Reportaż Miry Suchodolskiej „Na zapleczu” (DGP 87/2016) zawiera tyle nierzetelności, że wymaga publicznego sprostowania. Napisany jest tak, że rozwija wszystkie argumenty ministra rolnictwa i przedstawicieli ANR, które miały uzasadniać zmianę prezesa stadniny w Janowie Podlaskim, czyli w skrócie: niegospodarność i zła opieka weterynaryjna.
Dr Agnieszka Bojanowska, matematyk, Uniwersytet Warszawski / Dziennik Gazeta Prawna
Obraz Janowa po rządach Marka Treli, jaki ma wynieść czytelnik, to wypucowany fronton, który przysłania wszechogarniającą ruinę. By ten cel osiągnąć, autorka ucieka się do półprawd, kłamstw i pomijania niewygodnych faktów.
Zapłaczmy nad losem młodych ogierów
Reporterka zaczyna od opisu stajni w folwarku Pożary, gdzie stoją młode ogierki. I tu dramat: „kopyta wyglądają jak poprzerastane pieńki drzewa”, „konie mają rozsadzone, obrzmiałe stawy”. Na dodatek stoją w pleśniejącym gnoju. Przyczyną tego nieszczęścia jest niewykonanie podbiórki kopyt, czyli końskiego pedicure'u. W Janowie podbiórka odbyła się przed przeglądem hodowlanym pod koniec października i kolejna wypadała w lutym, ale 19 lutego Marka Trelę zwolniono. Jeżeli opis pani Suchodolskiej jest prawdziwy, to wbrew temu, co sugeruje, jest on wielkim oskarżeniem obecnej, a nie byłej ekipy zarządzającej, bo podbiórki nie wykonała aż do maja. Zawsze wiosną trzeba wywieźć ze stajni dużo obornika, bo zimą się go nie wywozi, tylko dorzuca czystą słomę, by było cieplej. Nikt, kto myśli logicznie, nie obarczy prezesa, który odszedł w lutym, za nadmiar gnoju w maju.
„Połowa tych zwierząt jest warta tyle, co ich mięso” – dramatycznie konkluduje autorka. Z każdego rocznika większość ogierów była sprzedawana jako konie sportowe, głównie do Niemiec, i to nieprawda, że na rzeź. Polskie araby są cenionymi wierzchowcami i końmi rajdowymi. Jeżeli „powykręcane, popuchnięte stawy” są faktem, to te konie do sportu się nie nadadzą i stadnina poniesie dużą stratę. Znacznie większą niż zysk z wychwalanego przez autorkę pomysłu nowego prezesa, by janowski gnój jako luksusowy sprzedawać więcej niż po 100 zł za tonę. Końskie nieszczęście ze stajni w Pożarach przewija się przez cały artykuł jako kontrapunkt do sławy i sukcesów czempionów i w intencji autorki, a wbrew logice, ma obarczać zdymisjonowanego prezesa.
Luksusy na pokaz, a poza tym ruina
Z opisem stajni ogierków ma kontrastować opis stajni pokazowej. „W każdej jest poidło dla lokatora, czysta ściółka... Boksy jak w pięciogwiazdkowym hotelu”. Tymczasem, oburza się autorka, w wielu stajniach nie ma nawet poideł i biedaki muszą od godz. 17 do świtu wytrzymać bez wody, chyba że załoga przyniesie je w wiadrze. Skandal. Tyle że w zabytkowych janowskich stajniach poideł nie było nigdy. Woda jest na zewnątrz, więc konie chodzą po wybiegu, także zimą, co jest dla nich zdrowe. Latem piją przed wypędem na pastwiska i po powrocie z nich, co wystarcza, w końcu arab to koń pustynny. Oczywiście nowe stajnie mają poidła, bo to wygodne, ale ich brak nie oznacza, że konie męczą się, nie mogąc zaspokoić pragnienia.
Dalszy spacer odsłania rzekomą ruinę, brak zabezpieczenia przeciwpożarowego, wszak spłonęła stodoła. Wątpliwy to wywód, bo w Janowie była inspekcja NIK i zastrzeżeń do zabezpieczenia przeciwpożarowego nie miała. A stodoła została podpalona. Manipulacja polega też na tym, że autorka nie pisze o licznych inwestycjach, choćby o odremontowanym lazarecie, który jest nowoczesnym centrum rozrodu, umożliwiającym sprzedaż mrożonego nasienia, co przynosi niemały dochód.
Przy okazji spaceru powraca zarzut ministra, że to hodowla bydła, a nie konie generują zysk. Pani Suchodolska usłużnie ten argument podnosi, wpierw zarzucając kłamliwie, że o bydło dbano lepiej niż o konie (tu znowu przydają się ogierki) i cytując obecnego prezesa: „Gdyby nie mleko, nie byłoby na wypłaty”. Dochody z obory są stałe, te z hodowli koni pochodzą ze sprzedaży na przetargach, a główny generuje sierpniowa aukcja. W tym roku odbył się tylko jeden przetarg. W opinii wielu konie sprzedano poniżej ich wartości. By organizować przetargi, trzeba wiedzieć, które konie wybrać i jakiej ceny za nie oczekiwać. To wymaga wiedzy – a tej dramatycznie brak.
„Klacze padają jak muchy, a weterynarz na muchach się nie zna”
Trzeba uporać się z niewygodnym dla nowego zarządu faktem upadku w krótkim czasie na skręt jelit dwóch cennych klaczy należących do Shirley Watts, o czym było głośno w mediach, nie tylko polskich. W tej części tekstu nagromadzenie kłamstw jest największe, bo trzeba osiągnąć dwa cele – zbagatelizować upadki i rzucić cień na umowę dzierżawy. By zdyskredytować panią Watts i jej roszczenia, autorka nazywa ją lekceważąco „dziewczyną Rolling Stonesa”, choć to 77-letnia znana hodowczyni koni, wierna i znakomita klientka aukcji.
Pierwsze kłamstwo to stwierdzenie, że konie w Janowie „padają jak muchy”, około 50 w ciągu roku, w tym 2–5 na skręt jelit. Tak więc, sugeruje autorka, nic nadzwyczajnego się nie stało i tylko dlatego, że właścicielka jest znana, było tyle szumu, bo gdyby padły dwa z tych biednych ogierków, to „pies z podkulonym ogonem nie zainteresowałby się nimi”. W Janowie istotnie padły 52 konie, ale nie w ciągu roku, tylko sześciu ostatnich lat (2010–2015). W tej liczbie mieszczą się zgony końskich stulatków i tylko dwa upadki z powodu skrętu jelit. Jeden z nich był wielkim ciosem – padła najpiękniejsza, strzeżona jak źrenica oka, Pianissima.
Skręt jelit jest groźny i wymaga szybkiej, kompetentnej interwencji chirurgicznej. Często nie można dociec, co go wywołało. Wiadomo, że może się do niego przyczynić zmiana w żywieniu, wiadomo, że ryzyko jest większe u klaczy po wyźrebieniu. Właśnie po porodzie padły obie klacze pani Watts. I tu kolejne kłamstwo – pani Suchodolska pisze, że dr Trela podpisał umowę o dzierżawie czterech klaczy pani Watts 16 października 2015 r., gdy był we Włoszech. „To dzień, kiedy padła pierwsza klacz Shirley Watts”. Nieprawda – 16 października padła Pianissima, a obie klacze Pani Watts padły już pod nowymi rządami. Autorka sugeruje, że coś z tą umową jest nie tak, bo „Marek Trela we Włoszech”, a „dziewczyny Rolling Stonesa też w Polsce nie ma”. Przypominam, że istnieje internet.
O dzierżawie klaczy pisze: „cały ten janowski interes był źle prowadzony. Bo weźmy takie klacze, które niby na dzierżawę tu stały. Oficjalna stawka 30 zł dziennie, za samą stajnię i strawę. Nieoficjalnie w pakiecie był trening, co powinno podrożyć opłatę do 80 zł za dzień. Ale w końskim świecie słowo jest droższe od pieniędzy”. Kto te głupoty kupi? Jeżeli koń jest dzierżawiony, to właściciel nie ponosi żadnych kosztów i jeszcze dzierżawca właścicielowi płaci. Watts wydzierżawiła nieodpłatnie cztery onegdaj kupione janowskie klacze, tak by dla stadniny urodziły po źrebaku, a potem źrebne wróciły do Anglii. Pomija autorka istotny fakt, że najcenniejsza z czwórki Amra, bez porozumienia z właścicielką, tuż przed porodem była transportowana do wyźrebienia do Warszawy i tuż po nim ze źrebakiem z powrotem do Janowa. Dwie doby później dostała skrętu jelit. Żaden hodowca nie transportowałby klaczy w okresie okołoporodowym. Jest to zresztą sprzeczne z unijnymi i polskimi przepisami. Weterynarze twierdzą, że transportowanie klaczy najpewniej przyczyniło się do skrętu jelit. Niekompetencja obecnego zarządu będzie więc bardzo słono kosztować.
„Wieczorne koniarzy rozmowy”
Autorka z uznaniem przedstawia nowy zarząd i uczestniczy w ich wieczornej naradzie, ale to nie rozmowy koniarzy. Gdzie w trójce: ekonomista prezes Skomorowski, menedżer pan Darek i licencjusz nauk politycznych Jaworski, jest koniarz? Jako specjalista z międzynarodowym doświadczeniem w hodowli koni był przedstawiany przez ANR w momencie zatrudniania w Janowie Mateusz Jaworski – „jeden z najbardziej hejtowanych Polaków w sieci”, jak pisze pani Suchodolska, lecz nie wyjaśnia dlaczego. Istotnie na Facebooku występuje jako „Mateuszek – Kłamczuszek”. Kręcił się wokół końskiego biznesu, ale fragment swojego CV, w którym powołuje się na doświadczenie zdobyte przez uczestnictwo w programach hodowlanych sławnych stadnin, bardzo szybko został zdementowany: „Był przez jakiś czas przyuczany do obowiązków masztalerza w mojej stajni i nic poza tym; (...) „Nie zawahałby się przed żadną nieuczciwością dla uzyskania korzyści” (Johanna Ullström, Arctic Tern Training Center). „Nie był zaangażowany (...) w opracowywanie programu hodowlanego” (Al Shaqab Stud, Katar); „Nie był nigdy zatrudniony w stadninie Al Zobara, (...), został następnie wydalony z Kataru” (Ali Al Misnad, Al Zobara Stud, Katar).
Mateusz Jaworski jest pośrednikiem w handlu końmi i pośredniczył w dzierżawie janowskiej słynnej Pingi do Kataru. Pinga zamiast w lutym wróciła w maju. Wyjaśnienia zwłoki są pokrętne i nie wiadomo, ile pobrano od klaczy zarodków (dr Trela zgodził się na jeden). Jeżeli z powodu późnego powrotu nie udało się Pingi zaźrebić, to stadnina straci setki tysięcy euro, bo tyle jest wart każdy jej potomek.
W jednym autorka ma rację – stadnina jest na poziomie start-upu. Tak jest, gdy niekompetentni ludzie obejmują kierownictwo, skutecznie zastraszając załogę, a fakt zastraszenia pani Suchodolska potwierdza.
Pominę nieścisłości wątku dotyczącego aukcji i umowy z Polturfem. Aukcja według autorki jest sprawą prostą: „tym szejkom (...) trzeba polać naszej gorzały (...). Koniom natrzeć ostrą papryką odbyt, aby podniosły ogony niczym chorągiewki”. Szejkom – gorzałę? Pani Suchodolskiej zaś życzę, by utrzymała konia, któremu podogonie natarto ostrą papryką.
Post scriptum
W czasie przeglądu 25 maja pokazano wszystkie janowskie araby – cały imponujący dorobek hodowlany dr. Marka Treli. Podziwiano źrebaki po Pogromie, którego nasienie przeceniono w ramach nowej, dobrej polityki biznesowej. Odpowiedzialny za hodowlę Mateusz Jaworski nie przyglądał się koniom, robiąc notatki, tak jak czynił to zawsze dr Trela. Stał w oddali wpatrzony w swój smartfon.
Aukcja odbędzie się. By ratować sytuację, z janowskich stajni wyciągnięto trzy perły: czempionki klacze Seforę i młodziutką Al-Jazeerę oraz ogiera Alerta. Sefora jest zbyt cenna dla hodowli, by się jej pozbywać, zaś Al-Jazeera za kilka lat będzie warta znacznie więcej. Oburzenie budzi sprzedaż pięknego Alerta, bo to reprezentant cennego rodu Ilderim. Dysponowanie kilkoma liniami męskimi jest mocną stroną naszej hodowli zapewniającą jej genetyczną różnorodność. Na dodatek w promocję Alerta jako „pięknego i dzielnego” już zainwestowano: trenował, by startować w dużym ujeżdżeniowym konkursie. Nic się jednak nie liczy, gdy ANR i ministerstwo ratują swój wizerunek. Jak będzie trzeba, to znajdzie się dziennikarza, który wbrew faktom wszystko „ciemnemu ludowi” wytłumaczy.