Jeszcze kilka lat temu dla tzw. trudnych rodzin tworzono specjalne osiedla na obrzeżach miast. Dziś niektóre samorządy wycofują się z tego typu pomysłów.
Odizolowana społeczność rządząca się własnymi prawami, niechętna ludziom z zewnątrz. To jedna z definicji słowa „getto” w Słowniku języka polskiego PWN. Ale rzadko ono pada w rozmowach z urzędnikami. Za to można usłyszeć od nich takie sformułowania jak „marginalizacja społeczna”, „zarządzanie tkanką miejską” i „rewitalizacja przestrzeni”. Upraszczając: miasta są zobligowane do dostarczenia mieszkań socjalnych, w których mają być lokowani ludzie m.in. po eksmisjach sądowych. Czasem to alkoholicy, czasem to samotne matki. Generalnie ludzie, o których większość z nas powiedziałaby, że „powinęła im się noga”. Mniejszość nazwałaby ich „patologią”.
Jeszcze do niedawna najczęściej prowadzoną przez samorządy polityką było stawianie budynków z mieszkaniami socjalnymi na uboczu, z dala od zwykłych mieszkańców. Jednym z bardziej ekstremalnych przypadków są trzy bloki w Warszawie na Pradze-Południe (okolice Olszynki Grochowskiej), które od nazwy ulicy przyjęło się nazywać osiedlem Dudziarska. – Nie wiem, jak w latach 90. powstał pomysł, by je zbudować. To miało być osiedle, które służy resocjalizacji, wśród osób z problemami mieli mieszkać także policjanci. Ale powstało osiedle o złej sławie i policjanci szybko się stamtąd wyprowadzili – opowiada Michał Olszewski, wiceprezydent Warszawy.
O złej sławie to mało powiedziane. To osiedle odizolowane, bo wielotorowa linia kolejowa jest bardzo skuteczną barierą – prawie jak wysoki mur. Do 2007 r. nie dojeżdżał tam nawet miejski autobus. Później pojawiały się oryginalne koncepcje innowatorów społecznych. I tak w 2010 r. na trzech szarych blokach namalowano trzy olbrzymie czarne kwadraty. Mieszkańcy byli wkurzeni, bo ich o zdanie nikt nie pytał. Artysta przyjechał, pomalował i zainkasował 70 tys. zł. Tak wówczas pisałem na łamach „Życia Warszawy”: „Kwadraty są olbrzymie. Już z daleka przyciągają uwagę. Są jak czarna dziura w życiorysie. Niewidoczne jest to, że na 216 lokali przypada grubo ponad milion złotych zadłużenia. Że jest 25 pustostanów. Że większość klatek jest odrapana. Że włazy na dachy są pootwierane. Że woda leje się do środka, grzyb rośnie na ścianach i nie ma kto tego naprawić. Że jak jedna sąsiadka za często zwracała uwagę, to młodzi jej drzwi gównem wysmarowali. Że są miejsca, gdzie można kupić tani alkohol na kieliszki, choć wcale nie są barami. Że tu ściągają małolaty z Grochowa czy Gocławia, bo czują się bardziej bezkarni. Że jak trzy lata temu robiono projekt »Lepsze jutro«, to z 15 uczestniczek dziś dziewięć regularnie pracuje, co jest wynikiem przy realizacji podobnych projektów niespotykanym. Że jak przyjeżdżają wolontariusze z organizacji ATD Czwarty Świat i czytają dzieciakom książki, to chętnych do słuchania jest mnóstwo. Że odkąd jest autobus, to wypadków na torach jest dużo mniej. Że mieszkają tu także studenci. (...) Że to osiedle takie jak wszystkie. Tylko postawione w złym miejscu. I oznaczone czarnymi kwadratami”.
Dziś w Warszawie nikt już złudzeń nie ma. Od ponad półtora roku na Dudziarską miasto stołeczne – właściciel nieruchomości – nie wprowadza lokatorów. W ciągu kilkunastu miesięcy bloki powinny być zupełnie puste. – To rozwiązanie zupełnie się nie sprawdziło. Z jednej strony izolowanie od społeczeństwa, z drugiej zbijanie w większe grupy tzw. marginesu tylko pogłębia problemy, jakie ci ludzie mają – stwierdza Olszewski.
Ale nie wszystkie samorządy w podobny sposób patrzą na „problemy z patologią”. Na przykład w Żorach właśnie zasiedlanych jest 35 lokali na osiedlu Kolejowa, które też jest odizolowane od reszty miasta. – Do lokali trafią rodziny, również z dziećmi, z różnych rejonów naszego miasta. To osoby, wobec których wykonamy wyroki o eksmisji, i osoby z listy oczekujących na przydział mieszkania – wyjaśniał „Dziennikowi Zachodniemu” Joachim Gembalczyk, dyrektor Zarządu Budynków Miejskich w Żorach.
Z kolei kilka miesięcy temu głośno było o facebookowym wpisie prezydenta Nowej Soli Wadima Tyszkiewicza, który zamieścił zdjęcia lokali socjalnych przez swoich mieszkańców zrujnowanych. W środku były góry śmieci, a ściany czarne od brudu. Obok zdjęć opublikował komentarz: „Czy warto pomagać? Jaką rolę ma spełniać pomoc społeczna? Czy nasze pieniądze są właściwie wydawane? Na zdjęciach oddane do użytku 4 lata temu osiedle, pachnące świeżością i nowością. Kosztowało ono nas, podatników, 2,5 mln zł. Jak dzisiaj wygląda? Czy warto było? Każdy jest kowalem swego losu. Trudno winić innych, że ktoś znalazł się na zakręcie życia i to często z własnej winy” – pytał samorządowiec. „Rodzi się pytanie: czy mieszkańcy, każdego dnia ciężko pracujący i płacący podatki, powinni w nieskończoność utrzymywać tych, którzy pracą nie chcą się zhańbić, a z korzystania z zasiłków zrobili sobie sposób na życie? I na dodatek uważają się za najbardziej pokrzywdzonych. Sąd wykonuje eksmisje, a miasto czy gmina z naszych podatków musi zapewnić odpowiedni standard eksmitowanemu” – zastanawiał się lokalny polityk.
Na socjal trzeba zasłużyć
Odpowiedź na te pytania jest paląca, bo przepaść między tymi, którzy posiadają, a tymi, którzy nie mają, staje się coraz głębsza. I sama nie zniknie. Propozycji, jak sobie poradzić z tego typu problemami, jest kilka.
Jedną z nich jest tworzenie gett, co oznacza spisanie ludzi, którzy do nich trafią, na stratę. Zapiją się, zaćpają albo trafią do więzienia. O ile w przypadku dorosłych szanse wyciągnięcia z takiego zamkniętego kręgu biedy i alkoholu są niewielkie, o tyle w przypadku dzieci pojawia się problem moralny – czy my, jako społeczeństwo, możemy dopuszczać do tego, by ich przyszłość była niszczona przez środowisko, w którym się wychowują? Czy nie powinno być tak, że właśnie państwo jest od tego, by te szanse wyrównywać?
– Tu nie ma prostych odpowiedzi. W Nowej Soli zamierzamy mieć mieszkania socjalne w różnym standardzie. Planujemy mieć możliwość nagradzania tych, którzy chcą wyjść z patologii i karania tych, którzy nie mają takiej woli – mówi mi Wadim Tyszkiewicz. – Mamy w tej chwili piękny blok, gdzie jest 70 mieszkań w fajnym standardzie. Choć małe, bo to socjal. Nowo wyremontowane – drzwi, okna, centralne ogrzewanie – to kosztowało nas 3,5 mln zł. Gorszy standard – to jest to, co wyremontowaliśmy 5–6 lat temu. I tego już nie remontujemy. Ci, którzy niszczyli i dewastowali, niech tam siedzą. Zasiedlamy ten nowy blok od ponad pół roku i na razie zajętych jest tylko 50 proc. lokali. Mimo że na liście oczekujących na mieszkanie socjalne jest jeszcze 100 osób – dodaje samorządowiec. I mówi, że czasem eksmisja dla ludzi jest nagrodą, bo wiedzą, że zostaną przeniesieni do nowego lokalu. Który być może zniszczą. A być może nie. A z drugiej strony ryzyko jest poważne – chodzi o to, by nie powtórzyły się takie historie, jak ta z miasta na północy Polski: rodzina mieszkała z dwójką dzieci w tanich kontenerach, które bardzo słabo trzymają ciepło. Pozatykali więc wszystkie kratki wentylacyjne – na ścianach pojawił się grzyb. Na dodatek zaczęli kraść prąd, by grzać. Dodając inne przewinienia, skończyło się to więzieniem. Dzieciaki trafiły do domów dziecka. Po wyjściu rodziców nie było co sklejać – rodzina została podzielona i w rozsypce.
Podobne dylematy mają inne miasta, ale osiedla socjalne z kontenerów zyskują na popularności. Jeszcze kilka miesięcy temu wiceprezydent Poznania Agnieszka Pachciarz tak mówiła o osiedlu kontenerowców socjalnych przy ul. Średzkiej: „Kontenery przyniosły korzyść wielu ludziom, którzy wcześniej byli skazani na uciążliwych sąsiadów. Osobnym problemem jest resocjalizacja takich osób, która nie zawsze się udaje lub te osoby w ogóle nie są nią zainteresowane”. Na początku lutego zaszła jednak zmiana – więcej osób nie będzie tam kwaterowanych i osiedle najpewniej zostanie bez mieszkańców do końca przyszłego roku. Nowe władze samorządowe mają inne spojrzenie na problem. – W stolicy Wielkopolski nie będą budowane osiedla socjalne. Mieszkania dla najmniej zamożnych poznaniaków będą się mieścić w budynkach komunalnych usytuowanych na terenie całego miasta. Zasób socjalny ma być rozproszony. Nie ma mowy o tworzeniu gett, do których trafiać będą rodziny z prawem do lokalu socjalnego – wyjaśnia Magdalena Gościńska z Zarządu Komunalnych Zasobów Lokalowych w Poznaniu.
Mamy w tej chwili piękny blok, gdzie jest 70 mieszkań w fajnym standardzie. Choć małe, bo to socjal. Nowo wyremontowane – drzwi, okna, centralne ogrzewanie – to kosztowało nas 3,5 mln zł. Gorszy standard – to jest to, co odnowiliśmy 5–6 lat temu. I tego już nie remontujemy. Ci, którzy niszczyli i dewastowali, niech tam siedzą
– Getta nie mają sensu. Dużo lepszym rozwiązaniem jest umieszczanie ludzi sprawiających problemy na zwykłych osiedlach. Wiele miast ma w blokach po jednym lub dwa lokale socjalne – opowiada dr Małgorzata Ołdak z Instytutu Polityki Społecznej Uniwersytetu Warszawskiego. Takie działanie, tzw. rozpraszanie, pozwala na wchłonięcie „marginesu” przez społeczność. Badania społeczne pokazują jasno – to getto, warunki, w jakich ludzie żyją, mają kolosalny wpływ na tworzącą się patologię. Trudno uwierzyć w to, że jedni od urodzenia chcą skończyć studia i założyć funkcjonującą rodzinę, a inni myślą tylko o tym, co wypić i jak ukraść. Wszyscy czerpiemy wzorce z życia wokół nas.
– Wspólnie z fundacją Habitat for Humanity wdrażamy projekt społecznych agencji najmu, wzorując się na doświadczeniach m.in. Francji i Belgii – dodaje ekspertka. W tych krajach właściciele mieszkań mają możliwość wynajęcia mieszkań samorządom. Plusem jest to, że umowa jest wieloletnia. Minusem – stosunkowo niska cena. Samorządy same lub zlecając to zadanie organizacjom samorządowym zasiedlają te lokale – stają się one mieszkaniami socjalnymi. Z tym że ich rola nie kończy się na przekazaniu kluczy. Do każdego mieszkania oddelegowany jest pracownik socjalny, który sprawdza, czy wnoszone są np. wszystkie opłaty, a jeśli nie – interweniuje.
Takie działania powodują, że nie powstają nowe getta. – Próbujemy stworzyć studia wykonalności społecznych agencji najmu. Chcemy przetestować, czy to w ogóle w polskich warunkach prawno-społecznych ma rację bytu, czy jest na to popyt. Zakładamy, że pod koniec roku Warszawa, Łódź, Gdańsk, Poznań będą miały analizy, czy da się to zrobić. Pytanie, czy nasz rząd będzie chciał nieco dokładać do takiego projektu – zastanawia się Małgorzata Salamon, dyrektor fundacji Habitat for Humanity Poland, której celem jest zapewnienie godnych warunków mieszkaniowych osobom niezamożnym.
Izolować czy integrować
Choć wciąż są samorządy, które stawiają na getta, to państwo uznało, że nie jest to w interesie nas wszystkich, i postanowiło wymusić nieco inne podejście do zagadnienia. Widać to np. w ustawie o rewitalizacji, która weszła w życie w listopadzie ubiegłego roku. – Zapisano w niej, że najważniejszy jest cel społeczny, a nie architektoniczny– tłumaczy dr Justyna Przywojska z Katedry Pracy i Polityki Społecznej Uniwersytetu Łódzkiego.
Rewitalizacje, czyli przywracanie do życia, dotyczą zazwyczaj centralnych dzielnic miast, gdzie w starym budownictwie tkanka społeczna nieco uległa nadwątleniu. Niektórzy badacze tematu nazywają to zjawisko społeczną pleśnią. Chodzi o to, by mieszkańcy znów poczuli się tam lepiej, by było ładniej i przyjemniej. Zazwyczaj wiązało się to z inwestycjami budowlanymi. Teraz ma obejmować także inwestycje w społeczeństwo. – Spychanie do gett nie działa. To pokazują doświadczenia wcześniejszych rewitalizacji. Zamykanie ludzi w trudnych środowiskach i odgradzanie ich w enklawach biedy nie prowadzi do niczego dobrego, tylko do pogłębienia patologii – potwierdza Przywojska, która brała udział przy wielu projektach rewitalizacyjnych. Wniosek jest prosty: odbudowa architektury i infrastruktury nie wystarczy. Trzeba także zadbać o ludzi.
Największym programem rewitalizacji w Polsce jest odnowa warszawskiej Pragi. – To, na co teraz mocno stawia Warszawa, to miks społeczny. Nie chcemy koncentrować niedobrych zjawisk społecznych. Dobrodziejstwo różnorodności polega na tym, że zapewnia kontakt różnym grupom społecznym. Dzięki temu obala stereotypy – mówi Karol Kretkowski z Towarzystwa Budownictwa Społecznego Praga-Południe, które zajmuje się budową mieszkań na wynajem. Co warto podkreślić, Warszawa buduje tylko mieszkania komunalne, czyli takie, gdzie warunki są normalne, tylko czynsz jest stosunkowo niski, a nie socjalne, gdzie i warunki, i czynsz są symboliczne.
Upraszczając, można powiedzieć, że idea miksu społecznego jest taka: w odnowionych blokach, w lepszym sąsiedztwie, bez sąsiadów, dzięki którym można utonąć w tłumie podobnych, „margines społeczny” może się przesunąć w stronę środka. Rewitalizacja ma być bardzo głębokim procesem, bo zaniedbanym obszarom trzeba też przywrócić funkcje ekonomiczne, m.in. prowadząc specjalne programy dla młodzieży. W jednym z nich wywożono ich po prostu z miejsca zamieszkania, pomagano podnosić samoocenę, a później zaktywizować na rynku pracy. Z kolei dla seniorów organizowano m.in. kursy komputerowe, które miały ich otworzyć na komunikację z młodszymi. W jednym z programów uczono ludzi m.in. prowadzić firmy. Chodzi o to, by w takich dzielnicach pojawiła się inna działalność gospodarcza niż sklepy monopolowe. Mieszkańcy mają odzyskać możliwość pełnoprawnego bycia członkiem społeczeństwa – tak więc muszą zarabiać, by móc wydawać. Takie podejście ma przeciwdziałać także gentryfikacji, czyli zastępowaniu enklaw biedy enklawami bogactwa.
Jeszcze inny pomysł na mieszkania socjalne mają Kielce. W ubiegłym roku miasto oddało do użytku trzy segmenty, w których jest prawie 20 mieszkań. Nowością jest to, że każdy lokal ma oddzielne wejście – dzięki minimalizacji przestrzeni wspólnych samorządowcy liczą na to, że nowi lokatorzy nie będą mieli (nie będą chcieli?) czego dewastować. No i że nie zdarzy się taka historia jak nad morzem. Mówi urzędniczka z niewielkiego miasta na Wybrzeżu, gdzie jest kilka mieszkań socjalnych w kontenerach, ale zdecydowano się jednak na budowę bloku z mieszkaniami. Bo jest trwalszy. – Najchętniej to najgorszych byśmy wysyłali do kontenerów, tych mniej uciążliwych do mieszkań. Ale tak się nie da – mówi.
Ćwiczenia na Dudziarskiej
Wadim Tyszkiewicz zdaje sobie sprawę z konsekwencji pewnej gettoizacji. – Rodzi się niebezpieczeństwo, że będą enklawy biedy i łobuzerstwo. Ale świat nie jest idealny. Nie mogę karać ludzi normalnych. Czy chciałby pan, by na pana klatce mieszkał ktoś, kto robi libacje od rana do wieczora? Część ludzi w Polsce jest wyjęta spod prawa, bo żadna kara nie jest im straszna. Są tacy, którzy nie mają nic, nawet komornik nic nie jest w stanie im zabrać. Dla nich miesiąc aresztu to nagroda – bo tam wypiorą im ubrania, tam ich nakarmią, tam odpoczną, a potem wrócą do normalnego życia.
Blokami na Dudziarskiej wstępne zainteresowanie wyraziło wojsko. Nie chodzi o ich wysadzanie. Raczej o ćwiczenie działań w trudnych warunkach.