Przenoszą ciała z miejsca na miejsce, sięgają po rekwizyty, opłacają aktorów i każą im odgrywać sceny – wszystko w myśl zasady, że „prawda na fotografii to przestępstwo."
Już na początku historii fotografii Hippolyte Bayard dopuścił się fałszerstwa. W 1840 r. wykonał zdjęcie – nazwano je potem „Autoportret jako topielec” – na którym upozorował swoją śmierć. Źródło: Wikipedia / Wikimedia Commons
Zdjęcie mające przedstawiać polsko-niemiecką paradę po zajęciu Czechosłowacji. Opis wprowadza w błąd: to obchody Dnia Niepodległości w Warszawie w 1938 r. Źródło: Twitter / Dziennik Gazeta Prawna
Jeżeli twoje zdjęcie nie jest wystarczająco dobre, to znaczy, że nie podszedłeś wystarczająco blisko – powiedział legendarny fotograf wojenny Robert Capa. Wielu fotografów, także tych światowej sławy, zdaje się jednak pokazywać, że „nie ma co czekać na faktyczną rzeź”. Dlatego też nie cofną się przed niczym – nawet jeśli ma to oznaczać przenoszenie ciał, wykorzystywanie rekwizytów czy angażowanie statystów. W grę wchodzi też aranżowanie scenografii.
– Fotografia uchodzi za wiarygodną i obiektywną, bo przecież fotograf podnosi aparat, robi zdjęcie i już – mówi w rozmowie z DGP Andrzej Zygmuntowicz, wykładowca historii fotografii na Uniwersytecie Warszawskim, który kolekcjonuje przykłady manipulacji zdjęciami. – Tymczasem równie ważne są intencje fotografa i jego szczerość.
Jego zdaniem fotografia od początku istnienia nie przedstawiała tylko prawdy – raz z powodów upiększania obrazu, raz z powodów technicznych. Czas naświetlania nie pozwalał na robienie tak dynamicznych zdjęć, by uchwycić żołnierzy podczas walki, a skomplikowany proces nakazywał posiadanie przenośnej ciemni. – Wyobraźmy sobie, że naokoło trwa wojna, ludzie się zabijają, a my stoimy z wielką skrzynką i robimy jedno zdjęcie, po czym biegniemy do wozu, który stoi obok, i je wywołujemy – jeśli tego nie zrobimy, to po kilku minutach obraz zniknie. Pomijam oczywiście fakt, że jak przystało na pole walki, po fotografie nic by nie zostało, a i jego przenośne studio zniszczono by jako pierwsze – zauważa.
Nic więc dziwnego, że pierwsze zdjęcia wojenne robiono już po walce albo na jej tyłach. Ale choć technika poszła do przodu – wprowadzono np. film celuloidowy – to nadal często można spotkać zdjęcia z inscenizowanymi historiami funkcjonujące jako źródła informacji. Przykłady? Ich wybór prezentujemy poniżej.
1 Już na początku historii fotografii Hippolyte Bayard, jeden z jej wynalazców, dopuścił się grubego fałszerstwa. W 1840 r. wykonał zdjęcie – nazwano je potem „Autoportret jako topielec” – na którym wygląda jak wyciągnięty z Sekwany samobójca. Zdjęcie opatrzył datą 18 października i obszernym komentarzem, w którym informował, że zmarły to Bayard, a jego ciało leży nierozpoznane od kilku dni w kostnicy i zaczyna już gnić.
„O ile mi wiadomo, ten zmyślny i niezmordowany badacz od około trzech lat udoskonalał swój wynalazek. Akademia, król i wszyscy ci, którzy mieli okazję zobaczyć te rysunki – a które on sam uważał za niedoskonałe – podziwiali je tak, jak i państwo je podziwiają w tej chwili. Przynosi mu to wiele zaszczytu, ale ani grosza” – można było przeczytać. W dalszej części opisu Bayard uskarżał się na przelotność zainteresowania jego wynalazkiem (prace nad fotografią prowadził od lat 30. XIX w., niezależnie od Williama Talbota) i niesprawiedliwe potraktowanie (uznanie i wsparcie rządowe przypadło w udziale malarzowi Louisowi Jacquesowi Daguerre). Fałszerstwo szybko wyszło na jaw. Mimo to jego pomysłodawca, postać niebywale zasłużona dla francuskiej fotografii, nigdy nie został odsądzony od czci i wiary.
2 Alexander Gardner zasłynął nie tylko jako fotograf Abrahama Lincolna (także jego zamachowcy i samej egzekucji), lecz także jako pomysłodawca pierwszego znanego inscenizowanego zdjęcia wojennego – z czasem stało się ono jednym z symbolicznych obrazów wojny secesyjnej. Fotografię zrobiono pierwszego dnia bitwy pod Gettysburgiem, 1 lipca 1863 r. Przedstawia ciało żołnierza leżące w dramatycznej pozie na stanowisku dla strzelców; wśród monumentalnych głazów można też dojrzeć oparty o kamień karabin. Potrzeba było niemal 100 lat, by dziennikarz Frederic Ray z magazynu historycznego „Civil War Times” porównał je z innymi fotografiami wykonanymi przez Gardnera tamtego dnia. Okazało się, że na jednej z nich widać ciało tego samego żołnierza, tyle że spoczywające w zupełnie innym miejscu – Gardner ze swoimi pomocnikami przeciągnęli je do odległego o blisko 40 m stanowiska strzeleckiego, by uzyskać bardziej „dramatyczną” scenerię. Po wykonaniu zdjęcia ekipa pozostawiła ciało na miejscu. Z późniejszych zapisków Gardnera – do nich też z czasem udało się dotrzeć – wynika, że kiedy ten wrócił do Gettysburga po czterech miesiącach, i ciało, i karabin nadal były w tym samym miejscu.
3 „Bitwa pod Gettysburgiem”, znana także pod tytułem „Żniwo śmierci”, to bodaj najbardziej znane wojenne zdjęcie Timothy’ego O’Sullivana – i, jak wykazały późniejsze analizy historyków, także fikcja dokumentalna. Pierwszy, który nazwał się fotografem, i jeden z pierwszych, który wyniósł aparat w plener (w tym na front wojenny), wykonał je 4 lipca 1863 r. Na pierwszym planie umieścił zwłoki żołnierzy. Eksperci analizujący jego prace na innym zrobionym przez niego zdjęciu dostrzegli, że to ci sami żołnierze, którzy chwilę wcześniej leżeli pod drewnianym płotem w pobliżu głównej drogi – O’Sullivan, podobnie jak Gardner, razem z asystentem przeniósł ich ciała w inne miejsce i starannie upozował.
4 O krok dalej poszedł w kilka lat później Francuz Ernest Eugene Appert, który robił zdjęcia rewolucyjnego zrywu Komuny Paryskiej w 1871 r. I to już po ich zakończeniu. Nie dość, że były one ustawiane, to jeszcze odbywały się z udziałem opłacanych statystów – aktorzy byli zatrudniani do odgrywania dramatycznych scen rzezi urządzanych na bezbronnej ludności przez komunardów. Z założenia miały unaocznić brutalność rewolucjonistów, a że rozdawane były potem mieszkańcom w małym formacie, to utrudniały rozpoznanie manipulacji.
5 Wielu przedstawiać nie trzeba także Roberta Capy – jednego z najsłynniejszych fotografów wojennych w historii. Jego „Padający żołnierz” datowany na 1936 r. z miejsca stał się symbolem wojny domowej w Hiszpanii i jednym z najbardziej rozpoznawanych zdjęć wojennych. 22-letni Capa chwalił się w wywiadzie, że uchwycił na nim moment śmierci republikańskiego żołnierza Federico Borrella Garcii podczas walk w Cerro Muriano, co jednak – jak się potem okazało – było dalekie od prawdy. W 1975 r. dziennikarz Phillip Knightley w książce „The First Casualty: The War Correspondent as a Hero and Myth-Maker from the Crimea to Kosovo” (Pierwsza ofiara: Korespondent wojenny jako bohater i twórca mitów od Krymu po Kosowo) dowodził, że Capa zaaranżował całe wydarzenie – odnalazł się świadek śmierci Federica, który twierdził, że ten poległ, chowając się za drzewem. W 2007 r. autorzy filmu dokumentalnego „La Sombra del Iceberg” podważyli tożsamość mężczyzny na zdjęciu. Także innych badaczy zastanowiło idealnie puste pole na zdjęciu – na tyle, że przeprowadzili dogłębną analizę ukształtowania terenu widocznego na zdjęciu. Co się okazało? Że w pobliżu Cerro Muriano nie ma ani skrawka takiego pola, a fotografię wykonano 56 km od pola walki, dokładnie w miejscowości Espejo, jak napisał prof. José Manuel Susperregui z Uniwersytetu País Vasco w książce „Sombras de la Fotografia” z 2009 r. Rewelacje Susperregui potwierdzili reporterzy „El Periódico de Catalunya” – w kilka miesięcy później udali się na miejsce i przywieźli niemal identyczne fotografie, tyle że bez żołnierza. Z czasem wyszło na jaw, że w okolicy Espejo nie toczyły się w 1936 r. żadne walki.
6 Jedna ze 100 najważniejszych fotografii wojennych – „Szturm na Pałac Zimowy w Piotrogrodzie 7 listopada 1917” – to też mistyfikacja. „Zdjęcie robi wrażenie – tłum żołnierzy biegnie w kierunku budynku, armaty strzelają, tworząc pełne uroku obłoki dymu, za chwilę żołnierze wedrą się do wnętrza, ale z pałacu nikt nie strzela, zupełna cisza. Gdyby zanurzyć się w kronikarskich zapiskach z tamtego czasu, to okazałoby się, że atak na pałac miał miejsce krótko po drugiej w nocy. Walki trwały niecałe pół godziny, a pałacu bronili niewyszkoleni podchorążowie i batalion kobiecy. (...) Nie wypada mówić o tym głośno, ale zdaje się, że więcej było ofiar pijaństwa niż strzelaniny” – można przeczytać do dziś w mediach. A że takiego obrazu bohaterów rewolucji nie mogli dopuścić radzieccy specjaliści od propagandy (nie powstały też żaden film ani fotografia z tamtego wydarzenia), to w trzecią rocznicę wybuchu rewolucji urządzono wielkie przedstawienie. Do udziału zaproszono 8 tys. żołnierzy. Dostarczano samochody, armaty, czołgi, a krążownik Aurora strzelał bez przerwy zamiast – jak ustalono – jednej salwy. Taki obraz doskonale pasował propagandystom do mitologii pierwszych godzin rewolucji i czym prędzej został wykorzystany w podstawowym źródle wiedzy o Kraju Rad: „Historii Wielkiej Komunistycznej Partii Bolszewików”. Do dziś to zdjęcie jest wykorzystywane jako ilustracja wiernie opisująca wybuch rewolucji.
7 Głośno swego czasu było także o jednym z najsłynniejszym zdjęć Rogera Fentona „Dolina Śmierci”, które przedstawia drogę gęsto usianą armatnimi kulami. I to nie dlatego, że królowa Wiktoria wybrała je na wystawę wojenną, ale dlatego że ono także było fotografią inscenizowaną. Kiedy rosyjskie wojsko przygotowało w 1853 r. na Krymie zasadzkę na brytyjskich żołnierzy – w jej wyniku śmierć poniosło 600 osób – na miejsce przybył też Fenton, pierwszy wysłany na wojnę fotograf, wraz z asystentem. To, co zastali na polu walki, przerosło ich wyobrażenia. „Mężczyźni mieli uprzątnąć pole, przenosząc kule armatnie tak, by było ich mniej i by wyglądały mniej dramatycznie (nie wolno było w tym czasie pokazywać krwi, przemocy i ciał żołnierzy – aut.)” – opisywały zagraniczne media. Dopiero wtedy zrobili zdjęcie, które trafiło do opinii publicznej. Do dziś zachowały się jednak jego dwie wersje – jedną fotografię wykonano przed ustawieniem planu zdjęciowego, a drugą już po, czyli z mniejszą liczbą kul na drodze. Aby ustalić, które ujęcie było pierwsze, zespół ekspertów przeanalizował m.in. długość cienia rzucanego przez przedmioty.
8 „Podniesienie flagi” Joego Rosenthala dotarło do Ameryki na czas i trafiło do niedzielnego wydania „New York Timesa”. Szybko obiegło cały świat (stało się ikoną fotografii wojennej), choć także bywa dyskusyjne. Przedstawia żołnierzy, którzy wykrwawieni niemal tygodniowymi walkami o Iwo Jimę zdobyli górujący nad wyspą wulkan Suribachi. Rosenthal pokazuje ich ofiarność i odwagę, czyli „wszystko to, czego potrzebowali pozostający w domach Amerykanie, trwożnie oczekujący na wieści z Pacyfiku”. Zdjęcie powstało 23 lutego 1945 r. Niewielu wie, że chwilę wcześniej armia zatknęła na Suribachi pierwszą flagę USA, tyle że mniejszą. Tę sfotografował jeden z żołnierzy (jego personalia nie są znane), a tę drugą – Rosenthal. „Fotografowi zarzucono niebawem, że zdjęcie było ustawione i sfabrykowane na potrzeby prasy” – podają jedne źródła, podczas gdy inne podkreślają, że „nie udało się znaleźć na to jakichkolwiek dowodów”.
9 „Zdjęcie ma zły podpis. Zostało zrobione podczas Dnia Niepodległości w Polsce w 1938 r.” – Olaf M. zareagował natychmiast. „Oczywiście, że tu jest błąd. Nie było żadnej polsko-niemieckiej parady. Hitler był zdeterminowany, żeby zająć Polskę” – wtórował mu Wiktor Janowycz, podczas gdy inni dopytywali, czy Old Pics Archive taka pomyłka zdarza się często. Old Pics Archive (publikuje najbardziej interesujące zdjęcia historyczne) zamieściło kilka miesięcy temu na Twitterze czarno-białe zdjęcie z podpisem „Polscy i niemieccy oficerowie po okupacji Czechosłowacji, 1938 r.”. Tymczasem fotografia przedstawia marszałka Edwarda Rydza-Śmigłego ściskającego dłoń niemieckiego generała Bogislava von Studnitza, attache wojskowego ambasady Niemiec w Polsce, podczas wojskowej parady 11 listopada 1938 r.
10 Ardeny, 17 grudnia 1944 r. Okolice miejscowości Malmedy. Amerykanie z 285 Batalionu Obserwacyjnego Artylerii Polowej, po tym jak zostali wzięci do niewoli przez żołnierzy z Kampfgruppe Peiper, podjęli próbę ucieczki. Nieudaną – pilnujący ich SS-mani otworzyli ogień, zabijając na miejscu 67 osób i raniąc kolejnych 25 (tak podają niektóre źródła). Liczby są do dziś przedmiotem sporu, bo przybyli na miejsce amerykańscy doktorzy Morrone, Kurcz i Snyder, wyznaczeni do ekshumowania ofiar, podali, że były 84 ofiary. Fotografowie i dziennikarze użyli z kolei sformułowania „masakra pod Malmedy” – jako pierwszy zrobił to korespondent wojenny Associated Press Hal Boyle w magazynie „Stars and Stripes”. Tymczasem „fotografie, jakie wykonano podczas ekshumacji, ukazują ciała poległych Amerykanów, jednak nie wszystkie pochodziły z dnia »masakry«. Część, na potrzeby propagandy, przeniesiono z innych miejsc pola bitwy”, część – ze szpitali polowych (wojacy zmarli z powodu odmrożeń). Ale analizy pokazały, że byli wśród nich także żołnierze zaginieni w innych rejonach Ardenów.
11 O tej fotografii było głośno przede wszystkim po tym, jak żołnierzowi wyretuszowano jeden ze zdobycznych zegarków. Ale nie o retuszach (w tym też znikających postaciach ze zdjęć innych fotografów) tu mowa, a o kolejnej ustawce. Bo choć na zdjęciu widać czerwonoarmistę, który pomaga zatknąć sowiecką flagę na dachu Reichstagu, to w rzeczywistości ta powiewała na nim już od trzech dni, czyli od 2 maja 1945 r. Kiedy zobaczył to autor zdjęcia, sowiecki fotograf Jewgienij Chałdej, czym prędzej zaaranżował wywieszenie nowej flagi. Tej, którą sam przywiózł z Moskwy – czystej, niewystrzępionej i wyprasowanej, takie było też zamówienie specjalistów od propagandy. Zdjęcie opublikowane w magazynie „Aganiok” szybko przyniosło mu międzynarodową sławę. Z czasem też przerobiono je na fotografię kolorową.