Kilkuset migrantów i uchodźców protestowało we wtorek w centrum Belgradu, domagając się otwarcia granicy z Węgrami. Doszło do starć z migrantami przeciwnymi demonstracji. Za zacieśnieniem kontroli granic opowiada się w prezydent Serbii Tomislav Nikolić.

Tłum składający się z mężczyzn i nastoletnich chłopców skierował się spod dworca autobusowego w stronę Sawy, zatrzymując kilka razy na negocjacje z policjantami. "Jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami" głosił jeden z transparentów - relacjonuje Reuters.

Policja interweniowała, kiedy protestujący starli się z grupą migrantów przeciwnych demonstracji. Około 150 migrantów ruszyło potem w stronę odległej o 200 km od Belgradu granicy z Węgrami. Skandowali: "Otworzyć węgierskie granice" i nieśli transparenty z napisami "nie potrzebujemy jedzenia, wody, niczego, chcemy, byście otworzyli granice".

W Serbii utknęło około 6-7 tys. migrantów, kiedy latem Węgry wprowadziły dla nich ostre limity i wzmocniły graniczne ogrodzenie z drutu żyletkowego silnymi patrolami. Wcześniej, w marcu, został zamknięty tzw. szlak bałkański, co zmusiło migrantów do szukania innych tras, by przedostać się do bogatszych północnych krajów Unii Europejskiej.

"Będziemy iść do granicy z Węgrami - stwierdził Sadaqat Khan, 20-letni Pakistańczyk z Kwety. - Nie chcemy być w Serbii".

Wielu migrantów koczujących w prowizorycznych obozach koło dworca w Belgradzie uznało, że zeszłotygodniowe referendum na Węgrzech w sprawie obowiązkowych kwot relokacji oznacza otwarcie granic - pisze Reuters.

Duża grupa, która wcześniej w tym roku opuściła obozowiska w Belgradzie, dotarła do Nowego Sadu na północy Serbii i stamtąd migranci zostali skierowani do ośrodków po serbskiej stronie granicy.

W poniedziałek prezydent Serbii Nikolić powiedział, że kraj musi być przygotowany na dalsze zacieśnienie kontroli swoich granic, nawet jeśli miałoby to pociągnąć za sobą oburzenie Unii Europejskiej, z którą Belgrad prowadzi negocjacje członkowskie.

"Wszyscy, którzy dalej za nami zamykają granice, stwarzają niebezpieczeństwo, że staniemy się lejkiem bez ujścia, a to oznacza, że będziemy musieli, niezależnie od naszych przekonań i życzeń, niezwłocznie zamknąć nasze granice przed migrantami, ponieważ nie jesteśmy krajem, w którym chcieliby oni być i żyć" - powiedział Nikolić.

Władza prezydenta w Serbii jest głównie ceremonialna. Nikolić jest bliskim sprzymierzeńcem premiera Aleksandara Vuczicia i obaj byli radykalnymi nacjonalistami, którzy przeszli na bardziej umiarkowane pozycje i założyli rządzącą Serbską Partię Postępową.

Nikolić powiedział również, że jeśli UE podejmie decyzję o odesłaniu migrantów z powrotem, Serbia nie ma obowiązku ich przyjąć.

"Nie mamy takiego zobowiązania, jeśli zdecydują się odesłać z powrotem do Serbii milion ludzi. Mogą zrobić skok nad Serbią, przewieźć ich samolotami i skierować do miejsca, z którego najpierw ich zaprosili, kusząc ich i skłaniając do przyjazdu" - oświadczył. Zaznaczył, że Belgrad negocjuje z Brukselą i że Serbia nie potrzebuje więcej ponad 5-6 tys. miejsc dla migrantów.

Podkreślił, iż trudno uwierzyć, że to Serbia jest pierwszym krajem, który rejestrował migrantów na szlaku bałkańskim, zupełnie "jakby spadli z nieba". (PAP)