Rynki finansowe dobrze przyjęły ustąpienie lidera socjalistów, ale czasu na powołanie rządu jest niewiele. Ustąpienie Pedro Sáncheza z funkcji lidera hiszpańskich socjalistów przybliża rozwiązanie wielomiesięcznego kryzysu politycznego w kraju, ale jeszcze go nie zapewnia. Z końcem miesiąca upłynie konstytucyjny termin na powołanie nowego rządu, a największa partia opozycyjna nadal nie wie, czy pozwolić konserwatyście Mariano Rajoyowi pozostać na stanowisku.
W miniony weekend Sánchez podał się do dymisji, po tym jak nie uzyskał poparcia partii dla swojej polityki blokowania Rajoya. Kilka dni wcześniej rezygnację złożyła połowa członków komitetu wykonawczego PSOE, a wieloletni były premier kraju Felipe González – który jest dla socjalistów dużym autorytetem – publicznie zarzucił Sánchezowi złamanie złożonej mu obietnicy, że socjaliści pozwolą na powstanie rządu.
Hiszpania pozostaje bez stałego rządu od grudnia zeszłego roku. Ani przeprowadzone wtedy wybory, ani następne w czerwcu nie wyłoniły żadnego układu mogącego zdobyć większość w parlamencie.
W jednych i drugich wygrała rządząca dotychczas Partia Ludowa, ale nawet w koalicji z centrowym ugrupowaniem Ciudadanos ma mniej niż połowę mandatów. Aby mogła rządzić, potrzebne jest przynajmniej wstrzymywanie się od głosu przez socjalistów. Sánchez jednak nie zgadzał się ani na to, ani na stworzenie wielkiej koalicji, a jego próby znalezienia alternatywnego układu okazały się bezskuteczne.
Dymisja Sáncheza została dobrze przyjęta przez rynki finansowe. To oraz piątkowa decyzja agencji ratingowej Standard & Poor’s o utrzymaniu dotychczasowej oceny wiarygodności Hiszpanii spowodowały, że w poniedziałek rentowność 10-letnich obligacji tego kraju zeszła do rekordowo niskiego poziomu.
Nie oznacza to jednak, że kryzys jest już rozwiązany. Javier Fernández, przewodniczący komitetu, który tymczasowo kieruje partią, ostrzegł w poniedziałek wieczorem, że ustalenie wspólnej linii w kwestii rządu może zająć kilka tygodni. Nie ujawnił, kiedy zbierze się w tej sprawie szefostwo PSOE, ale na pewno nie będzie to w najwcześniejszym możliwym terminie, czyli w najbliższy weekend.
Tymczasem jeśli w październiku nie zostanie powołany rząd, parlament automatycznie zostanie rozwiązany i w grudniu, po raz trzeci w ciągu 12 miesięcy, Hiszpanie będą musieli pójść do urn wyborczych. To, że jest to niedogodnością dla obywateli i dowodem na fatalny stan hiszpańskiej klasy politycznej, nie jest nawet głównym problemem. Jeszcze gorsze jest to, że nie ma komu podejmować kluczowych decyzji gospodarczych, bo choć hiszpańska gospodarka w ostatnich miesiącach rozwija się bardzo szybko (o blisko 3 proc. w skali roku), to deficyt budżetowy mocno przekracza założenia.
Dla socjalistów wybór jest bardzo trudny i zarówno kierownictwo, jak i szeregowi członkowie partii są podzieleni. Jeśli poprą – nawet tylko wstrzymaniem się od głosu – centroprawicowy rząd, bardziej nieprzejednani wyborcy się od nich odwrócą i mogą stracić pozycję głównej siły politycznej na lewicy na rzecz radykalnego ruchu Podemos. Jeśli doprowadzą do rozwiązania parlamentu, to bardziej umiarkowani wyborcy ukarzą ich za przedkładanie interesu partii nad interes kraju, głosując na kogoś innego, przez co PSOE też może spaść za Podemos. Czyli wybór sprowadza się do tego, którą część elektoratu utracą.