Kluby piłkarskie potrafią wydać ponad 400 mln zł na jednego piłkarza. Czy takie inwestycje kiedykolwiek się zwracają?
Potwierdzone transfery polskich piłkarzy ostatnich tygodni / Dziennik Gazeta Prawna
Gonzalo Higuaín, argentyński napastnik, który w ubiegłym roku w lidze włoskiej strzelił rekordowe 36 goli, właśnie zmienił klub. Z Neapolu przeprowadził się do Turynu i będzie reprezentował barwy mistrza Włoch Juventusu.
Klub zapłacił za transfer, czyli w pewnym sensie prawo zatrudnienia u siebie tego piłkarza (jego pensja to zupełnie oddzielna historia), ponad 400 mln zł. I co ciekawe, w tym sezonie to może nie być najdroższa transakcja piłkarska w Europie.
W mediach sportowych aż huczy od doniesień, że Francuz Paul Pogba, który podczas mistrzostw Europy zawiódł na całej linii, może przenieść się z Włoch do Anglii za prawie pół miliarda złotych. To jedna trzecia kwoty, którą polski rząd chce przeznaczyć na zakup czterech samolotów dla VIP-ów.
Higuaín nie jest bohaterem najdroższego transferu w historii. Nieco więcej zapłacił hiszpański Real Madryt za swoje supergwiazdy Cristiano Ronaldo i Garetha Bale’a. Na tym tle znacznie skromniej wypadają polscy zawodnicy, choć warto zaznaczyć, że w tym roku ich ceny też radykalnie wzrosły i polski rekord został pobity dwa razy. Najpierw zrobił to Grzegorz Krychowiak, a w poniedziałek oficjalnie potwierdzono przejście Arkadiusza Milika do Napoli za prawie 150 mln zł. Jeszcze dziesięć lat temu takie kwoty były nie do pomyślenia. Skąd ta nietypowa inflacja? – Jak jest mała podaż, a duży popyt, cena idzie w górę. Jest coraz więcej klubów z aspiracjami, ponieważ mają nowych właścicieli, np. z Chin, którzy z pieniędzmi się nie liczą – tłumaczy Jacek Gmoch, były piłkarz i trener. – Piłka jest rozwiniętą gałęzią przemysłu, ale mało który klub nie jest deficytowy – dodaje w rozmowie z DGP.
Te „straty” zazwyczaj pokrywają bogaci sponsorzy. Jednak pieniądze płyną do piłki szerokim strumieniem nie tylko z Chin czy krajów bogatych w petrodolary, dla których w pewnym sensie może to być kaprys pod hasłem „szejk chce mieć klub”. Angielską Premiership, najbogatszą ligę świata, kwotą ponad 20 mld zł za trzy lata (około 50 mln zł za każdy transmitowany mecz) zasiliła telewizja Sky Sports. Oczywiście nadawcy się to opłaca, ponieważ na reklamach pokazywanych wokół transmisji na żywo i programów okołoligowych zarobi jeszcze więcej. Zostawiając więc na boku kluby, które mają bogatych sponsorów i nie muszą się liczyć z pieniędzmi, warto zapytać, jak transfery piłkarzy za 100–150 mln zł mogą się opłacać europejskim średniakom, którzy w swoich ligach plasują się w górnej połowie tabeli, ale zajęcie miejsca w pierwszej trójce jest dla nich wielkim sukcesem.
– Bramka strzelona przez takiego zawodnika, np. na wagę wyjścia z grupy Ligi Mistrzów, może być warta ponad 20 mln zł. Kluby w rozgrywkach pucharowych UEFA dostają bardzo duże premie za awans – wyjaśnia Grzegorz Sencio, starszy menedżer w Deloitte Sport Group. – Ważna jest też wartość marketingowa gracza przeliczana np. na liczbę sprzedanych gadżetów czy koszulek z jego nazwiskiem. W tym kontekście warto pamiętać o tym, że kupno zawodnika z konkretnego kraju, np. Japonii, może pozwolić klubowi pojawić się w świadomości kibiców na tym rynku i pozyskać tam nowych fanów, a to się przekłada na wzrost przychodów – tłumaczy ekspert. Doskonałym przykładem takiego zjawiska było choćby polskie trio w niemieckiej Borussii Dortmund. W czasach, gdy w tym klubie grali Robert Lewandowski, Jakub Błaszczykowski i Łukasz Piszczek, transmisje meczów tej drużyny w polskiej telewizji cieszyły się dużą popularnością. Nawet teraz, gdy dwóch pierwszych już w Dortmundzie nie gra, zespół utrzymał część fanów znad Wisły.
Warto również pamiętać, że w przypadku takich graczy jak Arkadiusz Milik, który ma zaledwie 22 lata, dochodzi jeszcze tzw. wartość rezydualna. Można zakładać, że w momencie kolejnej zmiany barw ten zakup się zwróci. Dwa lata temu za sprzedanego kilka tygodni temu Słowaka Ondreja Dudę Legia Warszawa zapłaciła nieco ponad milion złotych. Teraz, sprzedając go do Herthy Berlin, otrzymała około 20 mln.
– W piłkarskim biznesie (podobnie jak w wielu innych sportach) pojęcie opłacalności danego działania jest względne i nie znajduje wytłumaczenia wyłącznie w kategoriach finansowych – mówi Marcin Opiłowski, dyrektor w firmie doradczej EY, odpowiedzialny za branżę sportową. – W przypadku niektórych klubów, których właściciele spełniają bardziej swoje marzenia, niż myślą o zwrocie z inwestycji, taki transfer może być tylko fanaberią właściciela – podsumowuje.
Choć piłka jest rozwiniętą gałęzią przemysłu, to mało który klub nie jest deficytowy