RAPORT OTWARCIA SZCZYTU NATO. Cele: wzmocnienie wschodniej flanki, współpraca z Ukrainą przy jednoczesnym dialogu z Rosją. – Osiągnęliśmy więcej niż to, o czym była mowa na szczycie w Newport w Walii – stwierdził Tomasz Szatkowski, wiceminister obrony narodowej odpowiedzialny za przygotowanie szczytu. Trudno się z tym nie zgodzić.
Na odbywającym się krótko po rosyjskiej agresji na Ukrainę szczycie w 2014 r. zapowiedziano m.in. ciągłą obecność wojsk sojuszniczych w naszym regionie i większą liczbę wspólnych ćwiczeń. Miano też wzmocnić siły odpowiedzi Sojuszu (tzw. NATO Response Force, w skrócie NRF) oraz – co istotne – przygotować magazyny ze sprzętem, czyli tzw. prepositioning (ludzi jest łatwiej przerzucić niż ciężki sprzęt – dlatego warto go przywieźć zawczasu). Te postulaty zostały spełnione, a w niektórych przypadkach pierwotne założenia udało się przekroczyć.
O ile w Walii mówiono o tym, że siły NRF będą liczyć kilkanaście tysięcy żołnierzy, o tyle już rok później na spotkaniu przedstawicieli rządów w Brukseli ich liczba wzrosła do 40 tys. Dwa lata temu zdecydowano także o utworzeniu tzw. szpicy, czyli kilku tysięcy żołnierzy w bardzo wysokiej gotowości: są w stanie wkroczyć do akcji w ciągu kilkudziesięciu godzin. Szpica ma już za sobą pierwsze ćwiczenia, choć nie osiągnęła jeszcze pełnej zdolności operacyjnej. Postanowiono również, że dowództwo szpicy będzie się mieściło się w Szczecinie. – Spójne stanowisko Sojuszu w sprawie działań na wschodniej granicy robi wrażenie. Można wręcz powiedzieć, że jest zaskakujące – podsumowuje Henning Riecke, szef programu relacji transatlantyckich w Niemieckim Towarzystwie Stosunków Międzynarodowych (DGAP).
Z polskiej perspektywy decyzje, które zostaną przypieczętowane w Warszawie (większość jest już ustalona – spotkanie przywódców to formalne przyjęcie i ogłoszenie tego, co wypracowali eksperci), idą znacznie dalej. Po pierwsze, w Polsce i krajach bałtyckich pojawią się cztery międzynarodowe grupy batalionowe. Tą na Łotwie mają dowodzić żołnierze kanadyjscy, w Estonii brytyjscy, na Litwie niemieccy. W Polsce, koło Suwałk, ma stacjonować około tysiąca Amerykanów.
Wschodnia flanka
Czy to wystarczająco dużo? – Słynny polityk, Brytyjczyk z cygarem, powiedział kiedyś, że on nie potrzebuje wielu amerykańskich żołnierzy na Wyspach Brytyjskich. Wystarczy jeden, który zginie. To jest naprawdę olbrzymie wzmocnienie. Patrząc na siłę rażenia takiej grupy batalionowej, można ją przyrównać do nawet dwóch brygad rosyjskich – ocenia jeden z najważniejszych generałów w Wojsku Polskim. Bataliony w państwach bałtyckich będą międzynarodowe, a to oznacza, że w razie ataku Rosji w konflikt niejako automatycznie zostanie wciągnięta większa liczba państw.
Wiceminister Szatkowski na spotkaniu w think tanku Polityka Insight mówił, że „wzmocnienie NATO nie złamie rosyjskiej przewagi sił w regionie, ale Sojusz osiągnie wiarygodność odstraszania właśnie przez wielonarodowy skład tych sił”. Ze słów Szatkowskiego można wnioskować, że Polska ma utworzyć sojusznicze dowództwo wschodniej flanki. To byłaby kolejna natowska instytucja w Polsce po dowództwie w Szczecinie i działającym od 12 lat Centrum Szkolenia Sił Połączonych w Bydgoszczy. W tym samym mieście w ubiegłym roku utworzono Jednostkę Integracyjną Sił Sojuszu Północnoatlantyckiego (NFIU). Tworzy ją ponad 40 oficerów z Polski i 13 z innych krajów.
Amerykanie zapowiedzieli, iż od lutego 2017 r. w naszym regionie pojawi się ich brygada pancerna: około 4,5 tys. żołnierzy oraz setka pojazdów i czołgów. To kolejne wzmocnienie naszego bezpieczeństwa. W momencie gdy w 2018 r. uruchomiona zostanie amerykańska baza w Redzikowie (część systemu amerykańskiej tarczy przeciwrakietowej), w Polsce pojawi się kolejnych 300 żołnierzy i pracowników wojska zza Atlantyku.
To oczywiście nie to samo, co stałe bazy Sojuszu na terenie naszego kraju, co było ambicją niektórych polskich polityków. Zdaniem Jean-Pierre’a Darnisa, dyrektora programu obronności i bezpieczeństwa we włoskim Instytucie Spraw Międzynarodowych, ulokowanie w naszej części Europy większych sił mogłoby zostać odebrane w Moskwie jako prowokacja. – Nikt w Sojuszu nie chce zostawić Polski na pastwę agresora. Nikt we Włoszech nie myśli, że Rosja jest demokratycznym, godnym zaufania partnerem, ale jednocześnie musimy przemawiać do mniej i bardziej twardogłowych członków rosyjskiego przywództwa – tłumaczy profesor.
Rosja i południe Europy
Oczywiście przywódcy 28 krajów członkowskich i wielu innych państw, którzy przyjadą na szczyt (np. z Ukrainy czy Gruzji) będą także rozmawiać o innych kwestiach niż tylko kolejne cztery grupy batalionowe. Z polskiego punktu widzenia ważne jest, że dosyć dużo czasu ma zostać poświęcone Ukrainie (więcej o tym wątku piszemy na stronie A10). Jednak Sojusz nie chce postawić Rosji pod ścianą. Z drugiej strony nikt nie ma zamiaru dążyć do ocieplenia za wszelką cenę.
– Jesteśmy otwarci na dialog z Rosją. Rada NATO-Rosja ma do odegrania ważną rolę jako forum wymiany informacji i powinna redukować napięcie oraz podnosić przewidywalność – przekonywał na poniedziałkowej konferencji prasowej sekretarz generalny Sojuszu Jens Stoltenberg. Norweg zapowiadał wznowienie rozmów z Rosją już kilka tygodni temu, po spotkaniu ministrów spraw zagranicznych państw Sojuszu. Wtedy planowano to jeszcze przed warszawskim szczytem, teraz wiadomo już, że takie spotkanie odbędzie się później.
W Warszawie nie zabraknie również rozmów o południowej flance NATO. Polska wysłała właśnie cztery samoloty F-16 i 150 żołnierzy do ich obsługi do Iraku. Dodatkowo w regionie zostanie zaangażowanych około 60 polskich komandosów. Jeśli będą uczestniczyli w podobnych „zadaniach szkoleniowych” jak np. Amerykanie, to po prostu wezmą udział w regularnej wojnie (choć minister Antoni Macierewicz zaprzeczał, aby taka ewentualność była rozpatrywana). Jednak polskie zaangażowanie nie zmienia ogólnego braku porozumienia i wspólnej polityki dotyczącej działań w tym rejonie świata. Wydaje się, że w Warszawie zostanie ogłoszone również wysłanie na Bliski Wschód sojuszniczych samolotów AWACS, które stanowią doskonałe oczy i uszy współczesnej armii.
Nikt z członków NATO nie domaga się ocieplenia za wszelką cenę relacji z Rosją. Krym i Donbas na dobre zmieniły wizerunek Kremla
Jean-Pierre Darnis wskazuje, że rola Sojuszu na południowej flance pozostaje niejasna. – Nie ma tam awanturniczych państw gotowych do ataku na Europę, chociaż sytuacja w Libii nie przedstawia się najlepiej. Jednak z obawy o konsekwencje, w tym destabilizację sąsiedniej Tunezji, nikt nie chce interwencji w tym kraju – twierdzi ekspert. Jego zdaniem liderom Francji i Włoch, nawołującym do większego zaangażowania NATO na południowej flance, chodzi tak naprawdę o polityczny gest: dostrzegamy, że ta kwestia jest dla was ważna.
Szczyt będzie okazją do wielu spotkań dwustronnych. Prezydent Andrzej Duda spotka się m.in. ze swoim amerykańskim odpowiednikiem Barackiem Obamą. Jak dowiedzieliśmy się w kręgach zbliżonych do rządu, zachodni dyplomaci lobbują też nad umocnieniem związków wojskowych Polski z Rumunią i Turcją. Taki sojusz wewnątrz Sojuszu miałby pomóc zatrzymać Ankarę w zachodniej orbicie.
Przywódcy mają się także zająć współpracą na linii NATO-UE, która według Stoltenberga ma być zacieśniana. Poruszone zostaną również kwestie cyberbezpieczeństwa, na które w ostatnich latach wojskowi z krajów Sojuszu zwracają coraz baczniejszą uwagę. Prawdopodobnie we wnioskach po szczycie usłyszymy również kilka zdań odnośnie do tego, że NATO jest wciąż organizacją mającą broń nuklearną i że jest to czynnik, który powinien odstraszać potencjalnych agresorów. – To na pewno nie będzie szczyt taki, jak ten w Lizbonie z 2010 r., który przyjmie nową doktrynę. Ten szczyt musi pokazać, że NATO zareagowało już w sposób właściwy na zagrożenie ze Wschodu – mówił w RMF FM były minister obrony Bogdan Klich.
Gapowicze
Podczas szczytu wróci temat kwot przeznaczanych na obronę przez państwa europejskie. Bardziej równomierne dzielenie się zobowiązaniami w ramach Sojuszu to dla Waszyngtonu – mającego żal do europejskich partnerów, że wciąż nie potrafią sami zadbać o swoje bezpieczeństwo – kwestia priorytetowa. Obama, choć nazwał niektórych członków NATO „jadącymi na gapę”, zdecydował się czterokrotnie zwiększyć środki na amerykańską obecność wojskową w Europie w ramach European Reassurance Initiative. Jego następca (lub następczyni) może nie być tak hojny i może go nie przekonać fakt, że chociaż niewielu członków przekazuje na obronę 2 proc. PKB, to realnie rok w rok budżet obronny w wielu państwach rośnie.
– Biorąc pod uwagę obecność amerykańskiej zbrojeniówki na kontynencie, wielu Europejczyków podejrzliwie odbiera amerykańskie nawoływania, które w ich uszach bardziej brzmią jak strategia marketingowa – mówi nam Gustav Gressel z Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych. – Powinniśmy przeznaczać więcej na obronę, ale musimy się też zastanowić, na co i jak wydawać te pieniądze. Gotowość bojową sił europejskich można byłoby podnieść dzięki usprawnieniom organizacyjnym, m.in. koordynacji zakupów sprzętu – mówi Gressel.