Kanada jest na szóstym miejscu w rankingu najszczęśliwszych krajów na świecie. Właśnie w szczęśliwej Kanadzie narasta fala samobójstw wśród Indian. Ogłoszony zaledwie miesiąc temu kolejny ranking poziomu szczęścia na świecie (World Happiness Index) opiera się na sześciu czynnikach, ocenianych przez respondentów w badaniach ankietowych: poziomie PKB, spodziewanej długości życia, szczodrości, społecznym wsparciu, poczuciu wolności i ocenie stanu korupcji.

Kanadyjczycy wysoko cenią wolność i swobodę wyboru stylu życia, ale w szczęśliwej Kanadzie media znów wracają do Attawapiskat. Tydzień temu wódz Attawapiskat Bruce Shisheesh ogłosił stan kryzysowy po doniesieniach o 11 przypadkach prób samobójczych tylko w ciągu jednego dnia. W kontekście tej niewielkiej społeczności na północy Ontario, co kilka lat pojawiają się informacje o kolejnych kryzysach: mieszkaniowym i dostępie do czystej wody.

W parlamencie w Ottawie odbyła się w miniony wtorek pięciogodzinna debata w sprawie samobójstw w Attawapiskat. Charlie Angus, znany deputowany partii NDP, od lat zajmujący się problemami Indian i Inuitów, po raz kolejny wzywał do znalezienia rozwiązań.

Jednak Attawapiskat to tylko jedno z wielu miejsc, gdzie kanadyjskie państwo nie radzi sobie z wypełnianiem zobowiązań wobec Indian i Inuitów. Źródła problemu są znane: podpisując traktaty, pierwotni mieszkańcy Kanady zrzekali się wielu swoich praw w zamian za opiekę, w tym finansową.

Wielu Kanadyjczyków sądzi, że budżet daje pieniądze Indianom w rezerwatach, a ci przepijają pieniądze podatników lub wydają na narkotyki. Choć w mediach coraz więcej doniesień o innowacyjnych indiańskich przedsiębiorcach, to wciąż trudno mówić o ekonomicznym sukcesie. Zyski z eksploatacji bogactw naturalnych, prawo do dysponowania własnymi terenami – to opcje do niedawna dla Indian niedostępne. Traktowanie Indian jako "gorszych" Kanadyjczyków pokutuje do dziś: były premier i minister ds. Indian Jean Chretien pozwolił sobie na komentarz pod ich adresem, że "niekiedy ludzie powinni się przeprowadzać". Tymczasem tylko połowa Indian mieszka w rezerwatach, połowa – głównie w 11 największych kanadyjskich miastach, ale to nie znaczy, że jest im łatwiej.

Opieka państwa nie pomogła w edukacji. Zakończone w ub.r. prace Komisji Prawdy i Pojednania, dokumentujące 150 lat tzw. residential schools, przymusowych szkół dla indiańskich dzieci, pokazały obraz zaplanowanego niszczenia znajomości własnego języka i kultury, prześladowań i przemocy. Prawdopodobieństwo śmierci dzieci w "residential schools" wynosiło 1 do 25. Było większe niż prawdopodobieństwo śmierci kanadyjskich żołnierzy w czasie II wojny światowej: 1 do 26. Ostatnie szkoły, przez które przeszło ok. 150 tys. dzieci, zamykano dopiero w latach 90. XX w. Także współczesne szkolnictwo nie odpowiada nowoczesnym potrzebom. Szkoły w rezerwatach dostają mniej środków na jednego ucznia niż szkoły w pobliskich miejscowościach.

Tymczasem autochtoni to najszybciej rosnąca grupa etniczna w Kanadzie – między 2006 a 2011 r. powiększyła się ona o 20,1 proc., podczas gdy grupy ludności o innym pochodzeniu – o 5,2 proc. Według spisu powszechnego w 2011 r., Indianie, Inuici i Metysi stanowili 4,3 proc. ludności Kanady, przy tym sami Indianie to ponad 850 tys. osób, czyli 2,6 proc. Kanadyjczyków. Polskie korzenie ma w Kanadzie ok. 3 proc. ludności.

Liberałowie premiera Justina Trudeau zapowiadali nowe otwarcie w relacjach z pierwotnymi plemionami Kanady. Nikt jednak nie spodziewa się szybkich rozwiązań po latach zaniedbań. Indianie domagają się pomocy w formie równoważnej do otrzymywanej przez inne społeczności.

Historycznym paradoksem jest to, że prawo stworzone przez białych mieszkańców Kanady stało się najpierw narzędziem ucisku, a obecnie – przywraca utracone możliwości. W miniony czwartek Sąd Najwyższy Kanady orzekł, że rząd federalny ma takie same obowiązki, także finansowe, wobec tzw. niestatusowych Indian (niemieszkających w rezerwatach) oraz Metysów, jak wobec Indian pozostających w rezerwatach. To orzeczenie, podobnie jak wcześniejsze orzeczenia o prawach traktatowych, otwiera drogę do roszczeń terytorialnych i ekonomicznych.

Problemy Indian, Inuitów i Metysów znalazły w ostatnich latach szeroki oddźwięk w mediach, sami zaś autochtoni zyskali argumenty prawne i ekonomiczne możliwości nacisku. Coraz trudniej będzie rządowi ignorować źródła problemów takich, jak kryzys samobójstw.