Wszyscy chcemy mieć profesjonalnych urzędników, a nie politycznych nominatów na kluczowych stanowiskach. A gdy już się pojawia fachowiec, obrzucamy go błotem za to, że nie jest życiowym nieudacznikiem.
Ostatnie dni to atak na wiceministra zdrowia Krzysztofa Łandę. Na dowód zacytujmy kilka stwierdzeń, które pojawiły się w prasie: „Napisał ustawę pod kolesi?” (obowiązkowo ze znakiem zapytania), „Łanda i jego banda” albo „Tak płacą producenci leków. Fortuna dla fundacji wiceministra”. Przekaz jest jednoznaczny: podsekretarz stanu w polskim rządzie chodzi na pasku globalnych korporacji, które płacą mu za przychylność.
A teraz skupmy się na faktach. Faktem jest, że Krzysztof Łanda aktywnie działał przed objęciem posady w resorcie zdrowia w fundacji Watch Health Care. Zajmuje się ona analizą problemów pacjentów, ze szczególnych uwzględnieniem dostępności do gwarantowanych świadczeń zdrowotnych. Pisząc prościej – fundacja pokazuje, ile czasu musi czekać Polak w kolejce na wizytę u specjalisty czy na operację. Kolejnym faktem jest, że niektóre koncerny farmaceutyczne wspierały działalność fundacji. Być może dzięki pieniądzom koncernów Łanda prowadził wygodne życie.
Gdy Krzysztof Łanda został wiceministrem zdrowia, oficjalnie odciął się od dawnych znajomości. Przestał odbierać telefon, a w resorcie wprowadził zasady, które określały, w jaki sposób można się z nim spotkać. Wszystko transparentne, niekiedy nawet ocierające się o śmieszność. Była to zresztą odpowiedź na pojawiający się już na początku kadencji zarzut, że w ministerstwie pojawił się człowiek korporacji. W ostatnich dniach okazało się jednak, że wiceminister poszedł na imprezę, której współorganizatorem były koncerny farmaceutyczne. Być może nawet zjadł na ich koszt obiad i popił kawą albo lampką wina.
To niektórych rozjuszyło. Pojawiły się głosy, że wiceminister nie powinien utrzymywać żadnych relacji z prezesami dużych firm. Tym bardziej że zabronił utrzymywania kontaktów z biznesem podległym mu urzędnikom. A ja pytam: dlaczego nie powinienl Czy nie lepszy jest urzędnik, który ma w telefonie numery do wszystkich znaczących osób na polskim rynku farmaceutycznym, od posła, który zostaje wiceministrem, bo potrzebuje dodatkowych wrażeń poza podnoszeniem ręki i naciskaniem przycisku na sali sejmowejl Czy nie lepszy jest urzędnik, który wsiada do samolotu i spotyka się we Francji czy w Stanach Zjednoczonych z władzami centrali koncernów farmaceutycznych, niż wiceminister, który wymiguje się od międzynarodowych spotkań, bo wyjdzie, że nie wyszlifował jeszcze wystarczająco swojego angielskiegol
Dlaczego chcemy mieć profesjonalistów u państwowych sterów, a nie akceptujemy tego, że mają oni swoją przeszłość biznesowąl Dlaczego uważamy, że minister Mateusz Morawiecki chodzi na pasku bankierów, a wiceminister Krzysztof Łanda – na pasku branży farmaceutycznejl Każdy mający jakiekolwiek pojęcie o styku biznesu z polityką wie, że kolega po fachu, który zostaje urzędnikiem państwowym na wysokim szczeblu, zyskuje szacunek nie uległością wobec starych znajomych, lecz umiejętnością oddzielenia przeszłości od teraźniejszości. I tacy profesjonaliści, jak Morawiecki czy Łanda, bez wątpienia potrafią to od siebie oddzielać.
Co do samego Krzysztofa Łandy, to jest on już spalony jako wiceminister. Z politycznego punktu widzenia powinien zostać odwołany ze stanowiska możliwie najszybciej. „Łanda i jego banda” będą się ciągnęły i za nim, i za jego przełożonym Konstantym Radziwiłłem każdego dnia, w którym kontrowersyjny wiceminister będzie sprawował swoją funkcję. Z drugiej strony nie można dawać się szantażować gawiedzi, która szuka krwi. Na tej zasadzie można bowiem zniszczyć każdego.
I wielka szkoda, że padło akurat na Krzysztofa Łandę. Rozmawiałem z nim jeden raz w życiu, przez pół godziny. Mówiliśmy o prawie farmaceutycznym i zmianach, które należy w nim wprowadzić, aby polepszył się dostęp Polaków do leków. Niektóre rozwiązania proponowane przez wiceministra wydawały mi się niewłaściwe. Ale na pierwszy rzut oka dostrzegalna była wizja, chęć zmiany czegoś, czego nikt nie potrafił naprawić od lat. Zresztą pierwsze efekty działań były już dostrzegalne, o czym wielokrotnie informowaliśmy na łamach DGP. Często krytykując poszczególne pomysły, ale doceniając fakt, że znalazł się ktoś, kto nie siedzi z założonymi rękami.
Niestety, wygrała zaściankowa mentalność, gdy ważniejsze od fachowości urzędnika jest to, z kim pija kawę albo ile ma w portfelu. A potem się dziwimy, że ludzie, którzy osiągnęli w jakiejś dziedzinie sukces, nie garną się do pracy w administracji publicznej. Pod tym względem nie potrafimy uczyć się na doświadczeniach innych krajów, gdzie standardem jest płynna granica pomiędzy biznesem a polityką, przy jednoczesnym zachowaniu standardów etycznych. U nas – niestety, zdaniem wielu Polaków – gdy ktoś już przechodzi z sektora prywatnego do publicznego, to po to, aby się jeszcze więcej nachapać. A paradoksalnie brak zaufania wynika często z tego, jak źle oceniamy klasę polityczną. Czyli przede wszystkim tych, którzy nigdy z biznesem nie mieli nic wspólnego.
Chcemy profesjonalistów u sterów, a nie akceptujemy, że mają przeszłość biznesową. Uważamy, że minister Morawiecki chodzi na pasku bankierów, a wiceminister Krzysztof Łanda – na pasku branży farmaceutycznej