Zwycięstwa populistów w wyborach prezydenckich w Austrii i referendum konstytucyjnym we Włoszech pogłębiłyby problemy Europy.
Choć zaskoczenie, jakim było zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA, trudno przebić, nie oznacza to, że limit niespodzianek – i wynikających z nich potencjalnych problemów – został na ten rok wyczerpany. Teraz kolej na Europę, w której w tym tygodniu odbywają się trzy kluczowe głosowania.
Fillon, czyli wszystko jest możliwe
We Francji swojego kandydata w przyszłorocznych wyborach prezydenckich wybrała wczoraj centroprawicowa partia Republikanie. Został nim najprawdopodobniej (wyniki ogłoszono po zamknięciu tego wydania DGP) były premier François Fillon, który miał piorunujący finisz w kampanii i już w pierwszej turze był bliski osiągnięcia poziomu 50 proc. głosów, a sondaże z ostatniego tygodnia wskazywały, że wyraźnie wygra z Alainem Juppém.
Oczywiście Fillon, który kierował rządem za prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego w latach 2007–2012, nie jest populistą i dostrzega konieczność reform przeregulowanego francuskiego państwa socjalnego, ale jego zwycięstwo zupełnie zmienia układ sił walce o Pałac Elizejski. Gdyby kandydatem Republikanów był Juppé – od wielu miesięcy najpopularniejszy francuski polityk – można by w ciemno stawiać, że to on wygra wybory. Co więcej, był on jedyną osobą, która nie tylko w drugiej, ale już w pierwszej turze wygrywała z kandydatką Frontu Narodowego Marine Le Pen.
Fillon w hipotetycznej drugiej turze też raczej pokona Le Pen – pod warunkiem że do niej wejdzie. Teoretycznie każdy kandydat powinien się w niej znaleźć, ale do niedawna sondaże uwzględniały albo Juppégo, albo Sarkozy’ego, a Fillona nie brano pod uwagę jako realny scenariusz. Nie ma on ani wizerunku spajającego kraj męża stanu, jak Juppé, ani opinii silnego człowieka, który bez pardonu będzie walczył z zagrożeniami, jak Sarkozy, za to część wyborców może odstręczać wolnorynkowymi reformami. Wersja, w której Le Pen wygrywa pierwszą turę, a w drugiej przegrywa z Fillonem, jest wciąż najbardziej prawdopodobna, ale biorąc pod uwagę jego niewielką przewagę nad byłym ministrem gospodarki Emmanuelem Macronem i kandydatem socjalistów (ich prawybory odbędą się w styczniu), nie można też przekreślać możliwości, że to któryś z nich zajmie drugie miejsce. A np. obecny prezydent François Hollande jest jedynym z czołowych francuskich polityków, który przegrywa z Le Pen nawet w drugiej turze.
Populiści sięgają po Wiedeń
Bardziej prawdopodobne jest jednak, że pierwszą w dziejach Unii Europejskiej głowę państwa wywodzącą się z populistycznej prawicy będzie miała nie Francja, lecz Austria. W niedzielnej, powtórzonej drugiej turze wyborów prezydenckich Norbert Hofer z Wolnościowej Partii Austrii (FPÖ) zmierzy się z kandydatem niezależnym Alexandrem Van der Bellenem i jest w niej lekkim faworytem. Sondaże wprawdzie wskazują, że jego przewaga mieści się w granicach błędu statystycznego, ale jest kilka innych czynników działających na jego korzyść.
To okoliczności powtórzenia drugiej tury (minimalnie wygrał w niej Van der Bellen, ale były przypadki niezgodnego z procedurami liczenia głosów lub głosowania przez osoby nieuprawnione), rosnące w siłę nastroje antysystemowe na Zachodzie (czego najbardziej widocznym przejawem było referendum w sprawie brexitu i zwycięstwo Trumpa) oraz możliwe niedoszacowanie w badaniach poparcia dla Hofera. Istotne są też coraz bardziej niechętne imigrantom nastroje w Austrii; Hofer zdecydowanie się sprzeciwia ich przyjmowaniu, Van der Bellen – popiera.
Ewentualne zwycięstwo Hofera będzie nie tylko kolejnym ciosem dla brukselskiego establishmentu, lecz może mieć także bardzo konkretne konsekwencje. Hofer mówił, że jeśli wygra, zorganizuje referendum w sprawie wyjścia Austrii z UE. W ostatnich dniach przekonywał wprawdzie, że głosowanie na niego nie oznacza automatycznie popierania „Oexitu”, ale po części chciał w ten sposób zdobyć umiarkowany elektorat. Hofer wyjaśnił też, w jakiej sytuacji będzie chciał opuszczenia Unii: jeśli kiedykolwiek zapadnie decyzja o przyjęciu do niej Turcji lub jeśli po wyjściu Wielkiej Brytanii będzie ona zmierzała ku jeszcze większej centralizacji. O ile pierwsze jest coraz mniej realną perspektywą, drugiego nie można wykluczyć.
Referendum przeciw Renziemu
O ile w Austrii sondaże są wyrównane, to we Włoszech, gdzie tego samego dnia odbędzie się referendum w sprawie zmian konstytucyjnych, właściwie nie ma takich, które wskazywałyby na zwycięstwo ich zwolenników. Forsowane przez premiera Mattea Renziego zmiany ułatwiałyby rządzenie krajem (najważniejsza to ograniczenie roli Senatu, którego kompetencje obecnie praktycznie dublują się z Izbą Deputowanych) i pozwoliłyby unikać częstych we Włoszech kryzysów politycznych. Na swoje nieszczęście zapowiedział on, że jeśli poprawki zostaną odrzucone, poda się do dymisji. W efekcie wielu Włochów zamierza zagłosować na „nie” nie dlatego, że jest przeciwna reformie, lecz aby wyrazić niezadowolenie z powodu niekończącego się zastoju gospodarczo-społecznego kraju i doprowadzić do odejścia szefa rządu.
Problem w tym, że choć Renzi – najmłodszy w historii premier Włoch – nie spełnił nadziei, jakie z nim wiązano, za bardzo nie ma dla niego alternatywy. Gdyby ustąpił, jego miejsce zająłby zapewne któryś z polityków jego Partii Demokratycznej, ale na razie nie widać żadnych kandydatów. Poza tym byłby to kolejny szef rządu niewyłoniony w wyborach, zatem jego rząd byłby słaby i obliczony na przetrwanie do następnych wyborów. A te wobec kompletnego rozkładu centroprawicy może wygrać populistyczny, antysystemowy Ruch Pięciu Gwiazd. Programem tej partii, którą trudno zaliczyć do prawicy albo lewicy, jest raczej istniejącego porządku. Konkretów brak. Niestety, nie jest to wyłączny problem Włochów. Ich kraj jest trzecią co do wielkości gospodarką strefy euro, więc ewentualne turbulencje odbiją się znacznie mocniej niż w przypadku Portugalii czy Grecji. Na dodatek już teraz istnieją spore obawy o kondycję włoskiego systemu bankowego. Renzi przynajmniej jest jakimś gwarantem stabilności, czego nie można powiedzieć o liderze Ruchu Pięciu Gwiazd Beppe Grillo.