislacyjny, ale chroniczna niechęć do reform. Brytyjski tygodnik wskazuje, że po wprowadzeniu zmian we Włoszech zapanowałby system podobny do prezydenckiego we Francji – a przecież Francja pomimo to chronicznie nie chce się zmienić.
Wartość niespłaconych na czas należności sięga 360 mld euro
Beppe Grillo, lider populistycznego Ruchu Pięciu Gwiazd
1 . Grillo jest przeciwnikiem „dyktatu” Brukseli i opowiada się za silniejszą pozycją państw członkowskich w Unii. „Europejski Bank Centralny siedzi w kieszeni Deutsche Banku, a Deutsche Bank siedzi w kieszeni Bundesbanku” – powiedział w wywiadzie dla „Financial Times”
2 . To między innymi dlatego lider Ruchu Pięciu Gwiazd nie jest wielkim fanem wspólnej waluty i często wspomina o powrocie do liry
3 . Założyciel drugiego co do popularności włoskiego ugrupowania jest też zwolennikiem demokracji bezpośredniej
4 . 68-letni polityk chciałby także wprowadzenia we Włoszech dochodu podstawowego