Czto russkomu choroszo, to niemcu – smiert” (co dla Rosjanina jest dobre, dla Niemca znaczy śmierć) – głosi rosyjskie powiedzenie, którego autorstwo jest przypisywane Aleksandrowi Suworowowi. W kontekście Brexitu to powiedzenie znów ma swoje zastosowanie. Tyle że zamiast Niemca trzeba by wstawić Ukraińca.



Upraszczając, można powiedzieć, że o ile Kreml trzyma kciuki za Brexit, dla Ukrainy zwycięstwo eurosceptyków w dzisiejszym głosowaniu będzie złą wiadomością. Z tych samych powodów – radykalnej różnicy interesów. Rosja od lat stara się rozgrywać członków Unii Europejskiej między sobą. Robić interesy z jednymi kosztem innych, nie tylko ze względu na własne zyski, ale też licząc na zasianie ziarna nieufności między eurostolicami. Niezależnie od tego, czy chodzi o energetykę, politykę czy biznes. Dziel i rządź. Razdielaj i włastwuj.

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>

Unia bez Wielkiej Brytanii będzie organizmem mniej proamerykańskim – mają nadzieję Rosjanie. Choć na samym początku swojej pierwszej kadencji prezydent Władimir Putin próbował stawiać na sojusz z Londynem, relacje brytyjsko-rosyjskie szybko się popsuły. Ich symbolem było zamordowanie przy użyciu radioaktywnego polonu przez rosyjskie służby brytyjskiego obywatela, byłego funkcjonariusza rosyjskiego wywiadu Aleksandra Litwinienki. Ale można w tym kontekście przytoczyć także liczne przypadki naruszania brytyjskiej przestrzeni powietrznej przez rosyjskie samoloty, wreszcie wyrzucenie znad Wołgi British Council.
Unia Europejska po ewentualnym zwycięstwie zwolenników Brexitu będzie musiała się skupić na wynegocjowaniu z Brytyjczykami zasad wyjścia. Każdy, kto pamięta milion szczytów ostatniej szansy w sprawie Grecji czy – szerzej – całego kryzysu finansowego, łatwo sobie wyobrazi, co czeka Brukselę i europejskich polityków. A jeśli dodać do tego kłopoty migracyjne, tlące się wciąż w tle problemy zadłużeniowe czy choćby zagrożenie terrorystyczne, pojawi się nieuchronna pokusa, by pozostałe pożary ugasić. Na przykład ograniczając asertywną postawę wobec Rosji, wzmagając za to presję na Kijów, by ten pogodził się z rosyjską metodą faktów dokonanych.
Pierwsze symptomy takiej postawy są już widoczne. O ile jeszcze pół roku temu nie było wielkiego problemu, by przedłużyć obowiązywanie sankcji, nałożonych przez Rosję za najbrutalniejsze od dwóch i pół dekady pogwałcenie zasad prawa międzynarodowego w postaci anektowania fragmentu cudzego terytorium, o tyle obecnie coraz częściej pojawiają się głosy, że może by jednak ten Krym odpuścić. Może nie de iure, uznając jego wymuszoną rosyjskość, ale na pewno de facto, znosząc część sankcji. Łagodnie mówił o tym niedawno szef MSZ Niemiec Frank-Walter Steinmeier, bardziej zdecydowanie jego austriacki kolega (Austria często ubiera niemieckie treści w radykalniejszą formę). Do zniesienia sankcji wezwał francuski senat.
Francuzi i Niemcy niechętnie patrzyli też na manewry Anakonda-2016, które odbyły się niedawno na terenie Polski. Żołnierze znad Loary w ogóle się nie pojawili. Steinmeier mówił o niepotrzebnym drażnieniu Rosji. I choć ćwiczenia były natowskie, a nie unijne, zaś słowa Niemca należy też rozpatrywać w kontekście rozgrywki wewnętrznej przed zbliżającymi się powoli wyborami, bez Brytyjczyków we Wspólnocie takie tezy będą jeszcze głośniejsze. Powrót do business as usual z Rosją tylko przyspieszy.