Kryzys migracyjny sprawił, że kwestia integracji wróciła na sam szczyt europejskiej agendy. Przegląd polityk stosowanych przez kraje członkowskie pokazuje jednak, że idealnego rozwiązania, jak dotychczas, nie wypracowano.
Niedawne ataki terrorystyczne w Brukseli, Paryżu czy Nicei – których sprawcy mieli arabskie pochodzenie, ale byli urodzeni w Europie i legitymowali się francuskim lub belgijskim obywatelstwem – wznowiły debatę na temat integracji imigrantów. Zamachy są tylko najbardziej jaskrawym przejawem tego, że proces ten nie przebiega gładko. Przykładem problemów z integracją są też imigranckie dzielnice na przedmieściach miast, w których rządzą lokalne gangi, nadreprezentacja imigrantów w stosunku do liczby ludności w więzieniach czy wśród żyjących z zasiłków. Okazuje się, że te problemy występują niezależnie od tego, jaki model integracji dany kraj próbuje stosować.
Dwa podstawowe – przeciwstawne wobec siebie – modele to asymilacja i multikulturalizm, choć żaden z nich w zasadzie nie jest stosowany w czystej postaci. Asymilację, która zakłada, że imigranci muszą w pełni przyjąć miejscowe wartości, stosuje Francja. Ta polityka wywodzi się z przyjętego po rewolucji założenia, że Francuzami – niezależnie od pochodzenia – są wszyscy, którzy mają takie obywatelstwo.
Celem takiej polityki początkowo było włączenie do społeczeństwa Żydów i wyeliminowanie regionalizmów, ale z czasem zaczęto ją stosować również wobec przybyszy z zagranicy. W przypadku imigrantów z Europy, którzy dominowali do II wojny światowej, nie było problemów z przyjmowaniem francuskich wartości czy kultury. Sytuacja się zmieniła, gdy odczuwająca w latach 60. brak siły roboczej Francja zaczęła ściągać imigrantów z Afryki Północnej.
Dopóki mieli pracę, wszystko było dobrze, ale gdy w latach 70. zaczął się kryzys, okazało się, że przybysze są obciążeniem. Nawet ci w pełni zasymilowani nie byli uważani za pełnoprawnych Francuzów, a bezrobocie i brak perspektyw spowodowały, że na przedmieściach zaczęły powstawać imigranckie getta. W połowie lat 70. Francja nieco odeszła od polityki asymilacji, licząc, że przybysze z krajów arabskich wrócą do siebie. Tak się jednak nie stało. Dodatkowym problemem jest fakt, że we Francji nie można zbierać danych o pochodzeniu etnicznym, rasie czy religii. Utrudnia to zdobycie rzetelnego obrazu sytuacji przez władze, w celu choćby uruchomienia kierowanych do danej grupy społecznej programów socjalnych.
W ostatnich latach Francja wróciła do asymilacji. Dziś politycy wszystkich opcji mówią o potrzebie wychowywania w duchu wartości republikańskich. Problem w tym, że im bardziej akcentują laickość, która jest jednym z fundamentów tych republikańskich wartości, tym bardziej osoby o korzeniach północnoafrykańskich czują się wyalienowane.
Przeciwną politykę przyjęła Wielka Brytania, która próbowała multikulturalizmu, czyli pozwalania na to, by wszystkie grupy etniczne rozwijały się po swojemu, bez narzucania im dominującego wzorca. Takie podejście wynikało z dwóch powodów. Po pierwsze Zjednoczone Królestwo samo w sobie jest państwem wielonarodowym, a zatem też wielokulturowym, a po drugie – ze znacznie większego niż w przypadku Francji poczucia winy za kolonializm. Stąd narzucanie własnej kultury było uważane za ponowną demonstrację wyższości.
Multikulturalizm, który na poziomie lokalnym był stosowany od lat 70. i 80., po dojściu do władzy Partii Pracy w 1997 r. stał się niemal doktryną państwową. Rezultaty okazały się jednak podobne jak we Francji. Podobnie jak nad Sekwaną nad Tamizą wyrosły etniczne getta, gdzie praktycznie nie obowiązywało brytyjskie prawo. W niektórych społecznościach poziom identyfikacji z krajem był bardzo niski. Punktem zwrotnym były zamachy w Londynie w 2005 r., których dokonali brytyjscy muzułmanie. W 2011 r. konserwatywny rząd oficjalnie skończył z polityką multikulturalizmu.
W ostatnich dwóch dekadach w kierunku asymilacjonizmu przesunęły się też Niemcy. Przed 1990 r. bowiem Republika Federalna oficjalnie nie miała problemu z imigrantami. Bierze się to z powszechnie przyjmowanego w powojennych Niemczech założenia, że robotnicy ściągani do pracy w kraju w latach 50. i 60. spędzą nad Renem tylko kilka lat, a następnie wrócą do siebie. Tymczasem setki tysięcy pracowników z Włoch, Hiszpanii, Grecji, Turcji, Maroka, Portugalii, Tunezji i Jugosławii (kraje, z którymi RFN podpisało umowy zapewniające łatwy dostęp do rynku pracy nad Renem) nie tylko nie wyjechały, ale też ściągnęły do siebie rodziny.
Problem imigracji został oficjalnie rozpoznany wraz z publikacją w 2001 r. wyników pracy tzw. komisji Süssmuth. Komisja za priorytet uznała integrację imigrantów. O ile więc od robotników z lat 50. nie wymagano znajomości języka, o tyle nowi przybysze byli zachęcani, a nawet zobligowani do nauki niemieckiego.
W Niemczech powstał system kursów obejmujących 600 godzin nauki języka niemieckiego oraz 60 godzin wykładu dotyczącego kultury i historii tego kraju. Uczestnictwo w kursie może być wymagane przez urząd pracy do otrzymania zasiłku dla bezrobotnych. Federalne dane mówią, że tylko do końca 2014 r. ukończyło go prawie milion osób.
Bilans polityki integracji w Niemczech jest mieszany. Kraj również jest dotknięty przez zjawisko gettoizacji, a sama kanclerz kilka lat temu mówiła o kompletnej porażce Niemiec w tym zakresie (Merkel odnosiła się m.in. do niemożności rozwiązania problemu małżeństw aranżowanych). Prawdziwym testem dla niemieckiego systemu będzie jednak dopiero integracja miliona osób, które przybyły w ubiegłym roku.
Za najbardziej udany uważa się model szwedzki. Dzieje się tak przynajmniej z dwóch powodów. Po pierwsze, władze w Sztokholmie znacznie wcześniej niż w innych europejskich krajach – bo już w latach 60. – zaczęły tworzyć politykę integracyjną. Po drugie, Szwecja kładzie nacisk głównie na zapewnienie przybyszom możliwości znalezienia pracy, a nie na integrację, która uważana jest za naturalną konsekwencję ułożenia sobie życia w nowym kraju.
Szwecja, podobnie jak inne kraje europejskie, w latach 60. sięgnęła po siłę roboczą z innych krajów, głównie z Europy Środkowo-Wschodniej i Finlandii. Już wtedy państwo zaczęło oferować bezpłatne kursy języka szwedzkiego. Na początku lat 70. zahamowano napływ robotników, ale nie przestano przyjmować uchodźców. Dla przybyszy Sztokholm jest bardzo hojny – oferuje zasiłek powitalny w wysokości maksymalnie 750 zł tygodniowo. Państwo stworzyło system zachęt do integracji poprzez dostosowywanie wysokości zasiłku do zaangażowania imigranta. Szwecji nie udało się jednak uniknąć gettoizacji, chociaż jest to raczej niezamierzona konsekwencja programów rozwoju taniego mieszkalnictwa.
Ale i tu integracja stwarza problemy – połowa bezrobotnych to cudzoziemcy. Przyczyną tego jest to, że szwedzki rynek pracy jest bardzo wymagający, dlatego największe szanse na zatrudnienie mają specjaliści, a tych wśród migrantów jest niewielu. Konsekwencją bezrobocia i niezadowolenia były zamieszki na przedmieściach, do których doszło w 2013 r. w Sztokholmie, a wcześniej w Södertälje (2005 r.), Malmö (2008 r.), Rosengard (2010 r.) oraz Rinkeby (2010 r.). Inna sprawa, że w porównaniu z Francją ich przebieg był dość łagodny.
Przykład Szwecji pokazuje, że integracja to skomplikowany proces zależny nie tylko od polityki, ale też uwarunkowań gospodarczych i społecznych. W 2015 r. w kraju padł rekord, jeśli idzie o liczbę wniosków o azyl (163 tys.). W efekcie rządząca koalicja w lipcu br. przeforsowała prawo, na mocy którego trudniej będzie otrzymać obywatelstwo, a także ściągnąć do Szwecji rodzinę.
Wzloty i upadki multikulturalizmu
Multikulturalizm – lub też wielokulturowość – który jest uznaniem, akceptacją i wspieraniem tego, że w ramach jednego państwa funkcjonują różne grupy społeczne wyznające różne wartości – jako pierwsza zaczęła oficjalnie stosować Kanada. Było to w 1971 r., a autorem tej koncepcji był pochodzący z Quebecu premier Pierre Trudeau. W przypadku Kanady wielokulturowość miała uzasadnienie – ludność frankofońska stanowi w niej na tyle znaczącą mniejszość, że próba narzucenia anglosaskiej kultury jako jedynej obowiązującej skończyłaby się secesją Quebecu, gdzie tendencje separatystyczne zawsze były silne. Zresztą Kanadyjczycy pochodzenia i brytyjskiego, i francuskiego tak samo są ludnością napływową, więc ich prawo do narzucania własnej kultury jest podobnie nieuzasadnione. Na dodatek w Kanadzie, oprócz rdzennych mieszkańców indiańskich i inuickich, jest duża liczba ludności, która ma korzenie w innych częściach świata. Kanadyjska wielokulturowość była sposobem zarówno na zachowanie jedności państwa, jak i na harmonijne współistnienie wszystkich grup etnicznych. Sposobem udanym, bo Kanada regularnie zajmuje czołowe miejsca w rankingach na najlepsze miejsce do życia.
Niedługo później multikulturalizm zaczął obowiązywać w Australii, gdzie również miał uzasadnienie – z racji posiadania ludności aborygeńskiej, której wcześniej odmawiano prawa do autonomicznego istnienia, oraz dużej imigracji.
W latach 70. i 80. idea wielokulturowości dotarła do Europy Zachodniej, gdzie wraz z napływem imigrantów zarobkowych bądź mieszkańców danych kolonii pojawiły się duże grupy ludności z innych kręgów kulturowych. Politykę multikulturalizmu – bądź zadeklarowaną oficjalnie, bądź nie – zaczęły wprowadzać kolejne kraje – Wielka Brytania, Holandia, państwa skandynawskie, Niemcy (istotnym wyjątkiem pozostawała zawsze Francja, promująca asymilację). Uznawano, że kraje przyjmujące imigrantów nie powinny im narzucać własnego modelu kultury, lecz pozwolić im rozwijać się po swojemu. W odróżnieniu od Kanady czy Stanów Zjednoczonych państwa europejskie przed napływem pierwszej fali gastarbeiterów były jednak w większości jednolite etnicznie, a dominująca kultura była rdzenną w danym państwie. Wspierany przez państwo multikulturalizm nie zachęcał do uczenia się obowiązującego języka, przyjmowania zwyczajów, tylko prowadził do istnienia żyjących równolegle, lecz coraz dalej od siebie społeczności. Im bardziej te o korzeniach imigranckich się oddalały, tym trudniej było ich przedstawicielom zdobyć wykształcenie, znaleźć pracę i tym łatwiej powstawały etniczne getta, w których narastało niezadowolenie. Nic dziwnego, że zaczęły tam wybuchać zamieszki, a pozbawieni perspektyw młodzi mieszkańcy stali się łatwym celem dla religijnych ekstremistów.
Zamachy terrorystyczne, których sprawcami byli ludzie tam urodzeni i wychowani, spowodowały, że kolejne kraje europejskie deklarowały zakończenie eksperymentu z wielokulturowością. W 2010 r. niemiecka kanclerz Angela Merkel powiedziała, że polityka multikulturalizmu poniosła klęskę. To samo mówił rok później prezydent Francji Nicolas Sarkozy. W 2011 r. brytyjski premier David Cameron oświadczył, że multikulturalizm nie jest już polityką rządu. Wycofały się z niego też Holandia i Dania.