Partia Konserwatywna dała swoim członkom wolną rękę w sprawie unijnego referendum. I już widać, po której stronie będą się angażować – 71 proc. z nich jako przyszłego lidera wskazuje polityków popierających Brexit.
Im bliżej referendum w sprawie wyjścia Wielkiej Brytanii z Unii lub pozostania w niej, tym bardziej eurosceptyczni stają się członkowie rządzącej Partii Konserwatywnej. Po raz pierwszy na czele listy preferowanych przez nich następców Davida Camerona znaleźli się aż trzej zwolennicy Brexitu.
Brytyjski premier jeszcze przed zeszłorocznymi wyborami do Izby Gmin zapowiedział, że nie zamierza pozostawać przy Downing Street na długie lata i chce ustąpić przed końcem drugiej kadencji, czyli przed majem 2020 r. Najbardziej sensowne jest, by zmiana władzy nastąpiła w 2019 r., tak by nowy lider zbyt wcześnie się wyborcom nie opatrzył. Od momentu objęcia władzy przez Camerona w 2010 r. było w zasadzie jasne, że niezależnie od tego, kiedy odejdzie on z funkcji lidera, jego następcą zostanie minister finansów George Osborne. Obaj świetnie się rozumieją, obaj wyprowadzali kraj z kryzysu finansowego, który pozostawili po sobie laburzyści. Inne nazwiska rzadko w tym kontekście wymieniano. Osborne zresztą przez ostatnie miesiące 2015 r. wyraźnie prowadził w comiesięcznych sondażach wśród członków partii.
Ale na początku roku zaczął tracić pole, do czego przyczyniły się zarówno prowadzone przez Camerona negocjacje z Brukselą w sprawie nowych warunków członkostwa w UE (których wynik został mało entuzjastycznie przyjęty), jak i wycofanie się przez Osborne’a z niektórych zapowiedzi złagodzenia oszczędności budżetowych. W marcowym sondażu konserwatystów na czele znalazł się Boris Johnson, popularny burmistrz Londynu, który wówczas poparł wystąpienie z UE i który nie kryje, że jego ambicją jest fotel premiera. Z kolei w nowym badaniu prowadzi minister sprawiedliwości Michael Gove.
Na czele Partii Konserwatywnej widzi go obecnie 26 proc. jej członków. Gove jest jednym z sześciu członków rządu popierających Brexit i tym, którego deklaracja zabolała Camerona najbardziej, bo obaj znają się od wielu lat. Na drugie miejsce w sondażu spadł Johnson z 20-proc. poparciem, zaś trzeci jest kolejny zwolennik wyjścia z Unii, były sekretarz obrony Liam Fox (16 proc.). Jeśli do tego dodać znajdującą się ex aequo z Osborne’em sekretarz stanu ds. zatrudnienia Priti Patel, to aż 71 proc. głosów zebrali politycy chcący wystąpienia z Unii. Spośród tych, którzy popierają pozostanie, najwyżej jest minister spraw wewnętrznych Theresa May na czwartym miejscu (11 proc.) i wspomniany Osborne.
Te sondaże można by uznać za ciekawostkę, która nie ma większego znaczenia w sytuacji, gdy do końca kadencji parlamentu zostały cztery lata, gdyby nie dwie sprawy. Po pierwsze, odzwierciedlają one nastroje wśród torysów w kwestii zaplanowanego na 23 czerwca referendum. Choć Cameron popiera pozostanie w Unii, Partia Konserwatywna jako jedyne ugrupowanie nie wskazała wyborcom, jak powinni głosować, i oficjalnie pozostaje neutralna. To oznacza, że ministrowie, posłowie i szeregowi działacze mają wolną rękę i mogą się angażować w kampanię po dowolnej stronie. A skoro zdecydowana większość z nich popiera kandydatów opowiadających się za Brexitem, nietrudno zgadnąć, który obóz wesprą.
Po drugie, nikt nie powiedział, że Cameron na pewno zrezygnuje w 2019 r., a nie wcześniej. Zapowiedział wprawdzie, że pozostanie na stanowisku niezależnie od wyniku referendum i gdyby Brytyjczycy opowiedzieli się za wyjściem z Unii, będzie prowadził negocjacje z Brukselą na temat warunków rozwodu, ale takie deklaracje zawsze trzeba traktować ostrożnie. Ewentualne zwycięstwo zwolenników Brexitu byłoby osobistą porażką premiera, bo to on najpierw obiecał przeprowadzenie referendum, a później wynegocjowanie nowych, satysfakcjonujących warunków.
Na razie sondaże wskazują wprawdzie na lekką przewagę zwolenników dalszego członkostwa, ale przeważnie mieści się ona w granicach błędu statystycznego, poza tym w mniej więcej co trzecim sondażu wygrywa – z równie niedużą przewagą – obóz antyunijny. Wynik jest zatem niepewny.
Wcześniejsza rezygnacja nie była zaskoczeniem także dlatego, że premier znalazł się pod ostrzałem opozycji po wybuchu afery panamskiej, w której przewija się nazwisko jego ojca. Cameron, by złagodzić krytykę, opublikował swoje zeznania podatkowe (w Wielkiej Brytanii nie ma takiego obowiązku), ale podejrzenia wzbudziło 200 tys. funtów darowizny, którą w 2011 r. dostał od matki.
Problemem jest też wycofanie się koncernu Tata Steel z brytyjskiego przemysłu stalowego, co grozi likwidacją tysięcy miejsc pracy. Scenariusz, w którym w połowie roku po przegranym referendum złoży rezygnację, nie jest najbardziej prawdopodobny, ale nie można go też całkowicie wykluczyć.