Dokładnie 102 lata temu na ulicach Sarajewa młody serbski student zastrzelił austriackiego następcę tronu, czym uruchomił proces, który można nazwać samobójstwem Europy. Pierwsza wojna światowa oprócz milionów ofiar przyniosła gospodarczą ruinę i zakończyła dominację naszego kontynentu na świecie.



Porównania do samozagłady są w obecnej sytuacji dość banalne, ale ja chciałbym zwrócić Państwa uwagę na trochę inną sprawę. W swojej znakomitej książce poświęconej wybuchowi wielkiej wojny Christopher Clark pokazuje mechanizm, który zabójstwo arcyksięcia z incydentu zmienił w huragan. Brak komunikacji, narastająca spirala strachu, niepewność i brak zrozumienia intencji innych państw. Europejscy dyplomaci, zamiast spór zażegnać, w perfekcyjny sposób zamienili go w katastrofę.
Warto, żebyśmy uniknęli takiego błędu. Nie jesteśmy w XVII wieku – współczesne państwa są bardziej złożone i wielopodmiotowe. To nie czasy Hobbesa i jego Lewiatana. Polska w UE ma relacje nie z 27 jednolitymi bytami, ale z 27 podmiotami pełnymi wewnętrznych napięć. Warto, żebyśmy to zrozumieli i dostrzegli napięcia w państwie na kontynencie najsilniejszym – w Niemczech.
Republika Federalna Niemiec nie zniknie. Nie rozpłynie się w powietrzu wraz z końcem Unii. Niemcy są naszym sąsiadem już od 1000 lat i będą nim jeszcze długo po naszej śmierci. Nawet jeżeli Unia Europejska zniknie, będziemy sąsiadami jednej z największych gospodarek i społeczeństw świata. Musimy więc ułożyć wzajemne relacje. Żeby to jednak zrobić, trzeba zrozumieć, z kim rozmawiamy.
Naszym partnerem nie jest jakaś monolityczna magma mająca tylko jeden głos, ale jedno z najbardziej zróżnicowanych i wewnętrznie dynamicznych społeczeństw europejskich. Państwo federalne, w którym pomysły na politykę międzynarodową, gospodarczą czy społeczną poddawane są publicznemu dyskursowi. Warto dostrzec, że np. Zieloni, nawet jeżeli dalecy ideologicznie od obecnego rządu polskiego, są mu bliscy w kwestii stosunku do Rosji, warto zobaczyć podziały pomiędzy CDU i CSU, zrozumieć walkę o władzę w SPD i dostrzec, jak coraz bardziej radykalne wypowiedzi polityków tej partii są sposobem walki z jej trwającym lata osłabieniem.
Nie chodzi o to, żeby budować naszą politykę zagraniczną na partyjno-personalnej współpracy – to gra na krótką metę. Chodzi o to, by zrozumieć, że w ostatecznym rozrachunku rozmawiając z niemieckimi politykami, rozmawiamy z niemieckim społeczeństwem. Warto więc wykorzystywać jak najwięcej kanałów komunikacji, jasno i wyraźnie przedstawiać nasze stanowisko i w ten sposób bronić naszych interesów, rozumiejąc interesy partnerów. Warto mieć świadomość, że słowa, które słyszymy na arenie międzynarodowej, adresowane są przede wszystkim do odbiorców w kraju, trzeba więc podchodzić do nich z dystansem. Jeżeli zabraknie nam zimnej krwi i zrozumienia rzeczywistości, może to się źle skończyć. Drugie Sarajewo raczej nam nie grozi, ale w Europie historia lubi płatać figle.