12 września minął kolejny rok od powołania rządu Tadeusza Mazowieckiego, rocznica niespecjalnie obchodzona. Pierwszy niekomunistyczny rząd utworzony w 1989 r. najpierw był symbolem Wielkiej Zmiany, by szybko stać się symbolem niewykorzystanej szansy na dekomunizację Polski. Jestem przekonany, że tzw. III RP zaczęła się 12 września 1989 r. Premier niekomunista, PZPR (ówcześni czerwoni) w ogóle poza rządem, ich pożal się Boże sojusznicy w koalicji z Solidarnością – trudno o bardziej czytelny komunikat, że PRL się skończył.
Jednak rocznica kompromisu nie jest równie soczysta, jak rocznica zrywu i zerwania łańcucha. Z jakichś dziwnych powodów Polacy uważają, że naszą cechą narodową są powstania, a nie ugody. Historia pokazuje przecież, że jest inaczej. Powstanie II RP odbyło się wśród samych kompromisów. Najpierw brygadier Piłsudski porozumiał się z ogromnym niemieckim garnizonem w Warszawie, że Niemcy opuszczą to miasto bez wystrzału i bezpiecznie. Następnie pełnymi garściami zaczerpnął z urzędników, wojskowych i policjantów, służących do tej pory zaborcom. Potem powstała nieszczęsna Polska Ludowa. Stalinizm w tej Polsce zakończył się kompromisem zadziwiającym, bo w październiku 1956 r. Polacy zaśpiewali „Sto lat” szefowi partii komunistycznej Władysławowi Gomułce. Wreszcie Sierpień 1980 r., słusznie pamiętany jako wielkie zwycięstwo, oznaczał podpisanie porozumienia z komunistycznymi władzami. 12 września to kolejny, logiczny krok.
Tak po prostu było. Nasze powstania zwykle przegrywały, nasze kompromisy zwykle coś pozytywnego do dziejów Polski wniosły. Tyle że przykro się o tym słucha. Ugoda zawsze znaczyła, że Święta Sprawa nie została w pełni uhonorowana i że konformiści tyle dostaną, ile bojownicy. Biało-czerwony sztandar nosimy od parady, w praktyce codziennej sięgamy po ułomne porozumienia. To skądinąd pociecha dla przeciwników PiS. Wcześniej czy później, brzydząc się tym, co proponują, zaproponują, tak po polsku, kolejny zgniły kompromis.