Matteo Renzi zarzuca, że Berlin forsuje korzystne dla siebie rozwiązania kosztem pozostałych państw. Włoski premier Matteo Renzi wyrasta na naczelnego krytyka forsowanej przez Niemcy polityki gospodarczej. Choć jak na razie robi to głównie na użytek wewnętrzny, z pewnością ma też na uwadze, że słabnąca pozycja Angeli Merkel jest szansą na nowy układ sił w Unii.
Najpierw Renzi zaatakował RFN po unijnym szczycie w Bratysławie, a ostatnio także przy okazji sesji Zgromadzenia Ogólnego ONZ. – Nie wiem, co Merkel miała na myśli, gdy mówiła o „duchu Bratysławy”. Jeśli sprawy będą wyglądać tak jak teraz, to zamiast ducha Bratysławy będziemy mieli europejskie widmo – powiedział Renzi po spotkaniu, którego celem było zastanowienie się nad przyszłością Unii wobec wyjścia z niej Wielkiej Brytanii.
– Forsowanie oszczędności oznacza niszczenie Europy. Jaki jest jedyny kraj, który odnosi korzyści z tej strategii? Ten, który najwięcej eksportuje: Niemcy – przekonywał z kolei w wystąpieniu w think tanku Council on Foreign Relations. A gdy szef niemieckiego banku centralnego Jens Weidmann wezwał Włochy do zmniejszenia długu publicznego, Renzi odparł, by lepiej zajął się problemami z bankami we własnym kraju. To tylko kilka przykładów, ale takich mało powściągliwych wypowiedzi jest znacznie więcej, co skłania do zastanowienia się, co kieruje włoskim premierem.
Na pewno ma on trochę racji, zwracając uwagę na nierówne traktowanie poszczególnych państw w kwestii dyscypliny budżetowej (na co zresztą nie tylko Włochy zwracają uwagę). Niedawno Komisja Europejska zgodziła się na przedłużenie Hiszpanii i Portugalii terminu, w którym mają zejść z deficytem poniżej 3 proc. PKB. Francja notorycznie go przekracza, a jeszcze nigdy nie została ukarana. Tymczasem Włochy nie mogą się doczekać łagodniejszego traktowania, choć Rezni wskazuje uzasadnione powody – sierpniowe trzęsienie ziemi, które spowodowało straty w wysokości 4 mld euro, oraz napływ imigrantów z Afryki Płn., z którym na razie są pozostawione same sobie.
Publiczne atakowanie najbardziej wpływowego kraju w UE raczej nie jest najlepszą strategią do tego, by zyskać jego zrozumienie. Tym, co się kryje za słowami Renziego, są prawdopodobnie sprawy wewnętrzne. Włoski premier zapowiedział, że jesienią tego roku odbędzie się referendum w sprawie zmian w konstytucji, mających ułatwiać zarządzanie krajem (m.in. ograniczenie składu i kompetencji Senatu, które obecnie dublują się z tymi będącymi w gestii Izby Deputowanych, czy przeniesienie z powrotem części uprawnień regionów do władz centralnych). Renzi od początku przekonywał, że reforma jest niezbędna, i nieopatrznie zapowiedział, że jeśli przegra referendum, poda się do dymisji. O ile jeszcze kilka miesięcy temu zwolennicy zmian mieli w miarę bezpieczną przewagę, o tyle teraz notowania się odwróciły, bo wszyscy niezadowoleni z sytuacji w kraju zaczęli traktować referendum jako plebiscyt nad losem premiera.
Renzi zatem atakuje Niemcy i Unię, by wytrącić z ręki argumenty populistycznemu, antyunijnemu Ruchowi Pięciu Gwiazd. Ale zapewne ma jeszcze jeden cel. Przez pogłębienie kryzysu migracyjnego przewodnia rola Angeli Merkel w Unii Europejskiej wyraźnie słabnie. Jest więc szansa, że balans przechyli się w kierunku krajów południa kontynentu, czyli tych, które postulują stymulowanie gospodarek zamiast oszczędności. A wobec faktu, że prezydent Francji François Hollande nie ma szans na reelekcję, zaś Hiszpania jest w kryzysie politycznym w związku z niemożnością stworzenia rządu, to właśnie Renzi wyrasta na naturalnego lidera południa.