Choć protesty są zaplanowane także na czas Euro 2016, raczej nie zakłócą przebiegu mistrzostw. Ich dynamika spada, podobnie jak poparcie społeczne dla nich.
Mimo rozpoczynających się za trzy dni mistrzostw Europy w piłce nożnej francuski rząd nie zamierza rezygnować z budzącej ogromne protesty społeczne reformy prawa pracy. I wygląda na to, że tym razem z konfrontacji ze związkami zawodowymi może wyjść zwycięsko.
Tuż przed rozpoczęciem największej w tym roku imprezy sportowej w Europie na będącą jej gospodarzem Francję spadają wszystkie możliwe problemy. W kraju od listopada obowiązuje stan wyjątkowy w związku z zagrożeniem terrorystycznym. Od kilku dni na północy trwają katastrofalne powodzie. I jeszcze związkowcy, którzy próbują wykorzystać Euro 2016 do tego, by zmusić władze do wycofania się z reformy mającej na celu uelastycznienie rynku pracy. Rząd rozmawia wprawdzie ze strajkującymi pracownikami kolei SNCF, ale jednocześnie zapewnia, że zmiany i tak wejdą w życie, a Euro 2016 odbędzie się zgodnie z planem.
– Nikt tego nie zrozumie, jeśli pociągi i samoloty uniemożliwią przybyłym kibicom swobodne podróżowanie, nawet jeśli nie ma obaw co do samego turnieju – mówił w niedzielę we francuskim radiu prezydent Francois Hollande. A minister gospodarki Emmanuel Macron, jeden z głównych orędowników reformy, po tym jak został wczoraj obrzucony jajkami przez członków radykalnego związku CGT, skomentował: – To typowe, ale nie osłabi to mojej determinacji.
Na pierwszy rzut oka sytuacja we Francji wygląda źle – poniedziałek był szóstym kolejnym dniem strajku pracowników kolei, w najbliższą sobotę, czyli w drugim dniu mistrzostw, czterodniowy strajk rozpoczną piloci Air France, zaś na 14 czerwca, gdy reforma prawa pracy będzie tematem debaty w senacie, związkowcy zapowiedzieli ogólnokrajowe manifestacje. Na dodatek wskutek protestów elektrownie jądrowe i rafinerie pracują poniżej swoich mocy. Biorąc pod uwagę, że na Euro 2016 ma przyjechać do Francji co najmniej 1,5 mln kibiców z zagranicy, mogą się oni spodziewać potężnych utrudnień. Niemniej kilka przesłanek wskazuje na to, że nie musi tak być. Oprócz wczorajszych rozmów, których wynik nie był znany do chwili zamknięcia tego wydania DGP, chodzi zwłaszcza o spadającą dynamikę protestów. Według danych SNCF wczoraj na tory wyjechało ok. 60 proc. pociągów TGV i regionalnych TER. Wprawdzie w przypadku międzymiastowych Intercite jeździł co trzeci, a spośród obsługujących region Ile-de-France Transilien – co drugi, ale i tak ogólny bilans jest nieco lepszy, niż był pod koniec zeszłego tygodnia. Na dodatek rząd sięgnął po rezerwy paliwa, co trochę poprawiło sytuację na stacjach benzynowych (brakowało paliwa z powodu blokad magazynów i strajków w rafineriach).
Zmienia się także nastawienie Francuzów do protestów. Jak wynika z przeprowadzonego pod koniec zeszłego tygodnia sondażu, prowadzone przez związki zawodowe protesty popiera 45 proc. ankietowanych, a sprzeciwia się im – 54 proc. W sondażu z maja proporcje były odwrotne. – Choć na kilka dni przed mistrzostwami Europy nie widać rozwiązania, poparcie dla protestów spada – mówił Reutersowi Agnes Balle z instytutu BVA Opinion, który przeprowadził badanie. Z kolei jeśli chodzi o reformę prawa, to 29 proc. pytanych jest za jej wprowadzeniem w życie, tyle samo chce jej całkowitego wycofania, zaś 41 proc. chciałoby wynegocjowania kompromisowego rozwiązania. Spadek poparcia dla protestów widać także we frekwencji podczas ulicznych demonstracji. W ostatnich ogólnokrajowych protestach – 26 maja – wzięło udział według policji 153 tys. osób, a według organizatorów – 300 tys. osób. Ale nawet ta druga liczba oznacza spadek w porównaniu z 390 tys., które w tej samej sprawie demonstrowały pod koniec marca. Z kolei protesty przeciw podniesieniu wieku emerytalnego za prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego regularnie gromadziły ponad milion osób. Nawet w tych sektorach, w których strajki są najbardziej uciążliwe, czyli na kolei czy w rafineriach, bierze w nich udział mniejszość pracowników.
Zapewnienia lidera CGT Philippe’a Martineza, że wszyscy pracownicy we Francji są zjednoczeni w jednym celu, jakim jest obalenie reformy prawa pracy, to nieprawda. Protest pilotów Air France nie jest związany z reformą, tylko ze sporem z kierownictwem linii, zaś dla kolejarzy powodem strajku było załamanie się rozmów o płacach i godzinach pracy. Skoro są różne przyczyny protestów, to rządowi łatwiej będzie z różnymi grupami dojść do porozumienia, nie poddając się w kwestii zasadniczej, czyli reformy prawa pracy. Zresztą ona wcale nie musi być głównym motywem dla szefostwa CGT. Mająca komunistyczne korzenie konfederacja związkowa coraz bardziej traci wpływy kosztem bardziej umiarkowanej CFDT i coraz częściej słychać w niej o wewnętrznych sporach. Dla wybranego w kwietniu na nową kadencję Martineza protesty, o których głośno w całej Europie, są sposobem na utrzymanie znaczenia CGT.
Z kolei ani Hollande, ani premier Manuel Valls nie mają nic do stracenia. Poziom aprobaty dla działań prezydenta jest tak niski – obecnie wynosi on 14 proc. – że w przyszłorocznych wyborach nie ma on szans nie tylko na reelekcję, ale nawet na przejście do drugiej tury. Zresztą Hollande nawet jeszcze nie zdecydował, czy weźmie w nich udział, a jeśliby tego nie zrobił, kandydatem Partii Socjalistycznej też nie będzie Valls. W sytuacji gdy nie muszą myśleć o wyborach i gdy opinia publiczna stopniowo przestaje popierać związkowców, nie muszą także iść na ustępstwa wobec nich.
O co chodzi we francuskiej reformie prawa pracy
Budząca ogromne protesty we Francji reforma prawa pracy, nazywana prawem El Khomri – od nazwiska firmującej ją minister pracy Myriam El Khomri – jest tak naprawdę dość umiarkowana. Po pierwsze, podobne reformy służące uelastycznieniu rynku pracy i lepszemu dostosowaniu przepisów do cykli koniunkturalnych inne państwa, jak Niemcy, Hiszpania czy Włochy, przeprowadziły już kilka bądź nawet kilkanaście lat temu. Po drugie, wskutek protestów społecznych jej pierwotna wersja została już znacznie złagodzona. Główną zmianą jest czas pracy. Formalnie utrzymany zostaje 35-godzinny tydzień pracy, ale pracodawcy zyskują większą elastyczność w jego organizowaniu. Czasowo będą mogli oni wprowadzać 48-godzinny tydzień pracy, a w szczególnych przypadkach – nawet 60-godzinny lub 12-godzinne zmiany. Przez ograniczony czas pracownicy mogą nie otrzymywać pieniędzy za nadgodziny, lecz będą one wymieniane na dodatkowe dni wolne. Ma to pozwolić firmom na lepsze dostosowywanie pracy do cykli koniunkturalnych. Temu samemu służą też zapisy precyzujące okoliczności, w jakich firmy zatrudniające mniej niż 300 osób mogą zwalniać pracowników (np. spadek zamówień, niższe przychody przez kilka kolejnych kwartałów). To powinno ograniczyć pozwy sądowe składane przez zwalnianych pracowników, co jest jednym z głównych powodów tego, że francuskie firmy obawiają się zatrudniać ludzi. Reforma także nieco ogranicza wpływy związków zawodowych – przedsiębiorcy nie muszą się stosować do ogólnosektorowych układów zbiorowych, jeśli w przedsiębiorstwie będzie własny układ zbiorowy (który i tak musi być negocjowany z udziałem przedstawicieli związkowców).