Premier Wielkiej Brytanii David Cameron oświadczył, że nie żałuje swej decyzji o zarządzeniu referendum w sprawie dalszego członkostwa kraju w UE. Twierdzi, że ewentualny Brexit nie wywoła w Unii efektu domina.

Liczba zwolenników i przeciwników Brexitu jest bardzo wyrównana przed referendum, więc "nikt nie wie, co się stanie" - przyznał Cameron w wywiadzie dla środowego wydania "Financial Timesa".

Szef rządu podkreślił jednak, że nie żałuje zapowiedzenia referendum w 2013 roku, mimo że - jak zauważa "FT" - w rzeczywistości zmusiło go do tego grożące buntem eurosceptyczne skrzydło jego Partii Konserwatywnej, zaniepokojone wzrostem popularności antyunijnej Partii Niepodległości Zjednoczonego Królestwa (UKIP) Nigela Farage'a.

"I tak musielibyśmy w końcu odpowiedzieć na to pytanie (o dalsze członkostwo Wielkiej Brytanii w UE - PAP). Europa bardzo zmieniła się od lat 70. Nawet gdyby referendum nie odbyło się teraz, trzeba by je było przeprowadzić w przyszłości" - zaznaczył Cameron.

W razie referendalnego zwycięstwa zwolenników Brexitu Cameron zamierza - wbrew opinii licznych torysów - pozostać na stanowisku premiera, a referendum bez względu na wynik zakończy jego zdaniem spory o to, czy Wielka Brytania ma pozostać w UE. "Referendum rozstrzygnie sprawę, niezależnie od wyniku będzie decydujące. Wielka Brytania nie będzie przechodziła przez to od nowa. Z drugiej strony, jeśli zagłosujemy za wyjściem, będzie to decyzja nieodwracalna" - powiedział. "FT" interpretuje to jako ostrzeżenie pod adresem eurosceptycznego skrzydła torysów.

Cameron zapowiedział, że w razie pozostania kraju w UE będzie chciał szybko wzmocnić swoją pozycję zarówno w brytyjskim parlamencie, jak i w Unii, nadwątloną przez miesiące wewnątrzpartyjnych sporów o UE. Wśród swoich planów wymienił wprowadzenie pakietu działań zwiększających społeczną mobilność obywateli (tzw. strategia życiowych szans) oraz głosowanie w sprawie zachowania atomowych okrętów podwodnych z nuklearnymi rakietami balistycznymi Trident, co miałoby na powrót zjednoczyć konserwatystów.

W przyszłym tygodniu Cameron zamierza udać się na szczyt UE w Brukseli. W razie porażki zwolenników Brexitu chce dążyć do zawarcia nowych umów handlowych i współpracy w walce z terroryzmem, a także reformy gospodarczej na większą skalę.

Zdaniem szefa brytyjskiego rządu ewentualny Brexit nie doprowadziłby do rozpadu UE poprzez wyzwolenie efektu domina. "Nie wydaje mi się, by w razie naszego wyjścia Dania lub Holandia miały nagle zrobić to samo" - podkreślił. Dodał jednak, że wyjście Wielkiej Brytanii z UE "miałoby ogromny i negatywny wpływ na resztę Unii", a Bruksela zareagowałaby na to pogłębieniem europejskiej integracji i wzmocnieniem nacisku na aspekt polityczny UE. "Byłoby to szkodliwe nie tylko dla Wielkie Brytanii, ale też dla Europy, jakiej my byśmy sobie życzyli" - zaznaczył Cameron.

Na zarzuty, że jego euroentuzjazm ujawnił się dopiero niedawno, odparł: "Moje stanowisko zawsze było takie samo przez całą moją karierę polityczną. Zawsze mówiłem, że najlepsze dla Wielkiej Brytanii będzie pozostanie w UE". Przyznał też, że odkąd został premierem, zaczął postrzegać współpracę między krajami UE jako ważny element brytyjskiego bezpieczeństwa.

"NATO to fundament naszego bezpieczeństwa, ale UE odgrywa coraz większą, ważniejszą i cenniejszą rolę w wymianie informacji na temat terroryzmu, przestępczości i granic" - powiedział.

Na koniec omawiającego wywiad artykułu "Financial Times" cytuje jednego ze współpracowników brytyjskiego premiera, przekonującego, że referendum pójdzie po myśli Camerona. "Jego polityczna spuścizna będzie polegała na tym, że odciągnął brytyjską gospodarkę znad skraju przepaści, zatrzymał Szkocję w Zjednoczonym Królestwie i Wielką Brytanię w UE. Sami się przekonacie". (PAP)

akl/ ap/