Afrykański Kongres Narodowy (ANC), partia Nelsona Mandeli i ruch, który doprowadził do upadku ustroju apartheidu, wygrał środowe wybory samorządowe w Republice Południowej Afryki, ale statystyczna wygrana oznacza w istocie bolesną porażkę.

Od pierwszych wolnych w RPA wyborów w 1994 r., w których po raz pierwszy głosowali czarnoskórzy (75 proc. ludności), ANC sprawuje w RPA niepodzielną władzę, zdobywając w każdych wyborach ponad 60 proc. głosów. Tymczasem w wyborach samorządowych Kongres zdobył zaledwie niewiele ponad połowę. W skali całego kraju okazał się zwycięzcą, ale spektakularne porażki w wielkich miastach sprawiają, że to przywódcy opozycji świętują sukces.

Najboleśniejszą porażką dla ANC jest ta w okręgu metropolitalnym Nelson Mandela Bay, obejmującym Port Elizabeth, największe miasto Prowincji Przylądkowej Wschodniej. Mieszka tam lud Khosa, z którego wywodzi się większość przywódców ANC z Mandelą i jego następcą Thabo Mbekim na czele. Od lat Prowincja Przylądkowa Wschodnia uchodziła za twierdzę ANC.

W ostatnich wyborach dotychczasowi zwolennicy ANC oddali jednak głosy na opozycyjny Sojusz Demokratyczny (DA), liberalną partię, następczynię ugrupowań białych liberałów, sprzeciwiających się przed laty apartheidowi. Aby uciec od etykiety „partii białych”, w 2014 roku Sojusz Demokratyczny wybrał sobie pierwszego czarnoskórego przywódcę, 36-letniego Mmusiego Maimane, kaznodzieję z Soweto. Afery korupcyjne, pycha i niekompetencja działaczy ANC sprawiły, że nawet w ich dotychczasowej twierdzy jej mieszkańcy wybrali sobie na burmistrza białego Athola Trollipa, a odrzucili dotychczasowego burmistrza ANC Danny’ego Jordaana, jednego z głównych organizatorów piłkarskich mistrzostwa świata w 2010 r. rozgrywanych w RPA i po raz pierwszy na Czarnym Lądzie.

Drugą bolesną klęską dla ANC jest przegrana w okręgu stołecznym Tshwane. Sojusz Demokratyczny pokonał tam minimalnie ANC, ale żeby przejąć rządy będzie musiał znaleźć sobie koalicjantów. Trzecią spektakularną porażką była przegrana ANC w Nkandli, rodzinnej wiosce prezydenta i przywódcy ANC 75-letniego Jacoba Zumy. Położona w prowincji KwaZulu-Natal przeszła pod rządy partii zuluskich nacjonalistów Inkatha.

Za porażkę ANC uznać można nawet jego minimalną wygraną w Johannesburgu, największym i najbogatszym mieście kraju, jego gospodarczej stolicy. Johannesburg, a zwłaszcza jego czarne przedmieścia Soweto, Alexandra, Sharpeville, Katlehong czy Thokoza były głównymi arenami, gdzie rozgrywała się toczona przez ANC walka z apartheidem. Dziś, aby dalej rządzić Johannesburgiem, ANC będzie potrzebować wsparcia koalicjantów. Drugie najbogatsze miasto kraju, Kapsztad, od ponad dziesięciu lat rządzone jest przez Sojusz Demokratyczny. Kapsztad i Prowincja Przylądkowa Zachodnia są jedynymi regionami kraju, gdzie czarnoskórzy nie stanowią większości i gdzie ANC nigdy nie zaprowadził swoich rządów.

Zmartwieniem dla przywódców ANC jest także to, że najgorszy wyborczy wynik ich partii zbiegł się z kolejnym rekordowym wynikiem, uzyskanym przez Sojusz Demokratyczny. W 2004 r. w swoich pierwszych wyborach Sojusz zdobył 12,3 proc. głosów, w 2009 r – już 16,7 proc., a w ostatnich wyborach krajowych w 2014 r. – 22,2 proc. W środowych wyborach samorządowych w skali całego kraju Sojusz zdobył 26 proc. głosów. Oznacza to, że pozyskuje zwolenników nie tylko wśród białych (ok. 10 proc. ludności) i Mulatów (10 proc. ludności), ale także wśród czarnoskórej klasy średniej, rozczarowanej nieudolnymi rządami ANC, oraz tych czarnoskórych wyborców, którzy urodzili się już po epoce apartheidu i nie czują się dłużnikami ANC.

Wybory samorządowe przyniosły też kolejny sukces najmłodszej z południowoafrykańskich partii, populistycznemu Ruchowi Bojowników o Wolność Gospodarczą, dowodzonemu przez 35-letniego Juliusa Malemę, dawnego działacza ANC, wyrzuconego z partii za polityczne awanturnictwo. W wyborach w 2014 r., zaledwie rok po utworzeniu partii, „bojownicy” zdobyli ponad 6 proc. głosów i weszli do południowoafrykańskiego parlamentu.

W środowych wyborach samorządowych zdobyli ponad 8 proc. głosów i jako pożądani koalicjanci mogą okazać się głównymi rozgrywającymi na politycznych scenach Pretorii i Johannesburga.

Koniec samodzielnych i niczym niezagrożonych rządów ANC i konieczność zawierania koalicji południowoafrykańscy komentatorzy uznali za możliwy koniec faktycznego systemu jednopartyjnego, ustanowionego po upadku apartheidu.