Bilans członkostwa Wielkiej Brytanii we Wspólnocie jest dodatni. I to po obu stronach. Zwolennicy opuszczenia UE przez Zjednoczone Królestwo lubią podkreślać, że Brexit będzie narzędziem odzyskania kontroli nad własnym państwem. Zapominają przy tym, że Londyn opuści organizację, na której kształt miał bardzo duży wpływ. Kiedy tylko Brytyjczycy chcieli, grali w UE pierwsze skrzypce. Najlepszym tego przykładem jest wspólny rynek.
Chociaż dzisiaj jest uważany za coś oczywistego, to na początku lat 80. był ideą daleką od rzeczywistości. Kiedy w 1985 r. przewodniczącym Komisji Europejskiej został Jacques Delors, państwa członkowskie zobligowały go do zmiany tego stanu rzeczy. W realizacji tego kluczowy okazał się brytyjski zastępca francuskiego polityka lord Cockfield.
W czerwcu 1985 r. przedstawił listę prawie 300 różnych barier handlowych wraz z zaleceniami, jak je usunąć i harmonogramem działań. Osobiście doglądał realizacji planu i dzięki temu w 1992 r. wspólny rynek był faktem, chociaż polityk został wcześniej odwołany z Brukseli. Wolnorynkowy kierunek kontynuował kolejny brytyjski wiceprzewodniczący Leon Brittan, którego przezywano „ajatollahem wolnego rynku”. W drugiej komisji Delorsa odpowiadał on za politykę antymonopolową; w komisji Jacques’a Santera – za handel. To on był głównym adwokatem zerowej tolerancji dla pomocy państwowej, co charakteryzuje Komisję do dzisiaj. Zmusił m.in. Renault do zwrotu miliarda dolarów, jakim producenta wspomógł francuski rząd.
Piętno Brittana jest odczuwalne w Brukseli do dzisiaj. Walczył o deregulację sektora przewozów lotniczych i telekomunikacyjnego, stał za pomysłem oddzielenia sieci przesyłowych od produkcji energii elektrycznej i sprzedaży gazu (pokłosiem tego jest możliwość zmiany dostawcy energii przez konsumenta). Odegrał wielką rolę w zakończeniu prac nad rundą urugwajską w negocjacjach na łonie WTO; przedstawił także pod koniec lat 90. pomysł na umowę handlową z USA, która miała wejść w życie do 2010 r. Brittan sprzyjał wielkiemu biznesowi i aktywnie namawiał go do zrzeszania się na forum europejskim. W tym sensie można go nazwać ojcem brukselskiego lobbingu.
Swój wpływ odcisnęli Brytyjczycy także na sposób, w jaki Unia kształtuje swoje kontakty z otoczeniem. Wszak pierwszym unijnym „ministrem spraw zagranicznych” została Catherine Ashton, która sprawowała pieczę nad organizacją i uruchomieniem Europejskiej Służby Działań Zewnętrznych. W dużej mierze jej zasługą jest porozumienie z 2013 r. normalizujące stosunki między Serbią a Kosowem.
Wpływ Wielkiej Brytanii na kształt Unii odczuwany jest także nad Wisłą. To Brytyjczycy byli wielkimi orędownikami rozszerzenia Wspólnoty. Chcieli Unię powiększać, ale jej nie pogłębiać. Po rozszerzeniu, w ramach którego członkiem europejskiej rodziny stała się również Polska, jako jeden z trzech krajów (razem z Irlandią i Szwecją) nie zdecydowali o wprowadzeniu okresu przejściowego w dostępie do swojego rynku pracy.
Zjednoczone Królestwo nadaje także ton (a przynajmniej idzie w tej kwestii razem z prądem) w kwestii unijnej polityki klimatycznej i energetycznej. Brytyjczycy w ub.r. zamknęli swoją ostatnią kopalnię węgla kamiennego i chcieliby pozbyć się tego surowca ze swojego miksu energetycznego do 2025 r.
Wielka Brytania odcisnęła więc swoje piętno na kierunku, w jakim zmierza Europa, i optyce, zgodnie z którą postrzegane są pewne problemy. Ale korzyści z członkostwa są oczywiste także na Wyspach. Przed wstąpieniem do UE miały opinię chorego człowieka Europy i były członkiem grupy G7 z najsłabszym wzrostem gospodarczym. Po przystąpieniu do brukselskiego klubu fortuna się odwróciła i dzisiaj Wielka Brytania w gronie siedmiu największych gospodarek na świecie cieszy się statusem kraju z najwyższym tempem wzrostu gospodarczego.
Prawdą jest też jednak, że Wielka Brytania więcej wkłada do unijnego budżetu, niż z niego wyjmuje. Wkład netto do wspólnotowej kasy wyniósł w ub.r. trochę ponad 7 mld funtów. To duże pieniądze, ale znikome w porównaniu z brytyjskim PKB (0,4 proc.). To mniej niż jedna ósma tego, co Zjednoczone Królestwo przeznacza na obronę. Brytyjczycy wynegocjowali specjalny rabat na swoją składkę unijną, żeby nie dopłacać do francuskiego rolnictwa. Ale brytyjscy farmerzy również są beneficjentami wspólnej polityki rolnej – zwłaszcza ci z Irlandii Północnej. Szczególnie dobrze w kwestii funduszy unijnych radzą sobie brytyjscy naukowcy, którzy zgarnęli 15,5 proc. funduszy przeznaczonych na badania i rozwój w poprzedniej perspektywie budżetowej.

Pobierz raport Forsal.pl: Brexit vs Twoja firma. Stracisz czy zyskasz >>>