Wśród nietoperzy wampirów jest tak, że jeśli jeden z nich się nie najadł, inne oddają mu część krwi, której same się wcześniej napiły. Żaden z nich nie jest wtedy do końca najedzony, ale wszystkie przeżyją. Ale może lepiej poszukajmy innego przykładu, bo jeszcze ktoś pomyśli, że porównuję polityków do krwiopijców - mówi w wywiadzie dla DGP Andrzej Kruszewicz, dyrektor Miejskiego Ogrodu Zoologicznego w Warszawie, doktor nauk weterynaryjnych, ornitolog.
Andrzej Kruszewicz, dyrektor Miejskiego Ogrodu Zoologicznego w Warszawie, doktor nauk weterynaryjnych, ornitolog. / Dziennik Gazeta Prawna
Gdyby w warszawskim zoo powstał parlament, kto byłby jego marszałkiem?
Musiałby to być ktoś silny wśród zwierząt lub mądry. Elitą intelektualną są u nas szympansy. Wśród nich wyróżnia się Szymi, który jest najstarszym samcem i rzeczywiście mógłby być liderem. Ale jeśli chodzi o siłę, to marszałkiem mógłby być któryś z niedźwiedzi.
Czyli jednak nie lwy...
Dobrze wiemy, jakie są lwy – wyglądają pięknie, lecz zwykle śpią, do tego nagle wybuchają. Są nieprzewidywalne. A niedźwiedzie polarne są przewidywalne – zawsze wiemy, że będą chciały nas zjeść. Poza tym nie dość, że są silne, to jeszcze odważne. Nie boją się wody. A to ważne.
A orzeł bielik byłby prezydentem albo premierem?
Nieprzypadkowo trafił na godło. Pewnie jeszcze lepszym symbolem mógłby być bielik amerykański, czyli białogłowy. Siwizna dodaje mu powagi.
Tyle że z bielikiem jest pewien problem. Nie jest on tak szlachetny, jak by się mogło wydawać. Jako polityczny władca byłby chyba dość bezwzględny.
Najpierw goni czaple, a potem zmusza je, żeby zwymiotowały, i w ten sposób w locie przechwytuje ryby, które niosą one swoim dzieciom. Rzeczywiście niestandardowe zachowanie. Ale takich zachowań burzących tkwiące w naszych głowach wyobrażenia o zwierzętach jest oczywiście dużo więcej. Można wskazać chociażby na gołębie, pokazywane często jako symbol pokoju. Ktoś mógłby się spodziewać, że w zoologicznym parlamencie byłyby tymi politykami, którzy łagodzą napięcia, tonują emocje i wprowadzają spokój.
Tymczasem nic bardziej mylnego?
Gołębie stosują mobbing, i to w bardzo złym wydaniu. W żadnym wypadku nie mogą być symbolem pokoju. Choć są piękne i wyglądają na niewinne, bo nie bronią się, kiedy bierzemy je na ręce. Nie mają pazurów, więc nie są w stanie nikogo skrzywdzić od razu, ale molestują, nękają, upokarzają i dręczą. W ten sposób doprowadzają przeciwnika do dużego stresu. Jeśli spojrzymy na to, co dzieje się na przykład przy miejscach lęgowych gołębi, zobaczymy, jak sąsiedzi odpychają się nawzajem i uderzają skrzydłami. Nie jest to agresja, w wyniku której leje się krew, ale jednak to skryte nękanie doprowadza do śmierci przeciwnika, który jest molestowany czy mobbingowany.
Wśród ptasich czarnych charakterów jest jeszcze m.in. dzwoniec.
Rzeczywiście – agresja, przepychanki i straszenie się wzajemne – tak wyglądają dzwońce przy karmniku. Można powiedzieć, że przypominają sejm w dawnej Polsce – tak bardzo się kłócą i krzyczą. Ale już na przykład grubodziób, który też pojawia się przy karmniku, jest uosobieniem znanego sprzed lat hasła „siła spokoju”. W czasie gdy wokół inni się spierają, podskakują, krzątają i kłócą, on spokojnie siedzi i zadumany zjada to, co ma do zjedzenia. Ma poczucie własnej siły i władzy. Grubodziób mógłby być więc tym, kto tonizuje otoczenie, łagodzi emocje.
A które zwierzęta są ekspertami od tworzenia koalicji?
Widzimy to na przykład u ptaków w sezonie lęgowym. Gdy w okolicy pojawia się drapieżnik – kuna, kot czy pies – w obronie przed nimi tworzą się koalicje, i to ponad podziałami. Ptaki rozmaitych gatunków zaczynają działać razem po to, żeby zwalczyć przeciwnika. Mało tego – porozumiewają się jednym głosem. Nagle wszyscy zaczynają mówić tym samym językiem. Głos trwogi i wezwania do obrony jest zrozumiały dla wszystkich zagrożonych. Tę koalicję tworzą bardzo sprawnie, a potem, gdy już przepędzą wroga, wracają do swoich rewirów, broniąc ich i żyjąc po swojemu, obok siebie. Podobnie jest w przypadku kawek, u których hierarchia społeczna jest ściśle określona. Ale w momencie, w którym pisklęta są zagrożone i trzeba walczyć o to, aby przeżyły, cały porządek jest burzony. Pojawia się jeden wspólny głos trwogi i wszyscy ruszają z pomocą. Nawet gdyby tej pomocy potrzebowała najmarniejsza z kawek w całej grupie. Pojawia się więc niezwykła solidarność.
W warszawskim zoo zdarzają się koalicje?
Słyną z nich szympansy – zarówno te żyjące na wolności, jak i te w ogrodach zoologicznych. Tworzą doraźne koalicje, żeby osiągnąć cel. Mieliśmy kiedyś duży kłopot, żeby połączyć nowe osobniki. Chodziło o Kimberly i Patryka – dwa szympansy, które poznały się w pewnym angielskim laboratorium, później trafiły do różnych ogrodów w Europie, aż wreszcie do nas. Powitanie było tu niezwykle romantyczne – objęcia, pocałunki, wprost bajka. Ale jak połączyć tę parę z resztą grupy? Siódemka pozostałych, żyjących już u nas wcześniej szympansów stworzyła koalicję przeciwko nowym lokatorom. Trzeba było sprytnie nimi manipulować, żeby wybrnąć z kłopotu. Najpierw więc Kimberly połączyliśmy z inną samicą – zamieszkały razem i dzięki temu się zaprzyjaźniły. Patryk z kolei trafił do innego samca, tworząc z nim nową małą koalicję. W ten sposób duża koalicja została osłabiona, a dla przeciwwagi pojawiły się dwie nowe grupy, które mogły się wspierać. Dzięki temu udało się ostatecznie połączyć wszystkie szympansy w jedno nowe duże stado, w którym wszyscy się znają i mogą na siebie liczyć. Obyło się bez agresji. Co więcej, Kimberly i Patryk doczekali się potomstwa, a było to możliwe właśnie dzięki temu, że w grupie zapanowały spokój, komfort i stabilizacja. To warunek konieczny, by szympansy mogły się rozmnażać. Gdyby w stadzie dochodziło do przepychanek, nie doszłoby do wychowania potomka, bo panuje tu zasada „wszystkie dzieci nasze są”, to znaczy wszyscy opiekują się dziećmi, nie tylko rodzice. Matka musi mieć zatem pełne zaufanie do wszystkich członków stada.
Szczególnej pomocy w tworzeniu koalicji nie potrzebują kruki. Uważa się je zresztą za elitę intelektualną w ptasim świecie.
Współpracują m.in. przy zdobywaniu pokarmu. Błyskawicznie wymieniają się informacjami. Gdy tylko jeden z nich znajdzie padlinę, bardzo szybko wiedzą o tym inne kruki. Te wiadomości przekazują sobie nie tylko za pomocą głosu. Nie widzimy tego, ale ich upierzenie świeci w ultrafiolecie. Dzięki temu przekazują sobie sygnały, które podpowiadają, gdzie można bezpiecznie żerować. W ten sposób zawierają koalicję, która pozwala im na wspólne czerpanie korzyści i gwarantuje przetrwanie większej grupy. U krukowatych taka współpraca jest powszechna. Gdy w naszym ogrodzie zagrożona czuje się jakaś młoda wrona i odzywa się głosem trwogi, na ratunek lecą wszystkie wrony. Zostawiają nawet na chwilę swoje dzieci, żeby sprawdzić, co się dzieje. A jeśli trzeba, potrafią uderzyć, także człowieka. To się zresztą zdarza. Co roku w Warszawie są meldunki o osobach pobitych przez wrony.
A czy są takie zwierzęta, które się ewidentnie ignorują? W ostentacyjny sposób nie zauważają nawzajem swojego istnienia?
Najogólniej rzecz biorąc – obojętność występuje tam, gdzie nie ma inteligencji. Bo gdy jej brakuje, nie ma mowy o więziach emocjonalnych, jak na przykład w stadzie śledzi czy w stadzie baranów. Natomiast tam, gdzie w grupie pojawia się agresja, wynika ona właśnie z inteligencji. A sposobem przełamania tej agresji jest uczucie miłości, przyjaźni i sympatii.
Do najpopularniejszych słów w polityce należy „kompromis”. Czy są takie zwierzęta, od których moglibyśmy się go uczyć?
Wśród nietoperzy wampirów jest tak, że jeśli jeden z nich się nie najadł, inne oddają mu część krwi, której same się wcześniej napiły. Żaden z nich nie jest wtedy do końca najedzony, ale wszystkie przetrwają i przeżyją noc. Może to być pewien rodzaj kompromisu zawieranego po to, by przeżyć. Ale może lepiej poszukajmy innego przykładu, bo jeszcze ktoś pomyśli, że porównuję polityków do krwiopijców (śmiech)... Co roku wiosną widzę w naszym zoo taką oto scenę: stoi żubr albo bizon i podchodzi do niego wrona. Wskakuje na żubra i choć jest przez niego odpędzana, wcale się nie zraża i wraca. W pewnym momencie żubr daje za wygraną, przestaje reagować i zaczyna tolerować tę wronę. Pozwala, by po nim chodziła i wyskubywała jego zimową sierść, która i tak przecież za chwilę wypadnie. Wrona zyskuje więc sierść potrzebną do budowy gniazda, a żubr zyskuje święty spokój. Wymęczony, ale jednak kompromis.
Ja tu widzę raczej pochwałę konsekwencji.
Bywa jednak tak, że nie zawsze obie strony zyskują. Tak jest w przypadku wron, które zbierają u nas czarne orzechy i gdzieś je chowają. Gdzie? Tego nikt nie wie. Korzystają z tych zapasów przez cały rok i zrzucają te orzechy na alejki, żeby je w ten sposób rozłupać. Orzechy nie zawsze pękają, więc czasem trzeba wykonać wiele lotów, żeby osiągnąć cel i dostać się do smacznego środka. Wrony pomagają więc sobie i dzielą się tym wysiłkiem. Raz rzuca orzechem jedna, raz inna wrona. Ale to loteria, bo nie wiadomo, której z nich uda się go skruszyć.
Nie podzielą się efektami swojej pracy?
Nie. Wygrywa ta, której uda się chwycić taki rozłupany orzech. Zwycięzca bierze wszystko, przegrany zostaje z niczym. Czasami tylko, gdy orzech pęknie na dwie połówki, obie współpracujące wcześniej wrony mogą być zadowolone.
Emocje w polityce sprawiają, że często jest w niej dużo krzyku i hałasu. Wiele zwierząt nie odnalazłoby się w takiej wrzawie.
Ale są i takie, które sobie z nią radzą, np. mewy. Gdy żyją gdzieś na klifie w kolonii liczącej 10 tys. par i wszystkie mają dzieci, to każda z tych par słyszy, rozpoznaje po głosie i odnajduje swoje dziecko. Chociaż wokół jest straszliwy harmider.
Ale już na przykład żyrafy nie odnalazłyby się chyba w politycznym hałasie i wrzasku.
Dlatego, że milczą. Choć to nie znaczy, że się nie komunikują. Robią to bardzo precyzyjnie, używając niesłyszalnych przez nas infradźwięków. Podobnie jak słonie. Gdyby więc działo się to w parlamencie – paradoksalnie mogłyby się dobrze porozumiewać, nawet mimo wrzasku i kłótni wokół. Mogłyby zawierać swoiste koalicje i pozwalać sobie na zmowę milczenia, choć tak naprawdę chodzi tu o porozumiewanie się niezrozumiałe dla innych. Paradoksalnie w świecie zwierząt jest tak, że w środowisku osobników agresywnych zyskuje ten mniej agresywny. Jeżeli w grupie wszystkie osobniki są agresywne, a jeden nie przejawia agresji, to traci mniej energii niż pozostałe. Ma mniej interakcji, mniej stresu, mniej ran – a zatem zyskuje. Może się skupić na czymś ważnym, bo nie rozprasza swojej uwagi. Siłą spokoju może osiągnąć dużo więcej niż inni. Natomiast w środowisku zwierząt łagodnych zawsze wygra ten najbardziej agresywny.
Jednym agresja i hałas będą przeszkadzały, inni uczynią z nich sposób na życie. To, co znamy z polityki, widzimy także u zwierząt. Spójrzmy na przykład na wyjce. To przecież prawdziwi mistrzowie wrzasku.
Podobnie gibony. Każdego ranka można usłyszeć w naszym ogrodzie ich swoisty hejnał rodzinny. Zaczyna samica, podkręca samca i tworzą duet. Czasem dołącza do nich jeszcze potomstwo. Krzyczą, ogłaszając światu: żyjemy, mamy się świetnie, jesteśmy jedną rodziną. Natomiast u wyjców chodzi o coś trochę innego. Mamy tu do czynienia z przekrzykiwaniem się samców.
Głos staje się ich bronią?
Tak. Porównują się za jego pomocą. Przekrzykują się, żeby pokazać, kto jest silniejszy. W ten sposób się pojedynkują, bez użycia siły fizycznej. Widzimy to też chociażby u naszych jeleni. Mocny, niski głos świadczy o sile samca i jego wieku. Gdy więc na rykowisku odezwie się mocarz, odpędza swoim głosem chłysta, czyli młodego jelenia. Także pingwiny w ten sposób pokazują innym, że są zdrowe i mają siłę. Dlatego na przykład w Kapsztadzie generują poważne problemy. Nie dość, że wchodzą ludziom do ogródków, kopią dołki i swoimi odchodami zanieczyszczają trawniki, to jeszcze do tego głośno ryczą. I dlatego pingwiny przylądkowe, czyli afrykańskie, znane są jako „jackass penguin” – ich ryk przypomina odgłosy wydawane przez osły.
Bywa, że obrady Sejmu są prowadzone nocą. Politycy muszą więc sobie dobrze radzić z brakiem snu i ze zmęczeniem. Które zwierzęta mają tu szczególne predyspozycje?
Na pewno kopciuszek. To taki ptak, który śpiewa w nocy. Samce odzywają się praktycznie całą noc z przerwami na krótkie drzemki. Słowiki zresztą też – kiedy są bezżenne, śpiewają całymi nocami. W ich przypadku to się jednak zmienia, kiedy mają już obok siebie samicę. Słowiki nie są już wtedy tak chętne do śpiewania.
Typowe. Osiągnęli cel, nie muszą więc już czarować.
Po prostu mają inne obowiązki (śmiech)...
Delfiny zasypiają podobno tylko w połowie. Cokolwiek to znaczy.
Są zwierzęta, które ucinają sobie drzemkę częścią mózgu, podczas gdy inna jego część pracuje. Dzięki temu są w stanie kontrolować, co się dzieje wokół nich. Warto zimą przyjrzeć się na przykład kaczkom w parku. Nawet jeśli odpoczywają, jedno oko mają otwarte – z tej strony, z której mogą się spodziewać jakiegoś zagrożenia – na przykład pojawienia się psa czy człowieka. Tym sposobem kaczka przez cały dzień jest aktywna, nigdy nie śpi. Nawet gdy jedna część mózgu drzemie, druga wciąż czuwa.
A korupcja zdarza się w świecie zwierząt?
Ona jest powszechna. Wszędzie tam, gdzie jest inteligencja, ale także tam, gdzie jest intensywny seks. W tym przypadku korupcja miesza się często z prostytucją. U rybitw bywa tak, że gdy samica jest przez chwilę sama, odwiedza ją sąsiad i wręczając jej rybę, korzysta z nieobecności jej samca. Nierzadko w ten sposób zostawia po sobie potomstwo. Seks za prezent to częste zjawisko u ptaków owadożernych i rybożernych.
W zwierzęcym parlamencie pojawiłby się problem parytetu? Aktywność polityczną wykazywałyby raczej samce czy samice?
Wszystko zależy od gatunku. Są oczywiście takie gatunki, w przypadku których w stadzie jest jeden samiec i grupa podporządkowanych samic. Nie ma wówczas mowy o żadnym parytecie. Są też jednak i takie gatunki, u których dominują samice. Tak jest na przykład u słoni, wśród których mamy do czynienia z matriarchatem. Samce są tu dopuszczane tylko od czasu do czasu. Podobnie u szympansów bonobo rządzą samice, a robią to za pomocą seksu. Zresztą bonobo na wszystko reagują seksem. Orgia to ich odpowiedź zarówno na radość, jak i na depresję. W ten sposób rozwiązują wszystkie problemy. Ale są oczywiście też takie gatunki, w przypadku których samice rządzą w sposób bardziej wyrafinowany, niż nam się wydaje, i to one dokonują wyboru partnerów. Nieprzypadkowo przecież w świecie zwierząt jest tak, że samce są piękniejsze – właśnie po to, żeby samice wybrały właściwego samca, tego, którego uważają za bardziej atrakcyjnego.
Samce często próbują więc oczarować sobą otoczenie. I tu znów sięgamy do analogii ze światem polityki. Można się więc zastanawiać, czy jest więcej podobieństw. Na przykład czy istnieje narcyzm wśród zwierząt? Czy są takie gatunki, które lubią się oglądać w lustrze albo na ekranie telewizora?
Nie, większość zwierząt nie rozpoznaje swojego odbicia. Nie rozumieją, że widzą siebie. Sprawdza się to za pomocą tzw. testu lustra. To badanie polegające na tym, że na ciele zwierzęcia umieszcza się kolorową naklejkę, którą może ono zobaczyć tylko w swoim lustrzanym odbiciu. Spośród naszych rodzimych ptaków ten test zdała tylko sroka, co świadczy o jej inteligencji. Widząc swoje odbicie, rozumiała, że naklejka znajduje się nie w lustrze, ale na jej piórach. I ją z siebie zdjęła. Szympansy też przechodzą ten egzamin pozytywnie – wiedzą, że widzą w lustrze swoje odbicie. Ale goryle już na przykład tej świadomości nie mają.
Taki sejm w ogrodzie zoologicznym byłby miejscem lepszej polityki?
Był kiedyś taki zabawny program telewizyjny „Polskie Zoo”. Myślę, że sejm zwierzęcy byłby jeszcze śmieszniejszy. Nie powinniśmy więc w tym kierunku zmierzać. Nie pozwólmy, żeby zwierzęta nami rządziły. Ale pytania o zwierzęta i politykę tylko pozornie są abstrakcyjne. Trwają przecież dyskusje o tym, czy należy nadać szympansom specjalne prawa i traktować je jako „osoby nieludzkie” (non human person). To rodzi oczywiście wiele poważnych pytań – na przykład o to, czy taki szympans miałby mieć czynne i bierne prawo wyborcze, czy tylko bierne albo tylko czynne?