Po Feliksie Selmanowiczu nasza rodzina ma niezwykłą pamiątkę - list, w którym pisał do syna, by ten kochał Polskę - mówi PAP krewna "Zagończyka" Krystyna Banaszak. Podkreśla też, że historia jej wujka pokazuje, jakim trudem było odzyskiwanie wolności.

PAP: Po 70 latach od śmierci Feliksa Selmanowicza "Zagończyka", jednego z żołnierzy brygady mjr. Zygmunta Szendzielarza "Łupaszki", odbywa się jego pogrzeb. W naszej kulturze ta uroczystość ma dla rodziny smutny charakter, ale w tym przypadku możemy mówić chyba o zwycięstwie.

Krystyna Banaszak: Tak, bo to jest wielkie zwycięstwo pamięci. Władza komunistyczna chciała, by o takich ludziach jak mój wujek, czyli o Żołnierzach Wyklętych, o całej konspiracji powojennej, słuch całkowicie zaginął. Albo, by mówić o nich jako o "bandytach". W okresie PRL-u nie można było sobie w ogóle wyobrazić, by o "Zagończyku" w Polsce tak wiele mówiono i to mówiono pozytywnie.

Coś takiego nigdy nie przychodziło nam nawet na myśl. Dlatego te uroczystości, tu w Gdańsku, są dla naszej rodziny wielkim przeżyciem patriotycznym i muszę powiedzieć, że zarazem przeżyciem niespodziewanym. Bo ja wujka zupełnie nie znałam. Został stracony, gdy mnie jeszcze na świecie nie było. Informacje o nim miałam tylko pośrednie, przekazywał je mój ojciec - brat małżonki Feliksa Selmanowicza.

Poza tym nie zapominajmy, że PRL to były czasy, kiedy nie można było swobodnie rozmawiać o takich sprawach, jak konspiracja po II wojnie światowej i jej bohaterowie, czyli Żołnierze Wyklęci. W publicznym obiegu nie poruszano tego tematu. Nie zdawałam sobie sprawy, że o takich ludziach jak wujek mogłabym od mojej rodziny wyciągać o wiele głębsze informacje.

PAP: Czy mimo to zachowały się w waszej rodzinie jakieś pamiątki po Feliksie Selmanowiczu?

Krystyna Banaszak: Mój ojciec przez wiele lat skrzętnie chował wzruszający pożegnalny list Selmanowicza, który później wręczył jego synowi. Ten list dzisiaj jest dla nas podstawą do analizy, jakim człowiekiem był "Zagończyk" - jaka była jego postawa wobec rodziny i motywacja patriotyczna. W liście wujek pisze do syna miedzy innymi, by kochał Polskę i był posłuszny starszym, a zwłaszcza matce.

PAP: W liście, który można obejrzeć w Gdańsku na wystawie przed Kaplicą Królewską, pisał: "Odchodzę w zaświaty. To, co pozostawiam na tym świecie najdroższego, to Polskę i Ciebie najdroższy".

Krystyna Banaszak: To oczywiście ważne słowa dla całej naszej rodziny. Muszę jednak powiedzieć, że o wujku w rodzinie się raczej nie rozmawiało. Wszyscy byli przekonani, że ta sprawa jest już jakoś zamknięta, że być może są to rzeczy, które nie do końca są takie ważne. Dziś bijemy się w piersi, że tej, tak ważnej dla nas historii rodzinnej, nie zgłębialiśmy. Tym bardziej, że moja ciocia - żona Feliksa Selmanowicza, z którą mogliśmy o tym wszystkim porządnie porozmawiać, długo żyła, bo aż do 102 lat. Gdyby człowiek znał przyszłość, to zupełnie inaczej by postępował.

PAP: Dziś pamięć o Żołnierzach Wyklętych pielęgnuje często młode pokolenie Polaków.

Krystyna Banaszak: Tak i oceniam to bardzo pozytywnie. Z wykształcenia jestem polonistką i z doświadczenia nauczycielki wiem, że nie zawsze mogłam mówić o wszystkich rzeczach. Dziś to się zmieniło, nastąpiła jakaś euforia, docenienie tych ludzi, jakaś ich rehabilitacja. Choć muszę przyznać, że nie wszyscy w Polsce rozumieją, kim Żołnierze Wyklęci byli dla naszego kraju. Świadczą o tym niektóre komentarze, które można przeczytać w internecie. Trochę z tego powodu robi mi się przykro.

A przecież Feliksowi Selmanowiczowi, podobnie jak i innym Żołnierzom Wyklętym, chodziło o wolność Polski, o to, by mogła rozwijać się samodzielnie, tak jak chciała tego większość rodaków. To jest wartość, której uczą nas ci żołnierze także dzisiaj. Bo nie jest tak, że teraz Polacy wolność mają już na zawsze. O nią jednak należy stale zabiegać i ją chronić. Przykład Selmanowicza i "Inki" i wszystkich żołnierzy, którzy dzielili ich los, pokazuje nam jakim trudem jest odzyskiwanie niepodległości. To szczególnie ważne dzisiaj, kiedy czasy są znów niepewne.